Rok 2008. Mimo protestów rządów niektórych sąsiednich państw rurociąg pod Bałtykiem został wybudowany. Gaz płynie nim bez przeszkód - z Norwegii do Polski. Tak mogło być. Ale nie jest.
We wrześniu 2001 roku gabinet premiera Buzka doprowadził do popisania kontraktu na dostawy ropy z Norwegii. Wszyscy wiemy, co było dalej. Wściekła reakcja Rosji, która wówczas właśnie zapowiedziała budowę własnego rurociągu pod Bałtykiem i jeszcze wścieklejsza reakcja SLD.
Postkomuniści, wygrawszy wybory niedługo po zawarciu umowy z Norwegami, niemal natychmiast zaczęli się z niej wycofywać. Ostatecznie rząd Leszka Millera skutecznie zniechęcił Norwegów do wszelkiej współpracy z Polakami. Bezczelnie, na oczach całego narodu, rząd oddał Rosjanom z powrotem bezpieczeństwo energetyczne Polski.
Dzięki Millerowi Gazprom nie tylko otrzymał ponownie całość naszego rynku, lecz w dodatku odzyskał możliwość budowy gazociągu bałtyckiego. Gdyby położono rurę z Norwegii do Polski, rosyjska inwestycja byłaby niewykonalna.
W tej chwili, zamiast zdywersyfikowania dostaw gazu, naszemu krajowi zagraża ich całkowite odcięcie. Wystarczy, że pod Bałtykiem powstanie gazowa „obwodnica" i Rosjanie będą mogli nas dowolnie szantażować. Już za samo to Leszek Miller powinien stanąć przed sądem. I to nie przed Trybunałem Stanu, a przed normalnym sądem kryminalnym.
Miller doprowadził jednakże także do czegoś innego. Pozwalając Rosji na budowę Gazociągu Północnego, umożliwił jej równocześnie podejmowanie takich działań jak wojna w Gruzji. Po likwidacji kaukaskiej alternatywy, cała Europa Środkowo-Wschodnia znajdzie się na energetycznej łasce (czy raczej - niełasce) Kremla.
Inne tematy w dziale Polityka