Rządzącym trochę zajęło ustalenie dla siebie taktyki. Postawiono, jak widzimy właśnie na ekranach telewizorów, na prostą „narrację” składającą się z dwóch elementów. Pierwszy nie zaskakuje, gdyż pewne sformułowania przebijały już w niektórych wypowiedziach: Tak naprawdę za „przykry błąd” odpowiadają rodziny ofiar, bo same źle zidentyfikowały ciała swoich bliskich.
To bardzo dobrze brzmi w uszach zatwardziałych lemingów i już nie trzeba się zastanawiać, dlaczego akurat dwie rodziny miały pomylić się „naprzemiennie” oraz co w takim razie ze sławetnymi badaniami DNA. Tymi słowami będzie można od teraz kwitować ewentualne dalsze błędne identyfikacje zwłok.
Tyle by wystarczyło, ale sam premier dorzucił też do narracji kolejny element, przypominając o starych, wręcz tradycyjnych oskarżeniach, wobec kancelarii Lecha Kaczyńskiego. To ludzie Kaczyńskiego mieli popełnić inny „przykry błąd”, źle organizując wizytę i konstruując listę gości.
Myśl Wodza natychmiast (w studiu „Faktów po Faktach”) podchwyciła Julia Pitera. Próbował oponować Andrzej Duda, ale polityk PO nie przejęła się za bardzo tym, jakie absurdy wygaduje za swoim szefem.
To oczywiste pytanie: Co niby Kancelaria Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego (której zresztą wielu pracowników zginęło w Smoleńsku) ma do niekompetencji polskich działań po katastrofie? Ale przecież Tusk i jego ludzie nie przejmują się oczywistościami. Zwolennicy PO zresztą też nie.
Obserwując to, co się dziś dzieje na sali sejmowej mam wrażenie, że oni naprawdę zaczynają wierzyć w to, że ci wstrętni pisowcy szkodzą im złośliwie nawet po śmierci. Że sami nienawistnie wstali z trumien i się pozamieniali miejscami. Że może sam Lech Kaczyński wszystko zaplanował przed wylotem do Smoleńska.
Byle tylko zaszkodzić im, niewinnym.
Inne tematy w dziale Polityka