Obserwując polskie media można by odnieść wrażenie, że cały świat żyje niemal wyłącznie sprawą Josefa Fritzla, „austriackiego potwora". Oczywiście - tak nie jest. By się o tym przekonać wystarczy przejrzeć najważniejsze światowe portale informacyjne.
Czy relacjonują one słowa każdej prostytutki, z którą uprawiał seks Fritzl (jak robi u nas gazeta.pl)? Nie. Czy raczą nas, tak jak TVN, wywiadami z sąsiadami zboczeńca (wyglądającymi zresztą, jakby sami w piwnicach trzymali po kilkoro dzieci)? Też nie. Tylko nasze media zwariowały na punkcie tej chorej sprawy.
Rzecz jasna, szokujące zdarzenia z Amstetten zwróciły uwagę dziennikarzy z całego świata, ale po krótkim okresie fascynacji śledzenie jej pozostawiono pracownikom takich gazet jak „Bild" lub „Daily News". Tymczasem u nas wszelkie dzienniki oraz telewizje zajmują się wyczynami Fritzla na równi z brukowcami. Co więcej, sam premier Polski zabrał głos nawiązując do tej sprawy i zapowiedział kontrolę stanu bezpieczeństwa polskich dzieci (cokolwiek by to miało znaczyć).
Rodzi się więc pytanie: co jest z nami nie tak? Czy Polaków szczególnie fascynują takie historie? Czy naprawdę chcemy bez przerwy wysłuchiwać co jakiś austriacki zbok wyprawiał w piwnicy? A może to tylko nasi dziennikarze są skrzywieni?
Tak czy inaczej, obawiam się, iż u podstaw medialnej popularności Jozefa Fritzla w Polsce leży czyjaś chora fascynacja. Albo my lubimy słuchać o takich okropieństwach, albo państwo redaktorzy uwielbiają nam o nich opowiadać.
***
A Austriacy to osobny temat. Słuchając zapewnień tych wszystkich tłustych sąsiadów, że „oni nic nie wiedzieli" przychodzili mi na myśl „zwykli Niemcy", którzy nie mieli pojęcia, że w pobliskich obozach gazowano Żydów. Tak jest, przez 24 lata nikt nic nie wiedział - w maleńkim miasteczku. Ba, nawet w domu Fritzlów mieszkało w tym okresie kilkadziesiąt różnych osób. A Josef chodził do piwnicy dzień w dzień.
Inne tematy w dziale Polityka