rytamor rytamor
400
BLOG

Kasty nowe i specjalne

rytamor rytamor Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

W bardzo już zamierzchłych czasach, a było to w 1953 lub1954 roku, kiedy korzystając z wolnego w okresie ferii zimowych czasu postanowiłem odwiedzić mojego wujka. Wujek ów był lekarzem, który krótko przed Wojną II Światową ukończył studia medyczne w Wilnie. Po tejże II. wojnie osiadł w małym, wielkopolskim mieście i pracował w miejscowym szpitalu. Oprócz pracy w szpitalu prowadził prywatną praktykę lekarską, gdyż państwowe przychodnie lekarskie dopiero powstawały.

Jako że przybyłem do niego niezapowiedziany wspólne spędzenie czasu było ograniczone – miał zbyt dużo pracy. W ciągu tych trzech dni pobytu u niego towarzyszyłem mu w odwiedzinach chorych, które odbywały się wieczorami po pracy w szpitalu i przyjęciach chorych w swojej praktyce. Gabint lekarski miał urządzony w swoim mieszkaniu.

Oczywiście nie byłem świadkiem badań, ale wolno mi było nosić jego torbę z przyrządami. Korzystał z własnego samochodu - Moskwicz. Mieliśmy więc trochę czasu, żeby po drodze, lub przy krótkim posiłku w restauracji nieco porozmawiać. Odwiedzał chorych w miasteczku, ale również i w pobliskich wioskach.

Nie było w tym czasie bogactwa – ludzie byli biedni.

Za wizytę brał oczywiście pieniądze – jaka była obowiązująca taryfa – nie pamiętam.

Pamiętam natomiast, że w przypadkach widocznego niedostatku wypisywał receptę i odmawiał przyjęcia honorarium, a w dwóch, czy trzech przypadkach skrajnie widocznego ubóstwa wypisywał receptę i jeszcze zostawiał jakieś tam pieniądze na ich wykupienie. Takie rzeczy się pamięta...

Minęło niespełna czterdzieści lat, a jednak epoka.

Na początku lat 90-tych przyjechałem do kraju i zostałem „wmanewrowany” jako „zastępstwo” w tzw. wczasach pracowniczych w małej i jeszcze mniej kuracyjnej miejscowości nad naszym Bałtykiem. Za wszystko co trzeba było uczciwie zapłaciłem i to ”z góry”. Po kilku dniach stwierdzilem u siebie lekkie przeziębienie z uciążliwym kaszlem. Chciałem to zbagatelizować, ale moja ślubna władza przekonała mnie, że skoro jest do dyspozycji przez 2 lub 3 godziny lekarz, to dlaczego mam nie skorzystać. Poszedłem.

Pan lekarz, bo o doktorat go nie posądzam, siedział „tylno-bocznie” do wejścia, gdyż pozycja ta zapewniała mu najlepsze oświetlenie gazety, którą właśnie studiował. Nie odkładając gazety zapytał mnie grzecznie i bardzo konkretnie – „o co chodzi?” Odpowiedziałem, że jestem przeziębiony, ale nie podejrzewam zapalenia płuc – głupio, bo nie moją sprawą było stawianie diagnozy. Sięgnął po karteczkę, wpisał jakiś szyfr i podał mi ją przez lewy bark do tyłu i powiedział „Inhalacje” . Nie mogę powiedzieć, że pożegnaliśmy się, bo nie powiedział ani „wynoś się” ani „do widzenia” – kontemplował dalej gazetę.

  Wizyta ta trwała dużo mniej niż 5 minut i w czasie jej trwania pan lekarz (35-45 letni) nie zaszczycił mnie ani spojrzeniem, ani przewietrzeniem najważniejszej części swego ciała spoczywającej na fotelu.

Potem dowiedziałem się od pani (sympatycznej) zawiadującej inhalacjami, ze pan lekarz ma od każdej inhalacji bodajże 5-złotowy profit. No cóż...

Dwa lata później spędzaliśmy z moją kościelno-rejestrową żoną urlop w Tunezji w miejscowości Suss (koło Port el Kantanui). Po kilku dniach usłyszałem na plaży po sąsiedzku polską mowę. Nastąpiło ostrożne „Oooo!!!” potem kilka „obwąchujących” zdań. Pani okazała się lekarką z Trójmiasta - nie przedstawialiśmy się wzajemnie – plaża tego nie wymagała. Ja mieszkałem z żoną w Niemczech. Pani lekarz, wnioskując z rozmowy, była nie byle jakiego kalibru i pochodziła z Trójmiasta.

Interesowało ją jak „dostaję się” w Niemczech w razie potrzeby do lekarza. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że płacę składki do wybranej jednej z wielu „Ubezpieczalni”(„Kas Chorych”), posiadam plastikową kartę z paskiem magnetycznym i chipem, na którym są zapisane niezbędne dane. Idąc ulicą spostrzegam szyld informujący, że tutaj przyjmuje lekarz o specjalności odpowiadającej moim dolegliwościom, więc wchodzę podaję kartę pani rejestratorce powierzającej ją na chwilę komputerowi, otrzymuję kartę z powrotem, idę do poczekalni i po pół godzinie (zdarza się że czeka się nawet godzinę) zostaję przyjęty. Po badaniu wychodzę z receptą i mogę spokojnie chorować. Ta część moich wyjaśnień, co prawda z pewnym niedowierzaniem i po dodatkowych pytaniach, została przez panią lekarz przyjęta.

Kiedy zapytała co by było, gdyby zachciało mi się dostać się do „sławy”, zaczęły się problemy. Odpowiedziałem, że do „sławy” można się dostać identycznie jak do każdego innego lekarza, pod warunkiem, że lekarz -„sława” posiada praktykę uwidocznioną na budynku szyldem.

N o o, t a a k, ale mnie chodzi o taką „p r a w d z i w ą   S Ł A W Ę”.

I tutaj skończyła się pojemność mózgu pani lekarz – pewnie „sławy” w Trójmieście.

Jak takie spotkanie zapomnieć.

Kiedyś przyjechał do mnie, wówczas słabo znajomy, dziś już osoba bliska. Oczywiście nieubezpieczony i oczywiście, pracując nielegalnie, złamał rękę. Byłem biedny jak mysz kościelna, nie stać mnie było na prywatną pomoc. Poszedłem z nim do lekarza, u którego się leczyłem i poprosiłem go aby udzielił mu pomocy wpisując przypadek „że on to ja”- co było oczywistym idiotyzmem. Odpowiedział mi prosto i krótko „to przecież nieuczciwe”.

Tego zdania i sytuacji nie mogę zapomnieć i nie zapomnę.

Później wykonał kilka telefonów i odesłał nas do kolegi – specjalisty od połamańców, gdzie udzielono mojemu pechowcowi pomocy (Röntgen, gips itp.)

Kilka dni później pomógł załatwić formalności półlegalnie, lecz nie przestępczo, umożliwiające sprawę uregulować finansowo. Mnie kosztowało to tylko trochę chodzenia.

Takich rzeczy rownież się nie zapomina

W Niemczech aby dostać się na studia medyczne trzeba dobrze zdać maturę.

Studia trwają 12 semestrów. Po studiach lekarz z dyplomem szuka pracy w klinice, szpitalu, u lekarza z uprawnieniami itp – jeżeli nie znajdzie, ma pecha – zasila szeregi bezrobotnych: lekarzy, spawaczy, architektów, inżynierów, piekarzy, hydraulików itp.

W czasie chyba trzech, lub czterech lat praktyki opłacanej zazwyczaj mizernie, pisze pracę doktorską (nie jest to konieczne, lecz tylko jednostki nie robią doktoratu), robi specjalizację i nabywa prawo do prowadzenia własnej praktyki lekarskiej.

Bierze kredyt i odkupuje gotową praktykę od lekarza idącego na emeryturę (koszt – nawet kilkaset tysięcy €).

Może też skrzyknąć kilku kolegów, zawrzeć stosowne umowy z różnymi ubezpieczycielami (Kasami Chorych), wspólnie wynająć kilkanaście pomieszczeń, zaadaptować je do potrzeb, zatrudnić kilka(naście) pielęgniarek, pracować od poniedziałku do piątku najczęściej od 8:00 do 18:00 (w środy i niektórzy w soboty od 8:00 do 12:00) – przewidziana jest pauza obiadowa najczęściej 3godz.

Oczywiście trzeba być miłym i uśmiechniętym, żeby pacjenci przychodzili, gdyż połowę pobranego na studiach stypendium no i zaciągnięty kredyt trzeba spłacać.

Nie sądzę, by którykolwiek z lekarzy wystawił niezgodne z prawdą zwolnienie lekarskie i to niekoniecznie tylko dlatego, że to NIEUCZCIWE.

Obserwowałem protesty młodych lekarzy, a później nauczycieli, pielęgniarek, policjantów i te ”epidemie na zawołanie”. Odnoszę nieodparte wrażenie, że rosną nam w Polsce nowe „specjalne kasty”. Kasty niekiedy niedouczone, ale roszczeniowe i nie wiedzące co to etyka zawodowa...

Howgh.


rytamor
O mnie rytamor

Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo