„Nietylkalni”. Film francuski i po francusku, ale nie tylko dla Francuzów.
Bohaterów głównych jest dwóch. Nieprzyzwoicie bogaty i rdzennie francuski arystokrata, esteta, koneser sztuk pięknych, sparaliżowany od szyi w dół i cierpiący rozmaite katusze natury nie tylko egzystencjonalnej oraz senegalski emigrant, od dziecka we Francji, pomieszkujący na przedmieściach Paryża wśród licznej rodziny i kumpli od flaszki i skręta, drobny złodziejaszek i kryminalista, który uczciwą pracą jeszcze nie miał się okazji zająć.
Utrzymaniem kaleki w jak najlepszej kondycji zajmuje się ekipa sowicie wynagradzanych fachowców (pielęgniarki, terapeuci, sekretarka, ogrodnik, służący, kucharz itd.), jest tylko wakat na kluczowym stanowisku osoby, która chorym opiekuje się cały czas, czuwa w nocy, karmi, przewija czy wozi tam gdzie sobie arystokratyczna dusza zażyczy. Robota na pełny etat, 24 h, 7 dni w tygodniu.
I nasz senegalski emigrant tę robotę dostaje, mimo, że kwalifikacji nie posiada żadnych. O tym, że zdaniem samego zainteresowanego będzie się do pracy nadawał zdecydowała bezpośredniość, brak wymuszonego współczucia, którego niepełnosprawny ma zwyczajnie dość oraz wrodzona bystrość i krzepa.
W tym momencie właśnie rozpoczyna się „romans” dwóch ludzi z dwóch innych światów. Dlaczego romans, choć nie ma w nim żadnego erotycznego podtekstu? Bo zaczyna się głęboka zażyłość dwóch ludzi, zaczyna się fascynacja i zadziwienie drugim człowiekiem, wzajemne poznawanie, zaskakiwanie, spory i dochodzenie do porozumienia, wzmacniane przy tym wymuszoną głęboką fizyczną zależnością (powtórzę, absolutnie bez żadnego kontekstu homoerotycznego – obaj panowie są zdeklarowanymi heteroseksualistami). I przeciwieństwa się naprawdę przyciągają. Chamowaty, ale prostolinijny i bezwarunkowo szczery chłopak z przedmieść kruszy stworzony wokół arystokraty konon i pozwala mu przemóc strach i pokonać własne ograniczenia. A drobny rzezimieszek uczy się odpowiedzialności, ciężkiej i uczciwej pracy, nabiera ogłady i poznaje inny świat, który pozwala mu uciec z przestępczego marginesu przedmieść.
Czym mnie film urzekł?
Fenomenalną i przekonującą grą obu głównych bohaterów. Zwłaszcza czarnoskórego Omara Sy, na którego talencie komediowym opiera się siła filmu i dzięki któremu film jest naprawdę zabawny, mimo, że niektóre żarty ocierają się o granicę dobrego smaku.
Bezpośredniością i bezpretensjonalnością w opowiadaniu o zmaganiu się z własnymi ograniczeniami. I życie bogatego kaleki, i życie ubogich emigrantów, przedstawione są bez zbędnej ckliwości.
A na dodatek film szydzi z koneserów tzw. sztuki współczesnej. No cymesik!
Polecam.
Motto:
"To, co się dzieje, nie jest ważne. (...) Ważna jest natomiast lekcja moralna, jaką możemy wyciągnąć z wszystkiego, co się dzieje"
John Steinbeck "Tortilla Flat"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura