Charakterystyczną cechą polskiego życia publicznego jest całkowite rozmycie znaczenia podstawowych pojęć. W naszym kraju nie wiemy (już nie wiemy) co to jest prawda, moralność, zdrada, kłamstwo, korupcja itd. Zawsze okazuje się, iż sprzedawczyk to narodowy bohater, a szemrany biznesmen to czołowy przedstawiciel przedsiębiorczości.
Rozmycia nie uniknęło nawet takie pojęcie jak "hak". Poza Polską termin "hak" oznacza materiały kompromitujące dla danej osoby (np. polityka). "Hakiem" może być wiele rodzajów informacji, głównie o charakterze obyczajowym (o kochance, nieślubnym dziecku, dziwnych skłonnościach seksualnych itp.). Cechą "haków" jest to, iż mogą skompromitować daną osobę tylko w zależności od kontekstu. Np. w polityka znanego z erotycznych podbojów trudno uderzyć wieściami o kochance. Dlatego właśnie wyborcy Silvio Berlusconiego niezbyt przejęli się zdjęciami nagiego premiera Włoch baraszkującego wśród stadka równie nagich kobiet. Uznano to za coś zgodnego z image Berlusconiego (tłumaczyć musiał się za to były premier Czech Mirek Topolanek, uwieczniony na tych samych fotografiach).
Co ważne, "hakami" nie są informacje o dokonanych przestępstwach (no chyba, że ktoś trzyma je w ukryciu i potajemnie szantażuje zainteresowane osoby). Nikt chyba nie nazwałby zbieraniem "haków" np. afery Watergate. Jeśli polityk popełnił poważne nadużycia, to przecież opinia publiczna powinna o tym wiedzieć. A ludzie zbierający informacje na temat owych nadużyć nie produkują "haków" – co najwyżej "haki" tworzą na siebie sami politycy.
Jednakże w Polsce wszystko musi być inaczej. U nas "hakami" nazywane są informacje o rzeczywistych i – być może – bardzo niepokojących wydarzeniach z życia wpływowych osób. Typowym przykładem na rozumienie terminu "hak" jest dzisiejszy główny artykuł na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej".
Oto Paweł Wroński, ważny dziennikarz największej gazety w Polsce, spłodził długi tekst o "hakach z WSI". Niestety, z artykułu na pół kolumny nie można dowiedzieć się o co w zasadzie chodzi. Zdaniem bowiem Wrońskiego grozi nam ujawnienie informacji z archiwów WSI na temat czołowych polityków, a zwłaszcza potencjalnych kandydatach na prezydenta. Ponoć chodzi o przestępstwa – których jednak nie popełnili.
I tu pojawia się pytanie: skoro przestępstw nie było, to na czym polega siła "haków"? A jeśli jednak wystąpiły jakieś nieprawidłowości, to czemu Polacy mają nie wiedzieć, na kogo oddadzą głos?
Lecz w ten sposób dochodzimy do istoty "hakowości" wg Polski AD 2010. Otóż najgroźniejszym "hakiem" jest u nas informacja jak najbardziej prawdziwa i rzetelna – jeśli tylko dotyczy ludzi, którzy uznawani są za nietykalnych.
Inne tematy w dziale Polityka