„Przykrywanie” kongresu PiS przez polityków PO udaje się nadzwyczajnie. Oczywiście, nie z powodu medialnych talentów różnych Niesiołowskich i Nowaków. Po prostu dziennikarze robią co mogą, by pogrążyć polskie życie publiczne w otchłani absurdu.
Nie, żebym domagał się jakiejś specjalnej uwagi dla kongresu PiS. Wiadomo jednak, iż zjazd głównej partii opozycji jest dla mediów pewnym wydarzeniem. Zwłaszcza, gdy wielu dziennikarzy domagało się w ostatnich miesiącach większej aktywności ze strony PiS i poświęcało setki artykułów spekulacjom na temat znaczenia styczniowego kongresu. Tymczasem, gdy do tego długo oczekiwanego i zapowiadanego wydarzenia dochodzi – media nagle przerzucają swoją uwagę na Janusza Palikota bredzącego coś o przebieraniu się za kobietę. A potem na Donalda Tuska, który bredzi niedużo mniej.
Trudno bowiem uznać za coś innego, niż brednie, deklarację premiera, że chętnie przybyłby na krakowski kongres PiS (chociaż, oczywiście, w tym przypadku są to brednie wygłaszane z pełną premedytacją). Przede wszystkim jest to praktyka niespotykana w całym demokratycznym świecie. Czy Tony Blair odwiedzał kongresy Konserwatystów? Czy George W. Bush wpraszał się na mityngi Demokratów? Nawet by im to nie przyszło do głowy. Słowa Tuska nie były śmieszne, były żałosne. Jeśli tak chce rozmowy z politykami PiS, to w każdej chwili może to zrobić – wystarczy, że przyjdzie do Sejmu.
Niestety, jeszcze bardziej żałosna była reakcja mediów, który od wczoraj nie potrafią się skupić na niczym innym. Rozumiem, że dziennikarze mogą informować o słowach premiera, ale bezkrytyczna koncentracja na takiej bzdurze jest powodem do wstydu. Jednakże czegoś takiego jak poczucie wstydu polscy dziennikarze nie znają.
Inne tematy w dziale Polityka