Niedawno rozmawiałem z jednym z krakowskich patriotycznych działaczy, pytając go, czy zamierza coś zrobić ws. warszawskiego pomnika tzw. Czterech Śpiących. "A czemu ja mam coś robić?" - odparł krakowianin – "W Warszawie sami sobie nie poradzą?". W sumie racja, pomyślałem. Już mi się zdarzało jeździć do stolicy organizować demonstracje, a przecież to miasto ma niemal 2 mln mieszkańców. Powinni znaleźć się wśród nich ludzie zdolni do działania.
Jak jednak wygląda obywatelskie działanie po warszawsku widzimy właśnie przy okazji walki o usunięcie pomnika Czterech Śpiących. Niby jest spora grupa osób sprzeciwiających się sowieckiemu pomnikowi, ale ograniczają się tylko do przerzucania pismami z Urzędem Miejskim. Oczywiście doświadczonych biurokratów w ten sposób nie da się pokonać. Dlatego cokół pod odnowiony monument rośnie i wkrótce Sowieci powrócą na Pragę.
Gdyby ktoś tam w Warszawie miał choć trochę odwagi, to już trwałaby blokada trasy dojazdowej, aby betoniarki nie mogły dowozić betonu na cokół. Ale najwyraźniej nikt nie jest w stanie zaryzykować spotkania ze strażą miejską.
Podobnie sytuacja ma się w przypadku wielu innych spraw i grup społecznych. Polacy są praktycznie niezdolni do demonstrowania swoich poglądów – zwłaszcza, jeśli niesie to za sobą ryzyko konfrontacji. Tak często przywoływane przykłady związkowców czy Marszu Niepodległości to tak naprawdę wyjątki potwierdzające regułę. W Polsce demonstracja jest czymś wyjątkowym – a przecież w krajach Zachodu manifestowanie na ulicy to jeden z podstawowych elementów działań politycznych. A akcja służb porządkowych jest często wyczekiwanym elementem całej akcji.
W III RP udało się jednak sferom władzy to, czego nie potrafiono skutecznie zrobić w PRL: wmówiono Polakom, że publiczne demonstrowanie poglądów oraz obywatelski sprzeciw to "warcholstwo", "oszołomstwo" i "działania antypaństwowe". Mieszkaniec III RP to idealny poddany w oczach żądnego nieskrępowanej władzy polityka – nie demonstruje, nie krzyczy, w razie niesprawiedliwości reaguje najwyżej biernością. W dodatku jest przykładowym konsumentem, a jego wyuczony konformizm pozwala na niemal pełną kontrolę zachowań.
Igor Janke oraz Kataryna zaapelowali o odrzucenie zmian w ustawie o zgromadzeniach, która przybliża polskie prawo do standardów białoruskich lub rosyjskich. Ustawie tym bardziej kuriozalnej, że w pogrążonym w marazmie polskim społeczeństwie demonstracja jest – jak wyżej wspomniałem – zdarzeniem wyjątkowym. Jedynym pretekstem do wprowadzenia owych regulacji są wydarzenia z zeszłorocznego Marszu Niepodległości, a przecież były one przede wszystkim dowodem na nieporadność policji. Teraz, z powodu jednorazowych zamieszek, sankcjami mają być obłożeni wszyscy chętni do organizowania publicznych zgromadzeń.
I bez wątpienia tak się właśnie stanie – podobnie jak nie wątpię, że pomnik Czterech Śpiących bez przeszkód powróci na warszawską Pragę. Polacy bowiem nie są w stanie skutecznie walczyć w obronie wyznawanych przez siebie wartości. Wolą pokornie godzić się na rosnące wokół nich płoty z druty kolczastego. Nawet jeśli więc ktoś nie chce sowieckiego pomnika, nie będzie przed nim bronił stolicy. I nawet jeśli ktoś chce wolności zgromadzeń, to nie będzie manifestował w ich obronie...
Inne tematy w dziale Polityka