Z konferencji prasowej prokuratury ws. katastrofy smoleńskiej dowiedzieliśmy się, że zespół Antoniego Macierewicza ma rację - płk Szeląg przycisnięty przez jednego z dziennikarzy przyznał, że 15 m nad ziemią i 100 m od miejsca uderzenia w ziemię w samolocie z prezydentem na pokładzie przestało działac zasilanie elektryczne samolotu. Można to stwierdzic dowodowo na podstawie zapisów z ATM.
Szkoda, że żaden z dziennikarzy, idąc niejako tym tropem, nie zadał pytania "Na jakiej wysokości nastąpiło pierwsze uderzenie samolotu o przeszkodę, tzn. na jakiej wysokości wystapiły nieprawidłowości w ustawieniu lotek skrzydeł TU-154M?". Może wreszcie oficjalnie byśmy sie dowiedzieli, jak naprawdę było z "pancerną" brzozą.
Inne tematy w dziale Polityka
