Przez weekend Polską znów rządziło Prawo i Sprawiedliwość. Takie wrażenie można było odnieść obserwując zachowanie opozy…, znaczy – sprawującej władzę Platformy.
Sam kongres PiS nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Jarosław Kaczyński miewał lepsze przemowy, a partyjni marketingowcy – błyskotliwsze pomysły. Jednakże wszelkie wyobrażenie przechodziło to, co działo się wokół kongresu.
Dziennikarze, niektórzy blogerzy oraz politycy Platformy przypomnieli nam histerię z czasów funkcjonowania rządu Kaczyńskiego. Powróciły nawet dawno nie słyszane zarzuty o chęć obalenia przez PiS demokracji. Teraz należy chyba oczekiwać jakiegoś listu autorytetów domagającego się odwołania przez Kaczyńskiego przeprosin inteligencji. Bo to też obrażało. Wiadomo, wszystko, co robi Kaczyński jest obraźliwe.
Pojawia się pytanie: o co w tym wszystkim chodzi? Wiadomo, dyskredytować PiS zawsze warto, ale czemu akurat teraz? Przecież sondaże jednoznacznie wskazują miażdżącą przewagę Platformy. A najbliższe wybory dopiero za pół roku.
Cóż, jeśli nie wiadomo o co chodzi, to odpowiedź jest zawsze taka sama. Gdzieś w tle nowych wybryków Palikota przemyka informacja, że rząd nie znalazł zapowiadanej kwoty 17 miliardów złotych oszczędności. A nawet jeśli jednak budżet zostanie odpowiednio przycięty, to skutkiem będzie poważny niedowład istotnych resortów. I to tak poważny, że w żaden sposób nie dający się ukryć.
Tak naprawdę nikt nie wie jak wielki czeka nas kryzys. Niewykluczone jednak, iż będzie on gigantyczny – a główni politycy PO to podejrzewają (mają w końcu najwięcej danych). I stąd ten nagły strach przed PiS, który w weekend wybuchnął fontannami agresji.
Wkrótce może wydarzyć się coś, co wbrew wszelkim przewidywaniom będzie nawet w wstanie odwrócić notowania w sondażach. Stąd narastająca panika w szeregach rządu oraz opiniotwórczych kręgów. Tyle tylko, że mnie to wcale nie cieszy. Bo cóż z tego, że na dno pójdzie Platforma, skoro wraz z nią pogrążony zostanie cały kraj?
Inne tematy w dziale Polityka