Basia, 26-letnia mgr filozofii, pisała na swoim blogu rewelacyjne rzeczy. Sama o sobie mówiła, że jest „utalentowanym beztalenciem”. Zmagała się i zmaga z napisaniem pierwszej powieści. Gabriel Garcia Márquez nie zrobił na niej wielkiego wrażenia swoim dziełem „Sto lat samotności”. O „Grocholi” i „Masłowskiej” wyraziła się, że piszą dla bydełka. Całemu narodowi polskiemu dołożyła bezkompromisowo w felietonie „Pokolenie o. Rydzyka”. Zamieszczam jej pożegnalne teksty.
Kiedy już nic więcej nie pozostaje
- Nie, panie doktorze, jeszcze nie zamierzam umierać! - powiedziałam do słuchawki. Zdarzyło się wam kiedyś odebrać telefon od internisty, w którym uspokaja sam siebie i nas, że wszystko OK, przy jednoczesnym stwierdzeniu, że na wyniki badań musimy jeszcze poczekać? No, to macie żywy tego przykład, chociaż słowo "żywy" brzmi nieco groteskowo.
Tracę głos... zabawne, nie zwróciłam dotąd na to uwagi, ale po telefonie mojego domowego lekarza, starego znajomego papy, po cichu przyznałam mu rację. Tracę, to fakt. Zdążyłam już się przyzwyczaić do dwóch szklanek wody na stoliku przed zaśnięciem, które okazują się zbawienne, kiedy się budzę w środku nocy z ostrym pieczeniem i bólem gardła, ale dotąd zwalałam to na okresowe infekcje. Moje migdałki, odkąd parę lat temu spoiłam je wielką ilością lodowatego napoju przy jednoczesnej podwyższonej temperaturze ciała, są lekko mówiąc - zajechane. Stąd obawy papy, że jesień może być dla mnie fatum, przed którym nijak uciec, skoro nawet czosnku zjeść mi nie wolno. Ale nic to. Jestem wytrzymałe zwierzę. Jak na złość papie, a może sobie? sama nie wiem, przestałam połykać antydepresanty, bo kiedy je biorę, nie mogę pisać. Nic mi się po nich nie chce, więc nie analizując tego z nikim, w końcu jestem dorosłą osobą, postanowiłam po przeszło dziesięciu latach, wyleczyć się z depry za pomocą terapii szokowej. Od dzisiaj na nią nie cierpię i już! Złe myśli przeganiam albo wywalam z siebie na blogach, to pomaga. I tak od kilku już dni. Ale zostało jeszcze to gardło. Miałam prześwietlenia płuc - i nic... a więc gruźlica odpada, skąd więc tak wielki spadek wagi, w ciągu jednego tygodnia prawie 4 kg? Robiono mi USG, nic... miałam jednak sondę w gardle i pobranie czegoś tam do zbadania. Lekarz paranoik, jak zawsze, stara się podtrzymać mnie na duchu, choć bęcwał nie zdaje sobie sprawy, że mam w du...żym poważaniu jego dobre chęci. Nie ufam tym dziadom, prędzej zdechnę pod płotem niż pójdę do jakiegoś szpitala, ale on o tym doskonale wie i stąd te groteskowe próby obłaskawienia. Chyba nie chce spojrzeć memu pape w oczy, kiedy okaże się, że zostały mi tylko dwie kreski. Ale ja i tak wiem, że wyniki nic nie pokażą... moje dolegliwości są chroniczne i całkowicie powiązane z mentalnością, już stare baby po wsiach gadały, że jak sobie kto zaścieli, tak będzie spał, a ja, zaścieliłam sobie słowami bardzo niewygodną grzędę, więc nie zamierzam wymigiwać się lekarstwami i czym tam jeszcze od odpowiedzialności. Jeśli nie dobije mnie Smutna Pani, zrobi to AH1/N1, a jak nie to, to gardło wysiądzie, struny głosowe i stanę się niemową, co nie byłoby takie złe, mogłoby mi to zaoszczędzić wiele nieszczęść, których to ja zawsze byłam przyczyną. Dlatego właśnie, znowu popijam kawę... co mi tam? Tyle lat już próbuję wykończyć się i nie daję rady, więc nie zawadzi spróbować i w ten sposób :) Prawda, że brzmię jak Addamsówna? Zapewniam, że czarny humor zawsze był mi bardzo bliski, czasami pomaga stanąć na nogi, kiedy nie ma się w nikim, ani w niczym oparcia. Nie wińcie mnie więc za te słowa, odnoszą się do spraw, o których nic nie wiecie, bo i skąd? i są potrzebne tylko mnie.
Z nowszych wieści - a może ktoś zauważył, że dostałam istnego kopa na punkcie pisania, od trzech dni piszę systematycznie? - muszę podzielić się z wami gorącym newsem. Otóż:
Pape odkrył, że ktoś nas... okrada! I to w biały dzień. Nie posiadamy buczącego, zanieczyszczającego ciało, umysł i przyrodę pudła-szmelcu, jakim bez wątpienia jest auto, gdyż i On, i Ja, brzydzimy się tymi pojazdami, zresztą parę dni temu, o mało jakaś gówniara przejechałaby mnie na pasach, więc zrozumiałe, że życzę autom rychłego odejścia w niebyt, pardon - jeśli kogoś tym uraziłam, ale jeśliby zależało to ode mnie, jednego dnia wszystkie auta zniknęłyby z dróg (ale by była wtedy cisza i spokój?!?) - anyway, pape jeździ rekreacyjnie powszechnie znanym i lubianym - góralem i po powrocie z popołudniowej rundki po centrach handlowych, stwierdził któryś raz z rzędu, że zginął mu produkt z torby, którą zostawia w koszu od roweru, kiedy ten stoi już wewnątrz klatki schodowej przed piwnicą. Jako że nie dzieje się to pierwszy raz, tylko enty, zaczęliśmy się zastanawiać, któż to może szperać w naszych rzeczach z "szacownych sąsiadów" i jak pewnie niektórzy się z Was domyślają, wybór padł na sąsiadów z parteru, słynnych K…, hołotę jakich mało! Ach, tak! To teraz wzięli się za złodziejstwo... nie dość, że nie stać ich na mydło, to jeszcze i na podstawoweprodukty spożywcze typu: kapusta, masło, etc etc.? Pape stwierdził, a ja podpisuję się pod tym, że coś z tym fantem trzeba zrobić. Przy najbliższej okazji, a więc dziś lub jutro, pape sobie przypilnuje owe dziadostwo, a gdy już złapie na gorącym uczynku, przetrzepie skórę tak porządnie, że do końca życia skunksy popamiętają ];] Grrrr! Będzie manto!
A potem... spotkamy się pewnie w sądzie! No cóż... trzeba mieć jakąś przyjemność z życia, choćby przez pięć minut, prawda? Sama dochodzę do takiego wniosku, patrząc na bydełko za oknem. Dzisiaj jesteś jutro może cię nie być, potem poddadzą cię kremacji a wiatr rozsypie prochy. I koniec historii, koniec wszystkiego. Ale na poważnie... jeśli okaże się, że naprawdę K… wzięły się za złodziejstwo, tym razem nie skończy się tylko na głośnym stwierdzeniu, że są HOŁOTĄ!
5 sierpnia 2009
Pożegnania czas
Nie mam sił... to zaczyna mnie przerastać. Może, gdybym miała mniej zmartwień na głowie, może gdybym... ale tak nie jest. Sąsiedzi nie dają żyć, nie wiem czy zasłużyliśmy sobie na takie traktowanie. Czy mamy na czole wypisane, że Nas Trzeba Nienawidzić? Już piszę, co się stało... jeśli kogokolwiek to obchodzi. Wiem, najprościej byłoby się wyprowadzić... do tego też dojdę, spokojnie.
Parę dni temu pisałam, że odkryliśmy z pape, iż któryś z sąsiadów podkrada nam zakupy z torby, podejrzewamy K…, gdyż tylko ta bura suka jest zdolna wykraść się w ciągu dwóch minut na korytarz jak łasica i na paluszkach dopaść rzeczy papy. Oczywiście to tylko podejrzenia, dzisiaj - być może - wszystko się wyjaśni, pape znowu wybiera się do centrum handlowego; biedak, nie ma żadnych innych rozrywek. W każdym razie, to nie koniec złośliwości bydełka z mojej klatki schodowej. Wczoraj w godzinach popołudniowych, tak mniej więcej między 15:00 a 20:00, ktoś rozsypał tuż pod naszymi drzwiami jakąś dziwną ni to karmę dla psów czy kotów, z tymże ja już widziałam kiedyś coś podobnego. To takie małe kuleczki, wysypywane na szczury po piwnicach. Miałam już z nimi styczność, gdyż wiele lat temu, inny mój pies zapędził się do piwnicy i zżarł sporą ich część (mam na myśli tę trutkę, a nie szczury ;] ), ale na szczęście nic mu się nie stało - wtedy. Czemu akurat pod naszymi drzwiami? Nie trudno zgadnąć, tylko my posiadamy psa w tym lokalu i tylko na nas, od lat, wszyscy sobie ostrzą zęby. Na szczęście, nauczona na poprzednim pupilu, którego niestety udało im się w końcu otruć, od samego początku zakładam mojemu kochanemu Faksikowi kaganiec na pyszczek i smolę, że ludzie głupio się patrzą, komentują bez zastanowienia, bo przecież domyślić się samemu, że być może tak mały pies nosi maskę z innego powodu niż z powodu agresji, to zbyt wielki wysiłek dla bydełka, czyż nie? Który z was nie zapytałby się tak samo z kpiącym uśmieszkiem: "Taki groźny ten pies?". Nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojego przyjaciela, mojego lepszego Ja, które dzień po dniu ratuje mi życie. Komórki rakowe, jakimi są nasi sąsiedzi, nie zdołają nas zainfekować i stłamsić. Koniec.
Odebrałam wyniki badań, mniejsza o to, co mi jest, bo to tylko moja sprawa. Fakty są takie:
Lada dzień wyprowadzimy się stąd raz na zawsze. Potrzebne mi czyste, morskie w miarę możliwości powietrze. No więc cel naszej wędrówki mniej więcej będzie wam znany, ale... w związku z tym zawieszam prowadzenie tej strony. Nie mam już sił do ludzi, ani dla ludzi. Mam już dosyć chamstwa i prostactwa, do życia między pseudo-homo-sapiens, które jak bydło stadne za jedyny swój cel stawia wyłowić z masy nieskażone jednostki i nasrać im na głowę. O nie, ja tych szczurzych odchodów nie zamierzam zbierać, tym bardziej nie powinno nikogo dziwić, że wreszcie wynoszę się z tego zafajdanego miasta. Żegnajcie Gliwice! Dziuro nad dziury! Siedlisko wszelkiego łajdactwa! Żegnaj Silesio! Czarna dziuro niespełnionych, żałosnych marzeń! Najpierw pojedzie "do punktu docelowego" pape, aby coś wynająć. Nie zamierzamy niczego zabierać ze sobą, tylko najpotrzebniejsze rzeczy: ubrania, artykuły kosmetyczne, w moim przypadku pojadą na przyczepie książki i tego typu duperele, ale mebli nie opłaca się nam zabierać... co nie znaczy, że zostawimy coś tej zasranej Hucie. O nie! Już się umówiliśmy z pape, że co się da, porąbiemy w drzazgi a resztę spalimy. Tylko w taki sposób winno się niszczyć za sobą mosty. Wprawdzie pape miał inne plany, skierowane bardziej na południe, do Czech, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Muszę zyskać trochę czasu, choć raz w tym życiu...
Dziękuję wszystkim, że odwiedzali tę stronę i być może nie tylko tą. Wierzcie mi, niewielka strata dla świata, że zniknę z blogosfery. W ostateczności, nic już nie ma większego znaczenia, ale sami się o tym, któregoś dnia przekonacie, kto wie, może szybciej niż wszyscy zakładamy ;] Oby, bo nie można żyć w złudnym przekonaniu, że wszystko jest OK, kiedy nie jest.
Do dnia wyjazdu teksty Bastiana będą wisieć na necie, jako że katalogowałam wszystkie od początku założenia, łącznie z komentarzami, które nie raz były bardzo dla mnie pomocne, i za które z całego serca dziękuję, po skasowaniu tej strony nic nie przepadnie. Zachowam wspomnienie tego jaka kiedyś byłam i Was, moi drodzy czytelnicy. Zabawne, ale coś mi szepcze, że to był jeden jedyny raz, kiedy ktoś czytał "coś" mojego. Nie powinnam zakładać niczego więcej, odtąd liczy się każdy dzień.
Chciałabym również uprzedzić, że z chwilą skasowania tego bloga, nigdy więcej nie pojawię się na necie pod tym pseudo, więc jakiekolwiek strony o tej nazwie, nie będą mojego autorstwa. To tak dla ścisłości, co by znów osoby, które rościły sobie prawo do stwierdzenia, że mnie "znają" nie pomyślały, że wzorem innych młodych ludzi "jaja sobie robię". Kiedy skasuję bloga, to skasuje definitywnie i nie będę już nigdy używać tego nicku. Powodów, dla których zakańczam swoją blogową działalność jest wiele, ale głównymi są te dwa: bezsilność wobec agresji ludzi - zwłaszcza w realu - oraz przymusowa wyprowadzka. Czy jest mi przykro? Jak każdemu, kto zżył się z tworem swoich rąk, umysłu i duszy... ale, to tylko słowa. W ostateczności słowa zawsze przemijają, ślad po ludziach zaciera czas. Jeśli ktoś mimo to będzie za mną tęsknił, proszę zostawić parę słów na pożegnanie w komentarzach... wszystkie zapisze i zachowam, na pamiątkę :)
Żegnajcie!
7 sierpnia 2009
Moje książki wydane w Belgii. "Drugi brzeg miłości" powieść 2010. "Smak wiatru w Auschwitz-Birkenau" powieść 2015 . „Inna barwa księżyca”reportaże 2012. "Dziewczyna w okularach" opowiadania 2015. "Moje zmory i marzenia" felietony 2013. "Czarne anioły" powieść 2015. "Zdobycie rzeki" opowiadania 2016. "Morderstwo w klubie dziennikarza" powieść 2017.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura