„Solidarność" nie obaliła światowego komunizmu. Nie obalił światowego komunizmu ani marsz głodowy pielęgniarek w Łodzi w 1981 r., ani bezsilne manifestacje rocznicowe w latach 80. W konsekwencji politycznej katastrofy Grudnia 1981 staliśmy się co prawda doskonałym mięsem armatnim zimnej wojny, prawie tak samo pożywnym jak Afgańczycy, ale nie byliśmy jej podmiotem. Całe szczęście, że zimna wojna skończyła się zwycięstwem Zachodu, a w konsekwencji naszym zwycięstwem, bo po roku 1989 znaleźliśmy się po lepszej, wewnętrznej stronie Jałty.
Tak miażdżącej analizy skutków działania „Solidarności" dokonał Cezary Michalski. W sobotnim „Dzienniku" pisze on o różnicach w polityce zagranicznej Tuska oraz Kaczyńskiego. A przy okazji przedstawia własne spojrzenie na historię największego społecznego ruchu w dziejach Polski.
Jak widać, jest to spojrzenie nadzwyczaj krytyczne. W kontekście słów Michalskiego nie ma sensu spór o rolę poszczególnych aktorów wydarzeń z lat 80. - bowiem wszyscy byli tylko pionkami w grze potężniejszych od siebie sił. Zdaniem publicysty „Dziennika" „Solidarność" została rozbita w grudniu 1981 roku - i to był jej koniec.
Dla większości z nas nie jest to zaskakująca konkluzja. Wielu blogerów promuje pogląd, iż członkowie demokratycznej opozycji w PRL nie mieli po 1981 roku żadnego wpływu na wydarzenia. W sferze publicznej to jednak myśl rzadko wygłaszana przez kogokolwiek.
W ocenie „Solidarności" dominuje opinia samych opozycjonistów. Podczas czwartkowej audycji gościem Szymona Gruszki i moim był Leszek Budrewicz - znany wrocławski działacz ruchów antyrządowych w okresie PRL. Zapytany właśnie o to, czy 13 grudnia był końcem „S", odpowiedział, iż na pewno nie. To, że powstało stosunkowe liczne antykomunistyczne podziemie jest wg Budrewicza dowodem na żywotność i skuteczność „Solidarności", która ostatecznie mogła wymóc na władzy przystąpienie do negocjacji.
Tymczasem zdaniem Michalskiego te starania niedobitków „S" nie miały znaczenia, a „okrągły stół" był skutkiem nie tyle ich działań, a efektem wskazówek płynących do władz PRL ze strony radzieckich towarzyszy.
Cieszy, że taki pogląd zaczyna się w końcu przebijać do powszechnej świadomości. Bo to smutna, bolesna i drażniąca, ale jednak - prawda.
Inne tematy w dziale Polityka