Nie uważam sprawy Funduszu Kościelnego za "kwestię światopoglądową". Światopoglądowa to mogłaby być dyskusja np. o dogmacie Trójcy Świętej. A tu chodzi po prostu o pieniądze. Pieniądze, które Kościół ma.
Jak słusznie zauważył abp Gocłowski, Fundusz Kościelny jest efektem prześladowań polskiego Kościoła. Komuniści skonfiskowali kościelne dobra i rzucili ochłap w postaci Funduszu. Przejęcie kontroli nad finansami księży było zresztą zgodne z logiką ówczesnego systemu.
Teraz sytuacja uległa całkowitej zmianie. Kościół odzyskał swoje nieruchomości lub otrzymał rekompensatę finansową. Za kilka działek w centrum dowolnego dużego miasta można otrzymać równowartość wieloletnich składek dla wszystkich polskich duchownych. A przecież Kościół nie musi nawet sprzedawać – wystarczy odpowiednio zainwestować i czerpać profity. Wystarczy przypomnieć, że np. niemiecki episkopat jest właścicielem szeregu firm.
Prymas Kowalczyk użala się, że politycy kiedyś prosili Kościół o pomoc, a teraz mu szkodzą. Prawdę mówiąc, takie stanowisko nie wydaje mi się godne przywódcy polskiego Kościoła. Przecież nie dla ZUSu księża pomagali opozycji. Nie dla pieniędzy. No, a poza tym, jak piszę, przecież Kościół swoje dostał.
Oczywiście, można by zwracać uwagę na to, że kościelne nieruchomości są często sprzedawane za grosze natychmiast po ich odzyskaniu. Ale to już problem kościelnych hierarchów i sposobów, jakimi gospodarują powierzonym im majątkiem. Podobnie to problem Episkopatu, a nie obywateli i władz państwowych, że niektóre parafie są naprawdę biedne, gdy inne opływają w dostatek.
Kościół sam powinien stworzyć fundusz na rzecz duchownych – środki na to ma. Niestety biskupi zdają się być grupą tak samo pełną pychy i hipokryzji, jak reszta elit III RP.
Inne tematy w dziale Polityka