Donald Tusk w ciągu ostatnich trzech tygodni zdążył nakazać podpisanie traktatu ACTA, butnie bronić tej decyzji, przestraszyć się protestów młodzieży, zorganizować "debatę z internautami" i, na koniec, ogłosić swój sprzeciw wobec tego dokumentu. Dziś polski premier ogłosił, że nakazał swojej partyjnej delegacji w Parlamencie Europejskim głosować przeciw ACTA.
Okazało się więc, że Tusk jest już zwolennikiem protestów wobec ACTA, a nawet zamierza stanąć na ich czele w skali europejskiej. Co ciekawa, jest to dokładna realizacja strategii, którą zaproponowałem we wpisie opublikowanym na dzień przed debatą – 5 lutego:
Niezbędne jest opowiedzenie się polskich władz przeciwko ACTA na arenie międzynarodowej. Skoro premier Tusk ma wątpliwości wobec zaproponowanych w ACTA rozwiązań, to z pewnością chętnie podzieli się nimi ze swoimi zagranicznymi partnerami. Tym, bardziej, że dzięki temu będzie mógł się zaprezentować jako polityk posiadający własną wizję – a nie jako osoba bezrefleksyjnie zatwierdzająca błędne rozwiązania.
Nie twierdzę, że Tusk czyta mojego bloga. Może jednak udało mi się przewidzieć, jakie jest jedyne odpowiednie wyjście z obecnego kryzysu. Premier udowodnił dziś, że nadal potrafi płynąć z falą – i to, niestety, nie jest dobra wiadomość. Inna rzecz, że ACTA jest tak naprawdę najbardziej błahym z obecnych problemów Polski.
Młodych internautów Tusk jeszcze udobrucha lub okiwa, ale gdzie indziej może mu pójść gorzej. Świadczy o tym chociażby przejęzyczenie (a może wcale nie przejęzyczenie) premiera, który na dzisiejszej konferencji powiedział: Nie wierzę w państwowe emerytury.
Inne tematy w dziale Polityka