Czarek uważał, że mu się w życiu poszczęściło. Miał dobrą żonę i dwoje najlepszych dzieci pod słońcem (ten młodszy się co prawda uczyć nie lubił, tylko po podwórku wolał ganiać, ale przecież od roboty się wcale nie migał, a córka to same piątki i szóstki ze szkoły przynosiła), dwa lata temu skończył budować dom, trzy miesiące temu kupił nowego Fiata Panda i co najważniejsze wszystko to osiągnął dzięki pracy własnych rąk. Całkiem nieźle jak na zwykłego chłopaka ze wsi po zawodówce. Z tą robotą to było naprawdę szczęście. Jak to przypadek potrafi człowiekowi się przysłużyć. No przypadek normalnie. Bo przecież z wykształcenia Czarek był ślusarzem, po obróbce skrawaniem. W tę hydraulikę wszedł całkiem niechcący, najpierw jako pomocnik na budowie, bo innej roboty znaleźć wtedy nie szło. A że swój rozum miał, szybko pokapował co i jak z tymi rurami, zaworami, piecami, pompami i całą resztą, rysunki szybko nauczył się czytać. A że jeszcze na dodatek potrafił od czasu, gdy ojcu przy gospodarce pomagał, i pomurować, i pospawać, i co tam jeszcze złota rączka może zrobić (sam przecież swój dom potem postawił!), i żadnej roboty się nie bał, to go chłopaki wciągnęli w tę spółkę co ją założyli, żeby z szefem się rozliczać. Na początku to był strach trochę, no bo to jednak zawsze lepiej i bezpieczniej tak na etacie w firmie, a nie na swoim, ale koniec końców się okazało, że wszystkim się opłaca. Im, bo robotę szef załatwiał jak poprzednio, płacił w czasie, doradził co i jak z podatkami i całą resztą prowadzenia tej spółki, a szefowi, bo co i raz przecież jakieś zawyżone faktury mu wystawiali (nie robi różnicy jak się ryczałtem podatki płaci), co by sobie koszty powiększył, a i na każde zawołanie ich miał, do każdej fuchy i robotę zawsze zrobili.
Ładny dzień dziś był. Lipiec, ciepło, ale tak w sam raz, nie upał. Układali kanalizację do tego nowego budynku. Koparka już wykopy porobiła, kręgi od studni zapuszczone, więc tylko rurociągi między studniami ułożyć, studnie podmurować, szpary zaszpachlować (to Czarka robota zawsze była – wiadomo), geodetów zawołać i zasypka.
Czarek wiedział, że to, że wykopy są wąskie, o pionowych ścianach i bez szalunków, nie jest zbyt bezpiecznie. No ale na piasku do zasypki też się oszczędzało i tyle go dawało, żeby tylko widać było dla inspektora, a zasypywało się wszystko tym, co z wykopu... Na wszystkim się oszczędzało. No każdy chce przecież zarobić jakoś, prawda? A dla inwestora jaka to różnica? I tak mu kanaliza działa.
Czarek z poziomicą siedział w wykopie i układał rury z właściwym spadkiem. Janek, brygadzista, majstrował przy niwelatorze, Leszek coś robił obok wykopu przy rurach, operator koparki skoczył coś tam załatwić na miasto, bo co ma tak siedzieć, jak i tak na razie niepotrzebny.
No jasne, nie było to za mądre tak samemu w wąski, głęboki wykop wejść. Ktoś powinien stać obok i cały czas burty obserwować, czy się nie zerwą. No ale jak do tej pory zawsze jak się burta zrywała, to się udawało wyskoczyć, a robota czekać nie mogła. Czarek wstał na chwilę rozprostować kości, przeciągnął się z łapami do góry i znów się schylał do poziomicy, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk spadającej ziemi. Chciał się szybko wyprostować, ale tym razem burta zerwał się tuż przy nim. Nie miał szans. W jednej chwili zrobiło się ciemno i głucho. Głucho w jakiś dziwny i nic dobrego nie wróżący sposób. Czarek spróbował zaczerpnąć powietrza. Nie mógł. Jezus Maria! Nie mógł oddychać. W usta i dziurki od nosa zaczął mu się wciskać piach. Spróbował jeszcze raz. Znów nic z tego. Jeszcze raz. Bez efektu. Ogarnęła go panika. Na chwilę dosłownie. Bo w następnej sekundzie strach zastąpiło straszliwe zmęczenie. Zrobił się nagle senny i wszystko zaczęło się robić jakoś tak nieważne. Chociaż tak mu smutno było, że już dzieci nie zobaczy, że z żoną się nie pożegnał, że... Rzeczywistość odpłynęła... I nie było już nic.
* * *
Zgodnie ze sztuką, burty wykopu liniowego powinny być albo zabezpieczone i rozparte szalunkami, jeśli są pionowe, albo odpowiednio zeskarpowane, czyli wykonane pod odpowiednim kątem. Następnie rurociągi zasypuje się drobno lub średnioziarnistym piaskiem, zagęszczając (ubijając mechanicznym „tupochłopem”) każdą 30 cm warstwę. Nadmiar gruntu z wykopu wywozi się ciężarówkami poza budowę na przeznaczone do tego wysypisko, ale z tym akurat nie ma problemu, bo nadmiar ziemi zawsze ktoś się zgodzi przyjąć.
Dokładnie taką technologię wykonania wykopów przyjmuje się do kosztorysu.
W rzeczywistości zaś, jeśli tylko da się sprawę szybko załatwić (gdy ma się dobre układy z inspektorem nadzoru, to żaden to problem), wykopy o pionowych ścianach nie są zaszalowane, a jeśli nie robi się wykopu w drodze, tylko na placu budowy, to zasypkę robi się ziemią z wykopu. Ponieważ przyłącza wodociągowe i kanalizacyjne wykonuje się zwykle na początku budowy, to przez kilka następnych miesięcy grunt sam osiądzie i się naturalnie zagęści. Żaden problem.
Firmy budowlane i instalacyjne prowadzi się nie po to, by ładne rzeczy budować, ale po to, żeby zysk przynosiły. To oczywiste, że zarabia się wszędzie tam, gdzie jest szansa zarobić.
* * *
Leszek otarł pot z czoła. Kątem oka zobaczył, że Czarek wystawił ręce z wykopu. W następnej chwili usłyszał jak zrywa się burta. Ruszył biegiem w stronę Czarka, chwytając wbitą w ziemię łopatę. Janek, który był odwrócony w inną stronę, też się zerwał bez zastanowienia, gdy tylko usłyszał łoskot sypiącej się ziemi.
* * *
Gdy zerwie się burta w wąskim wykopie liniowym, to na zasadzie kostek domina leci na całej długości. W ciągu kilku chwil wykop przestaje istnieć. Zerwana ziemia ma dużo mniejszą gęstość, więc zasypuje wykop po brzeg. W miejscu gdzie przed chwilą był głęboki rów jest zwalisko świeżej ziemi. Jeśli w wykopie był wasz kolega, burta zerwała się na długości np. 15 metrów, a wy nie wiecie, w którym dokładnie miejscu jest człowiek, którego zasypało, to ten człowiek w zasadzie już jest trupem. Gdyby Czarek tuż przed zerwaniem burty nie wstał, gdyby Leszek w tej właśnie chwili nie otarł czoła, byłoby już po wszystkim. Dzięki zbiegowi okoliczności Czarek miał ciągle szansę na przeżycie.
A Leszek i Janek mieli około 90-ciu sekund, by go odkopać.
* * *
- Tu! Widziałem rękę! – krzyknął Leszek, wbijając głowicę szpadla w ziemię. Janek cofnął się na chwilę kilka kroków, chwycił kolejny szpadel i zaczął kopać razem z Leszkiem.
- Tylko ostrożnie! Nie zahacz go!
Kopali jak opętani przez kilkanaście sekund. Na szczęcie świeżo osunięta ziemia jest naturalnie spulchniona (mniej gęsta), więc kopanie idzie dużo łatwiej niż w zastałym gruncie.
- Jest ręka! Obok kop, tylko ostrożnie!
- Już! Zostaw szpadel.
Klęknęli obaj i rękami wygrzebywali ziemię. Odkryli głowę. Czarek miał zamknięte oczy.
- Czarek! Słyszysz!? Czarek!!!
Czarek zacharkotał. W przerażający sposób. Jakby ostatnie tchnienie wydawał. Zaczął sinieć.
- Dusi się! – wrzasnął Leszek, trzymając głowę kolegi w dłoniach. – Klatkę piersiową mu trzeba odkopać!
Zaczęli to robić w coraz większej panice.
- Czarek, oddychaj. Czarek, kurwa, oddychaj!!!
Mimo tego, że odkryli Czarka prawie do połowy, on dalej siniał. Leszek bezceremonialnie wsadził mu dwa palce w usta i wygarnął garść ziemi.
Czarek złapał pierwszy od prawie dwóch minut oddech. Płytki i świszczący.
- Będzie dobrze Czarek!
Czarka stać było na ledwie zauważalne poruszenie zamkniętymi powiekami.
Wykopali go do końca i położyli na ziemi. Oddychał już równo. Otworzył oczy.
- Czarek, wszystko dobrze? Widzisz nas?
Nie był w stanie powiedzieć słowa.
* * *
Tak naprawdę to wszystko wróciło z powrotem dopiero w szpitalu, już po kroplówce. Ale wracało powoli. Czarek nie pamiętał za dużo. Ze szpitala zawieźli go do domu. W miarę dobrze poczuł się w połowie następnego dnia.
Potem przyjechał operator koparki i chciał mu wcisnąć jakiś papier do podpisania, że on odpowiedzialności za wypadek nie ponosi, ale Czarek nic nie podpisał i powiedział, że musi się zastanowić. Potem Szef przyjechał z chłopakami i razem zeznania dla policji napisali. Czarek nic miał nie pamiętać, poza tym, że wykop był zeskarpowany, że byli w trakcie jego kopania, a on wskoczył do niego na chwilę, żeby sprawdzić, czy na kable nie trafili, bo na planie miały być, a koledzy cały czas go obserwowali. Potem zresztą i tak wszystko się jakoś rozmyło, bo szef wiedział jak takie sprawy się załatwia.
Za cztery dni Czarek wrócił do roboty, przekonany, że naprawdę jest wyjątkowym szczęściarzem. Przecież dalsze życie dostał w prezencie. No bo on już nie żył prawie. To co innego miał myśleć, jak nie to, że mu się w życiu po raz kolejny poszczęściło?
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka