sailorwolf sailorwolf
3304
BLOG

Mały statek na głębokiej wodzie

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Piotr Trzebuchowski kpt.ż.w.

Abs.WN WSM 1975                                             

Gdyniaimage





MAŁY STATEK NA GŁĘBOKIEJ WODZIE 



           Pływałem przez pewien czas na 200 tonowych coasterach, załoga do 5 osób z kapitanem czyli skipperem, który był przeważnie właścicielem statku. Bardzo surowi ludzie, ale doskonali żeglarze. Kompas tylko magnetyczny, ale z żyropilotem, bez mechanika.


              I jeden z tych stateczków mojej kariery opisuję poniżej. Opis pokazuje, że marynarze to nie chłopcy w białych podkolanówkach, co to nie piją alkoholu i nie używają brzydkich wyrazów, tylko normalni faceci co idą na morze jak muszą, dla chleba.

Wspominam dobrze wszystkie trzy coastery, bo tam miałem szkołę morza twardą i niebezpieczną, ale potrzebną.

Ręce zamarzały mi przy zamykaniu ładowni zimą na szersztoki i dechy, a na to na sztywny od mrozu i wody morskiej brezent, jak to w sztormie na Biscayu pękła nam rura chłodzenia SG w maszynie, a my owinęliśmy rurę gumowymi wycieraczkami sprzed drzwi ściągając je drutami i z duszą na ramieniu żeglowaliśmy 3 tygodnie do Dunkierki z prędkością 3 węzły.


19 maja 1986 Bremen, statek Ellen


      Powiedziałem kierowcy nazwę statku. Ten przekazał ją gdzieś przez radio i po chwili zaczął jechać, jakby już wiedział dokąd.

Zatrzymał się (licznik 16.60 marki) pod statkiem o nazwie PLUTO. Kierowca na chwilę zbaraniał, ale za chwilę się uśmiechnął radośnie. Piętaszkową angielszczyzną wytłumaczył mi, że jak PLUTO odejdzie to zacumuje na jego miejscu ELLEN. Nie byłem przekonany, ale wysiadłem. Dałem mu 20 marek, a on podziękował i pośpiesznie odjechał.

Keja miała z 50 metrów szerokości i z 500 długości. W zasięgu wzroku ze 20 kontenerowych suwnic bramowych. Na wysokości końca jednego z magazynów zobaczyłem jakiś kształt. Ruszyłem więc tam z moją walichą przygotowany na kłopoty. Ale intuicja mówiła mi - „idziesz źle!”.

Po jakichś stu metrach odwróciłem się więc w stronę PLUTA.

I co?

Do butry PLUTA cumował „alongside” maleńki seledynowy okręcik To był mój ELLEN właśnie.

Wlazłem na FLUTA, przeszedłem na burtę „od wody”- do pokładu Ellen brakowało mi 10 metrów w dół.

 Znalazłem na pokładzie kawałek linki i spuściłem na niej moją walichę. Na pokład Ellen zlazłem po sztormtrapie. 

Na decku rudy wytatuowany brodacz z kolczykami w uszach malował pokład.

-Styrmand (Oficer)?-spytał.

-Ja-

-Så skal du idenfor? (to proszę do środka)-

Kabinka maleńka z koją w poprzek. Biureczko. Nad biureczkiem szafka, a w szafce dwa kieliszki i krem nivea. Na koi jakieś wygniecione szmaty.

- Er det gammelt eller nyt? (to nowe czy stare) -spytałem wskazując na pościel.

-Sengetøj? Nyt. (pościel? Świeża.) powiedział ryży i uśmiechnął się. Podniosłem kołdrę –nawet ładnie pachnie, ale jakaś wygnieciona.

Na pokładzie jakiś sympatyczny, uśmiechnięty blondyn obijał się przy pędzlu.

--Jeg hedder Willy (nazywam się Willy) - leci do mnie z wyciągniętą gablą.

-OK. , Jeg hedder Peter-

-Vi snyder lidt (trochę się obijamy)-usprawiedliwił się.

Na pokładzie pachniało surową bawełną. Zamknąłem oczy i przypomniała mi się scena z „Władysława Łokietka” z Port Sudanu z 1984 roku. Usłyszałem znów szanty chudych jak kościotrupy sudańskich dokerów, wrzucających trzystukilową belę bawełny na trzecią warstwę.

-Nie dacie rady wrzucić tej cholernej beeeli!-śpiewał zapewne zapiewajło-brygadzista w murzyńskim języku..

-Damy radę damy, Oooo paaatrz! - odgryzają się dokerzy i bela ląduje na wysokości 4 metrów, na dwóch poprzednich warstwach bel.”


Ale otwieram oczy, a przede mną stoi kapitan i właściciel statku. Wygląda jak dziadek ukochany przez wnuki.

Podpisujemy szybko tymczasowy hyrekontrakt, czyli umowę o pracę.

Chief, którego zmieniłem mówił, że nieźle płacą. OK, jak mnie będą zmieniać to też bym następcy nieba przychylił.

Rano przyszedł Stary mnie obudzić. Mówił bardzo niewyraźnie, ale kapuję, że mamy iść na drugą keję na przeciwko. W ładowni mieliśmy dwie sztaplarki-trzeba było je zostawić na kei.

Po śniadaniu Stary wziął mnie do kabiny i wypełniliśmy drukowany kontrakt. Od razu mi powiedział, że moje związki zawodowe tu nie działają. Trzeba należeć do związku skipperów. 

Mam gdzieś związki. Jak mi się tu spodoba to się przepiszę.

W końcu przeholowujemy.

-Fisjeigeoptifemsowegmiop!-bełkoce stary w moją stronę. Willy i Knud mają uciechę patrząc na moją minę i tłumaczą mi, że powiedział, że jak nie wstanie do piątej , mam go budzić.

Zaworów balastowych już się nauczyłem, pompy balastowe są dwie. Sypią szybko i i zaraz budzę starego. Zamykamy luki i odchodzimy.

Na Wezerze masa jachtów. O 22 bierzemy pilota z Elba Einz. Pilot mówi, że pamięta mnie z polskiego statku. Ja go chyba też-więc gadka szmatka. Mój angielski dużo lepszy niż jego.

Cumujemy w śluzie Brunsbuttell. Po zacumowaniu stary każe mi iść spać. Budzę się o szóstej-połowa Kanału Kilońskiego.

-Hasgdfkahgsdy op! –bełkoce stary więc idę i budzę kucharza. Kiedy wracam na 

mostek stary gimnastykuje coś rozpaczliwie. Z gimnastyki wynika, że go źle zrozumiałem, mam iść i zmienić pilota. Stary pyta z rozpaczą co ma zrobić, żebym go zrozumiał.

Więc mu mówię, że będę powtarzał jego polecenia do skutku. Nauczyłem się dziś odpalać i gasić maszynę. Wieczorem wchodzimy do Stubekobbing. 


Chłopaki jak dzieci wyelegantowane. Knud ma złoty kolczyk, a Willy w siatkowej podkoszulce-byk z niego. Mówi, że grał w drużynie futbolowej Ikast.

Idziemy do knajpy, wypijamy po cztery piwa j głośno się zachowujemy, jak dzieci. Wymykam się na siku i uciekam na statek. Takie zabawy mnie bawiły 20 lat temu. 


22 maja 


Wyładowujemy tu połowę ładunku. Bawię się balastami. Cieszy mnie ta nowa umiejętność. Statek gotowy do wyjścia o 1500.Wyjście trudne przy wschodnim wietrze, ale Stary robi to po mistrzowsku.

Dziś poznałem resztę pomp hydrauliki. W wolnych chwilach pomagałem deckhandom malować. Niech se nie myślą.


Idę na wachtę. Jest cudownie-spokojna, ciepła noc. Wschodzi księżyc. Woda błyszczy, a wiatr niesie wspaniały zapach kwitnących łąk. UKFka odzywa się co chwilę w jakichś niesłychanie dla kogoś ważnych sprawach.

Siadam na fotelu, a nogi kładę na stole. Jestem szczęśliwy i nic mi więcej nie potrzeba. To bezsens, ale tak jest.


Rano 23 maja - wyładunek w Holbæk.


Dałem się namówić i idę znowu z Knudem i Willym na piwo . Nie smakuje mi, bo po 25 koron za jedno, ale wypiłem. Wychodzimy o 1500. W nocy mam wachtę w Bełcie. Przed Nyborgiem budzę starego. Na 0700 mamy być w Marstal - naszym porcie macierzystym i miejscu zamieszkania Starego.


24 maja 


Rano przychodzi dwóch spawaczy w kombinezonach. Wymieniają kawałki przerdzewiałych rurociągów pożarowych.

Tak dokładnie jak mój teść opowiadał było przed wojną. Prosto cicho na statku i wszystko zrobione.

Nie mam nic do roboty, więc się wezmę chyba do konserwacji razem z Knudem i Willym..

Robię agregaty w maszynie, agregat na dziobie, siłowniki przy bomach, wymienione części popękanych relingów - trzeba pomalować, klipsy na klapach też.

Po kei pęta się jakaś para. Grubas, co mi na milę pachnie marynarzem i jakaś kobieta, chyba jego żona. Okazuje się, że to jest właśnie Jacobs, ewentualny kupiec naszego statku. Połaził po statku, porozglądał się po dziurach i zniknął. Nie wiem co postanowił.

Ja jestem w swoim żywiole. Boże, jak mi tego było brak. Zapach metalu i

spawania, farb, porozciągane kable. Coś się w końcu dzieje, co pamiętam ze swojej młodości. W pierwszy poważny rejs ruszyłem na Janie Matejce do Australii we wrześniu 1973 pod dowództwem kpt. Kuleszy. Nigdy nie przypuszczałem, że można tęsknić za zapachem farby.

Jak sobie leżę w mojej małej kabinie i patrzę na szafę czy w otwarty bulaj to myślę-teraz bądź szczęśliwy, o tym marzyłeś patrząc na ten swój pie....ny trawnik w Lystruplundzie.

Dziś odwiedził nas ten szturman, którego zmieniłem w Bremie. Miał rękę na temblaku. Nazywa się Kratsky. Jego pradziad przybył z Polski do Danii w 17 wieku, może z hetmanem Czarneckim, jak wypędzał Szwedów z Danii (Jak Czarnecki za Szwedami rzucił się przez morze- jak mówią słowa naszego hymnu).

Nic po polsku nie mówił, ale było mi przykro, że nie ma syna i polskie nazwisko zginie. Kretsky też mieszka w Marstal, niedaleko starego. Ciężko się tu wcisnąć gdzieś na stałe, wszędzie układy.



image



27 maja dalej Marstal.


Cały dzień jak na wakacjach. Obudziło mnie słońce przez bulaj- niesamowita cisza-bierzemy prąd z lądu, nawet agregat na dziobie wyłączony. Cały dzień mogę nic nie robić jest sobota.

Cały dzień leżałem i tylko co jakiś czas robiłem wyprawę na ląd do budki telefonicznej, pozałatwiać ważne sprawy. 

Jak byłem na lądzie policzyłem maszty jachtów w Marstal. Doszedłem do 500 i przestałem. Przeważnie niemieckie wyczarterowane przez rodziny z dziećmi na weekend.


Niedziela, 28 maj Martsal.


Na wyjście zanurzenie 6 i pół stopy na dziobie i 7 i pół na rufie.

Żeby wyjść z Marstal musiałem odgonić kilka jachtów, które po cichu zacumowały do naszej prawej burty przez noc.

Willy nie przyszedł na wyjście. Trochę to niepoważne, ale trudno coś mówić jak się nie zna przyczyn.

1700-przyjście do portu pod nazwa Hundested. Ładunek cegieł już na nas czeka na kei.


29 maja Hundested.


Wstałem o 0530, portklar i od 0700 załadunek cegieł na deski jako dunnage.

Dzień dość ponury. O 1600 Fyreaften (wolne). Czyli wyjdziemy jutro.


30 maja 


Stary załadował statek-nie zrobił tego źle, ale jak bym to zrobił lepiej, nawet bez dokumentacji. Najpierw przeładował o 150 ton, a potem napełnił trzeci ballast i wyszliśmy na równy kil. Załadowaliśmy 114 pckg żółtej cegły. Ja bym załadował stopę na rufę. Przy wyporności dynamicznej statek przegłębia się na dziób. Poza tym według mnie źle zasztauowane.

Na wierzchu ładunku położył zygzakiem grubą linę. Nie wiem czy to ształ, czy jakieś czary-mary. Jego statek - niech będzie. Jest 1830 –mam wachtę od 0000 do 0600.


31 maj 


Wczoraj koło ósmej wieczorem usłyszałem dwa głuche uderzenia, jakby z ładowni.

W nocy trochę sztormiło i zrobił się przechył z 5 stopni na lewa burtę. W nocy o pierwszej przyszedł stary i kazał wyciągnąć lewą trójkę, a napełnić prawą.

Trochę podrównaliśmy i weszliśmy między wyspy Langeland i Lolland. Obudzili mnie o 1200 na wejście do Kanału. Chłopaki zajrzeli do ładowni z forpiku. Cały ładunek przewalony na lewą burtę. Nie pomogła zaczarowana lina Kapitana. Trzeba było sztauować po polsku. Kiedyś go poproszę, żebym sam załadował statek. Przez ten trym na dziób idziemy 8 węzłów.


1 czerwca 


6 godzin na mostku ciężko jest wystać. Jestem przyzwyczajony do wacht czterogodzinnych i te ostatnie 2 godziny szaleję, żeby nie zasnąć. Latam ze skrzydła na skrzydło, biorę głębokie oddechy, gimnastykuję, szukam stacji na radiu. Tęskniłem za statkiem, ale często mam już dość. Szczególnie kiedy rano otwieram magazyn bosmański pod pokładem i zaleci mnie zapach farby. To znaczy, że nie zawracam sobie już głowy zbędnym romantyzmem.


2 czerwca 


Dziś na wachcie zrobiłem sobie jaja. Wyciągnąłem sekstant. Jest to tani, ale dobry sekstant produkcji NRD. Dobry, bo ma szkła Zeissa i jest lekki, bo z aluminium.

Pamiętam z polskich statków pozycje z planet w dzień nie wychodziły z sekstantów Kelvin Hughes i Plath, a wychodziły z tych erzatzów. Index poprawiłem sam, bo sekstant był chyba nigdy nie ruszany.

Almanach Reedsa - inny układ niż Browna, ale rozgryzłem. Tablice AP-pierwszy raz takie widziałem, ale układ podobny do HD. Najgorszy problem-skąd wziąć chronometr.

W końcu na tranzystorowym radyjku od Agatki złapałem czas z BBC, porównałem go z moim naręcznym CASIO i po problemie. Zabawę miałem wyszło kilka całkiem niezłych linii pozycyjnych.

Stary się upierał na ETA w Bristolu w sobotę, a będzie jednak niedziela. Wachta nocna nudna, bo świt dopiero o 0530 (czas mamy letni wschodnioeuropejski, a od dawna jesteśmy na półkuli zachodniej). No, parę jachtów usiłowało mi rozwalić dziób, ale jakoś ich wyminąłem.


4 czerwca 


Wypiłem dwie whisky, a chłopaki po trzy piwa, wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do miasta. Fajne miasto-nazywa się WATERBRIDGE Masa ludzi w barze.

Trochę wypiliśmy, zjedliśmy coś i graliśmy w bilard i w końcu wróciliśmy na statek.

Na redę Dunball dojechaliśmy o 1500 i rzuciliśmy lewą kotwicę, 3 szakle na windzie. Przy każdej szakli waliłem w dzwon, żeby było jak na starych żaglowcach.

Wsiadł pilot i w tym momencie pieprznęła rura z hydrolem. Polecieliśmy z Knudem do warsztatu i założyliśmy na pękniecie gumowy manszet. Przed zacumowaniem było po sprawie, czym zasłużyliśmy na pełne uznania spojrzenie kapitana. Co zrobiliśmy po portklarze? Oczywiście wszyscy czterej (był z nami cook) pojechaliśmy do miasta do baru, bo nic tu więcej nie było. Nie wiem dlaczego wszyscy byliśmy ubrani w skóry. Trochę wypiliśmy.


5 czerwca 


Dziś święto czyli Grunlovdag ( Dzień Konstytucji). Dla kogo święto to święto

Ja dupiłem wachtę. Ciężko z tymi 6-godzinnymi wachtami, ale jak stary wytrzymuje to i ja wytrzymam. W ostatniej chwili przypomnieliśmy sobie, żeby wyłączyć pompę balastową, bo był odpływ i staliśmy na gruncie. Chciałbym zobaczyć od środka tę pompę i te zbiorniki-woda zaburtowa syf-kawa z mlekiem. Do 1800 wyładowali nas. Bardzo fajni ci angielscy dokerzy. Równo o 1700 zrobili sobie w zakopconym czajniku na ognisku herbatę.

Stoimy na rzece wśród łąk. O 2100 high water, zejklar, pilot na burcie i „let go” cumy i szpringi. Ja do wyra (czyli po duńsku frivagt-wolna wachta), bo od zera wachta na mostku. Najciekawsze, że Stary z angielskim pilotem komunikuję się po niemiecku.


6 czerwca 


Stary obudził mnie o pierwszej, godzinę później niż zwykle. Poszedłem ziewając na górę i stwierdziłem, że wieje z zachodu i jak wyjdziemy na otwarte wody może pohuśtać. I tak się stało o 0400 zrobiła się kipiel i przechyły po 20 stopni. Wiatr skręcił na północny (veering) i tak zrobiłem zwrot na 180, a potem 105. Koło 1300 zrobiło się całkiem przyjemnie. Porcik mały, PAR. Wejście z holownikiem. Idziemy do knajpy. Ja urwałem się prędzej, bo jestem zmęczony i nie mam ochoty doić piwa. Knud wymyślił głupią zabawę. Zakłada się z kimś w knajpie, kto jest wytrzymalszy na ból. W tym celu zawijają rękawy przykładają przedramię do przedramienia, a na styku kładą zapalonego papierosa. Kto pierwszy zabierze rękę przegrywa. O północy obudzili mnie-przyprowadzili 4 dziewczyny.



7 czerwca 


Dzień jak dzień,12 godzin na mostku. Nic szczególnego - płyniemy wzdłuż brzegu Anglii raz 12 węzłów raz 6. W zależności od pływu. Jest krótko po syzygium. Willy i Knud utrzymują, że statek należy do starego, ciekawe czy to prawda. Po wachcie czytam jakiś beznadziejny kryminał ØKSEMORDEREN czyli SIEKIEROWY MORDERCA. W Kanale Kilońskim kupię sobie butelkę whisky. I to by było na tyle.


8 czerwca 


Jutro będzie 3 tygodnie, jak tu w Bremen zamustrowałem. Płyniemy w Kanale Angielskim, a o 1300 wypada mi Dover. Jedziemy INSHORE TRAFFIC ZONE, czyli 2.5 mili od brzegu Dover. Dover to mój pierwszy port. Jakoś na wiosnę1971, z pilotem weszliśmy tu na mieliznę na Darze Pomorza. Boże jak ten czas płynie. W Danii będziemy w niedzielę Jakiś mały porcik na południowej Zelandii. Taka sama dziura jak Stubekøbbing. Trochę się przeziębiłem dostałem od Jensa (Starego) 6 aspiryn.


9 czerwca 


Dziś o 0524 trawers Texel. To tutaj 20 grudnia 1985 o mało co nie utonęliśmy na ŚWIERADOWIE ZDROJU


Jest 1100, czuję się dużo lepiej po tych aspirynach. Jens trzyma angielski czas, bo ma wtedy jaśniejsza wachtę. A ja dupię po ciemku. Na szczęście twilight o 0300 rano.


10 czerwca 


Obudzili mnie o 0400 rano, przed wejściem do śluzy w Brunsbuttel. Stary był padnięty. Stał na mostku 10 godzin. Na ostatnie cztery godziny zawołał Willego, żeby nie zasnąć gadając z nim. Przyszedł pilot i rzuciliśmy cumy. Mgła. Ja za sterem, to znaczy operuję joistickiem. 

                   Pilot z tych, co to steru nie dotkną. Sterowałem w Kanale Kilońskim na kompas, bo nie było nic widać. Cholernie niewygodnie nachylać się nad kompasem, sterować joistickiem i jeszcze uważać, żeby nie zahamować koła sterowego. Na szczęście pod ręką jest w szocie malutkie kółeczko zamiast telegrafu maszynowego. Sterowałem 6 godzin bez przerwy. Stary się obudził i wysłał mnie spać. Jak ja go lubię , kiedy mnie wysyła spać. Pokładowa wachta wspaniała-piękna pogoda. Ta dziura do której płyniemy nazywa się Nevstæd. Mają do cholery tych małych porcików.



11 czerwca 


Niedziela zaczęła się uroczo. Na schodach łomot. To dziewczyna, którą Willy sprowadził z knajpy spadła ze schodów. 

             Była śliczna. Mała, zezowata, płaska , stara i do kompletu o kulach. Po obiedzie poszedłem na spacer, kiedy zobaczyłem całą bandę to znaczy Willego, Knuda i kucharza jak mnie wołali do knajpy. W knajpie parę dziewczyn, oczywiście na ścianie przylepiona wystawa pieniędzy ze wszystkich stron świata. Knajpa tak usytuowana, że nie da się jej minąć idąc z portu do miasta. Potem pojechaliśmy z Olem taksówką na statek po pieniądze.


12 czerwca 


Okazało się, że z Knudem spała bardzo fajna i słodka dziewczyna, podobna do Kaliny Jędrusik. Ten cholerny ładunek trzeba posprzątać, a tu panie na burcie. Agent przyniósł telegram, a że Jens spał, ja go przeczytałem pierwszy. Idziemy do Skagen po mączkę rybną w big bagsach, a ze Skagen do Vaasa w Finlandii. Fajnie. Znudził mi się ten Kanał Kiloński, a tam pojedziemy bliżej Polski.


13 czerwca 


Co za pieprzony dzień! Wachta w nocy spokojna, ale budzili mnie o 0800, choć cumowaliśmy dopiero o 0900. Już nie zasnąłem. Załadunek mączki rybnej od 1200 dopiero. Wściekły jestem na wszystkich i za wszystko. Powiedziałem staremu jak długo mam czekać na moja pensję za maj. Ale on po prostu zapomniał. Zaraz policzył i się okazało, że za 11 dni zarobiłem 4 tysiące koron.


14 czerwca 


Jestem dalej taki zły, że nic nie piszę, żeby nikogo nie obrazić.


15 czerwca 


Wachta nocna dobra. O 0500 wszedłem w farwater obojowany między Helsinborg a Helsingør. Obudziłem skippera jak zwykle za piętnaście szósta, a on mówi, że powinienem go obudzić zanim wszedłem między bojki.

Okazało się, że karton piwa który mi się należał został już dawno rozprowadzony przez załogę. Willy przychodzi dzisiaj na mostek i mówi:

-No to na Finlandię zostało nam tylko 4 kartony piwa. Trudno, mamy po kartonie. Tam prawdopodobnie wszystko trzy razy droższe niż w Danii.


16 czerwca 


Chłopaki pracowali na pokładzie, ale po południu skipper im wynalazł coś w nadbudówce, bo ich nie widać. Okazauje się, że Knud robi spis farb, a Willy myje maszynę. Przy kolacji Willy rozdokazywany jak małe dziecko. W końcu mu powiedziałem, żeby sobie ogolił jaja i poszedł się bawić do piaskownicy. Strasznie się cieszył z tego polecenia. Jak szedłem o północy na wachtę obaj pili w mesie pierwszy karton piwa, który niby mieli dowieźć do Finlandii. Jutro wchodzimy w szkiery.


17 czerwca 


O 0520 weszliśmy w Zatokę Botnicką. Byłem w tej zatoce w Utansjo, Mantyluoto i Holmsund. Dużo lasu, ale mało wódki.


18 czerwca 


Knud dzisiaj bez wstydu przyznał się, że jest analfabetą. Mówi po duńsku i trochę po angielsku, ale z czytaniem i pisaniem gorzej. Tłumaczyłem mu list od tej jego dziewczyny z Anglii, a potem odpisałem jej od niego, z tym, że on mówił co mam napisać. Byłem w mieście.

Taksówka 40 marek fińskich, jedno piwo 21. Wydałem dwieście marek wróciłem na statek trzeźwy i pieszo. Co za drożyzna. Willy ze wszystkimi w knajpie brał się na rękę, aż go w końcu wyrzucili. Ja z kolei próbowałem wyrzucić przez okno jakiegoś zwolennika Hitlera, który był w odpowiednim, hitlerowskim t-shircie. Nas było dwóch ich pięciu, ale dali dupy i uciekli. Ogólnie wydałem kupę forsy i nie ubawiłem się. Dobrze, że idę spać.


Willemu poplątało się. Tu jesteśmy za kołem polarnym i latem słońce nie zachodzi. Ole wstał o 2100, wszedł do mesy, objechał Knuda, że go nie obudził na śniadanie i za chwilę zaczął stukać rdzę na pokładzie.

Przytrzymaliśmy go tak godzinę, a jak przyszedł o 2200 na coffe time, to powiedzieliśmy, że jest dziesiąta, ale wieczór nie rano.

Kucharz przyszedł w dziwny sposób na statek. Szedł po kei na czworakach, ale plecami do dołu przesuwając tyłek po podłożu. Jak się w ten sposób doczołgał na burtę to powiedział, że jak się napije to ma lęk wysokości i boi się iść na stojąco.


19 czerwca 


Na dokładkę kucharz wczoraj zachorował i nie mógł wstać. Więc gotujemy na spółkę ze Starym. Po obiedzie Knud przyszedł do mnie z problemem. Wczoraj w knajpie założył się z kimś, który dłużej utrzyma przedramię z palącym się papierosem, z tym, że zamiast jednego położyli trzy papierosy. Wygrał, ale całe przedramię ma nadpalone, tak, że zużyłem metr plastra. Wygrał dwa piwa. Nawet jak na fińskie ceny to kretyństwo. W ogóle doszedłem do wniosku, że wódka rozum odbiera.



20 czerwca 


Płyniemy w dół miedzy Gotlandią, a Szwecją.

Mamy 60 stopni szerokości. W nocy zrobiło się na dwie godziny odrobinę ciemniej niż w dzień. Ale pogoda jak dzwon. Wierzyć się nie chce, że cały czas wyż 1020 milibarów. Wachty płyną spokojnie przyzwyczaiłem się już do 6-godzinnych. Skipper dzwonił do maklera, ale nie ma dla nas ładunku jak na razie. Ale jak on pływa na tym statku od 15 lat i nikt go nigdy nie zmieniał, to kiedy on ma urlop? Czuję, że od dawna jest ustalone, że on na urlop a Ellen na sznurek.


21 czerwca 


Dalej piękna pogoda. Koło 1500 wrąbałem się w grupę radzieckich trawlerów. Było ich ze 20. Łowili w tukę 15 mil od brzegów szwedzkiej wyspy Oland, a niektóre stały na kotwicy.

Knudowi ręka zaczyna gnić. Pochwalił się, że skipper dał mu penicylinę. To bałwan ( Knud nie Skipper) Mam nadzieję, że mu pomoże. Pytałem Jensa dokąd płyniemy, ale powiedział, że nie wie. W Dzienniku Okrętowym stoi „Til ordre” (na rozkaz)


24 czerwca 


Jens poszedł spać-przebiegle przestawił czas na angielski, żeby dłużej pospać.

Kazał się budzić 0515. Przyszedł o 0540 i wysłał mnie spać. Wstałem na manewry. Rzeka Humber jest jak każda angielska rzeka. Woda - kawa z mlekiem, a płynie raz w tę raz do tyłu, jak to jest na pływach. Jeszcze nie stoimy dobrze, a koparka już wsadziła do ładowni swoją ciekawską, wszędobylską mordę.

Poszedłem spać i obudzili mnie na obiad. Knud i Willy strasznie się cieszyli i mówili, że „Skipper drikker” (kapitan pije).

Rzeczywiście Jens przyszedł wesolutki i mówi:


-Szturman, (to ja) - mówiłeś, że jak się po pijaku nie zapali, to się może uda rzucić. Więc wypiłem pięć piw, żeby to sprawdzić.-


Po mojemu to on wypił trochę whisky i popił pięcioma piwami, ale jak ma rzucać palenie to niech mu tam. Cały obiad był wesolutki i opowiadał, że picie i sex są zdrowe, bo naturalne, natomiast palenie nie jest. Rozrzucał przy tym kartofelki i gulasz, a sosik spływał mu obficie na koszulę. Rozpoczęliśmy marynarską rozmowę o kobietach.


Opowiedziałem im historię jak kiedyś wieźliśmy prostytutkę z Gdyni do Brazylii. Dawała po pięć dolarów, a jak miała urodziny to za darmo. Jechała do narzeczonego. Hans bardzo się zainteresował i spytał ilu było członków załogi. Powiedziałem, że 22.


-O, to miała 110 dolarów dziennie-głośno liczył na palcach. Wszyscy chcieli protestować, ale on wiedział najlepiej.


W końcu wyzwał Knuda od męskich szowinistów i poszedł spać. Chłopaki wzięli po 50 funtów i poszli na ląd, a ja pilnuję wyładunku, chociaż nie ma co pilnować.

Ta dziura jest taka dziura, że nawet nie ma nazwy na mapie, a z Dziennika Okrętowego nie mogę odczytać pisma Jensa. Tak samo niewyraźnie mówi i pisze.

I już cumujemy do drugiego nabrzeża. Nazywa się New Holland, albo jakoś tak.


27 czerwca 


W ostatniej chwili przyszedł agent z telegramem, że jest ładunek pszenicy do Niemiec. Szybkie sprzątanie ładowni i budowa grodzi zbożowej. Co za paskudna gródź nic do niczego nie pasuje. Dechy trzeba wbijać na siłę. 

Dokręcaliśmy jakąś śrubę z Knudem a on nagle mówi:


-Det mangler halv gevind til kussehåret!-


-Hvad siger du? (Co mówisz)?-zapytałem go


Powtórzył jeszcze raz –Det mangler halv gevind til kussehåret!


A to znaczy po polsku dokładnie -„brakuje pół gwinta, na piczy kłak!”


Na dokładkę Knud z Willym i Svenem (cookiem) byli tam gdzieś u znajomych. Wypili trochę za dużo i Sven przez pomyłkę zabrał gospodarzowi kasetę magnetofonową. Willy dał mu w dziób i cook ma teraz rozbite usta i nos. Jestem za to wściekły na Willego.


1 lipca 


Płyniemy do Anglii, do jakiejś dziury w pobliżu Hull. Ładunek jakiegoś białego proszku luzem i parę palet CaCl2. Cały Ładunek z Helsingborg. W Helsingborgu spotkaliśmy FREDRĘ z Chipolbroku w drodze powrotnej do kraju. Kolega z roku był chiefem - Irek . Chciał koniecznie zobaczyć mój statek, więc mu go pokazałem. Na statku spotkaliśmy Willego i Svena. Irek zaprosił nas wszystkich do siebie. Statek był budowany w Gdyni. Mostek większy niż nasza ładownia. Willy był zachwycony, że kabina wielkości mieszkania, a koja 2x2m.

Irek poczęstował nas kabanosami. Moje deckhandy zeżarli Irkowi z kilo tych kabanosów i wypiliśmy trochę chińskiego piwa. Trochę wstydziłem się, za ich zachowanie, więc zabrałem ich nazad na Ellen. Po powrocie zazdrościli smętnie, że Ellen taki stary a Fredro taki nowy i duży. Powiedziałem im , że nasze pensje za to dużo większe niż ich.


Po powrocie połączyłem przez radio Knuda z jego dziewczyną z Anglii. Potem piłem wspaniałą chińska herbatę od Irka.


2 lipca 


Dziś pisałem list od Knuda do Rachel po angielsku. Tym razem Knud przyniósł list napisany na brudno przez Willego po duńsku. List był bardzo piękny w formie podania.

W lewym górnym rogu adres i dane Knuda. Z prawej napisane PO ANGIELSKU „Miss Rachel”. Na tym znajomość angielskiego Knuda się kończyła.

Nie, jeszcze BAKAUS OVJU, co miało zapewne znaczyć BECAUSE OF YOU.

Ogromne stada byków, a list już i tak był poprawiony przez Willego. Poopuszczane wiele liter i wszystko z malej litery, łącznie z imionami i oczywiście żadnych znaków przystankowych.

Kiedy zszedłem z mostku czekała na mnie niespodzianka, Knud posiekał dla mnie sałatkę, którą zwykle robiłem sobie sam. Oprócz tego przyniósł mi nożyczki, żeby mi się wąsy nie moczyły w majonezie.


3 lipca 


W nocy przychodzę na wachtę-patrzę pusta popielnica.

- Rzuciłeś palenie?-pytam Jensa - Gratuluję-

- Jeszcze nie ma czego. Dopiero dwa dni. Ale jak wytrzymałem pijaństwo bez papierosa, to mam szansę, nie?-

Wachta spokojna, podsłuchałem tylko rozmowę Daru Młodzieży z jakimś innym statkiem. Dar płynął do Brazylii. Potem zaczęło gadać trzech czy czterech polskich drugich oficerów na raz.

Z rozmowy wynikało, że są najlepszymi oficerami świata i jak tylko wrócą idą na obce statki, bo tam tylko czekają, żeby ich zatrudnić. Treść rozmów nie zmieniła się od czasów kiedy ja byłem 2 oficerem. Niech jadą szczęść Boże! Ale przyjemnie było posłuchać polskiej mowy. Obudziłem Jensa o 0400 jak kazał mi wzięliśmy pilota. Takiego malutkiego i eleganckiego pilota jeszcze w życiu nie widziałem. Miał z 150 cm, ale był zbudowany proporcjonalnie jak superman. Był w idealnie leżącym mundurze królewskiej marynarki.

Jens popatrzył na niego, a potem na swój flejtuchowaty drelich. Poszedł do kabiny i za chwilę wrócił w przepięknym, porozciąganym żółtozielonym swetrze, który mu zrobiła chyba żona, albo córka.

Popatrzył na mnie szukając uznania, więc mu pokazałem kciuk do góry i szybko wyszedłem na skrzydło się pośmiać.

I zaraz dupnęła nas mgła-widzialność 50 metrów, czyli dziobu nie widać.


4 lipca 


Gródź skończona, pszenica załadowana i grzejemy do Bremen. Jens biega w tym swoim żółto zielonym swetrze, a raz nawet wystawił swoją namydloną twarz przez bulaj, że się niby goli -taki elegancki. Kucharz wygląda smutno, ale pracuje tylko ja nie mam nic do roboty więc piszę.


5 lipca 


Wachta nocna jak wachta. Potężny wyż 1032 mB. Wiatr NE 5. Decca się zgubiła i całą noc jechałem na radarze. Na szczęście mają gęsto porozstawiane racony, więc nie ma problemu. Po trzeciej przyniosłem z kambuza sobie hjemmelavet mad (domowo zrobione jedzenie): trzy kromki czarnego chleba, kawałek kury, ogórki konserwowe, cebulę i włoską sałatkę. To wszystko popiłem litrem mleka. Jak nie dostanę sraczki to znaczy, że mam zdrowie jak koń.

Próbowaliśmy pograć w karty, bo agent przyniósł karty. Ale karty od siódemki więc tylko w pokera. Pierwszy raz w życiu dostałem pokera w treflach. Chłopaki patrzyli na mnie podejrzliwie.


6 lipca 


W Bremen zacumowaliśmy blisko miasta. Na pierwszym planie specjalna zabudowa dla marynarzy.

Bary i burdele. Można szybko wydać dużo pieniędzy, otrzymując w zamian syfa. Chłopaki już się szykują na damy.

Szczerze mówiąc, to już mnie ten statek irytuje.

Idę więc do miasta. Biorę tylko 60 dolarów.


7 lipca 


Przepiłem 60 dolarów, a potem jeszcze 100 DM i 60 koron szwedzkich. Najładniejsza dziewczyna w barze „Krokodyl” Polka, Mariolka. Nauczyłem chłopaków mieszać drinki czego się nauczyłem w Nowym Yorku w 1974. A więc „Manhattan” wermouth z whisky, lodem i lemon pills. Tak im się spodobało, że pili tylko manhattan.

Rano pytam Willego czemu ma podbite oba oczka. Powiedział, że to ja mu przywalilem w dziób. Chyba sobie po pijaku przypomniałem, jak zbił biednego kucharza i zemściłem się za niego. 

Jedna czarna dziewczyna była bardzo sexy.

Chciała tylko 50 marek .


Okazało się, że zarabiam dużo więcej niż myślałem. Nie wiedziałem po prostu, że „FERIEPENGE”.to nie to samo co „FRIDAGEPENGE”Sa wypłacane gotówką przy wypłacie i nikogo nie obchodzi kiedy je wydam, nie trzeba wcale w wakacje. Zarabiam więc 13 tys. koron miesięcznie, ale Jens utrzymuje, że 16 tys, bo jakbym wziął samochód na raty to dostałbym jeszcze 3 tysiące FRADRAG czyli ulgę podatkową.


8 lipca 


Nareszcie rzuciliśmy cumy. Jest tak gorąco, że nie da się wytrzymać na pokładzie a co dopiero w kabinie. Grzejemy Wezerą i jutro będziemy w kraju tzn, w Danii. W Fredericji schodzę. Knud był na dziewczynach.

Przyniósł zdjęcia. Bardzo ładna 20 letnia, biała. 200 marek za całą noc. Podobno zarabia 4000 marek miesięcznie. Uzbiera na bar i będzie wielką panią.

Willy postanowił iść do szkoły morskiej, żeby zarabiać tyle co ja. Knud też by chciał do szkoły morskiej, ale Willy mu powiedział:


-Jak ty chcesz do szkoły morskiej jak nie umiesz czytać?-


-Ale się mogę nauczyć-


Willy cały czas się wprasza do mnie do domu w Århus. OK zaprosiłem go. I kończę te zapiski. Pływałem jeszcze na dwóch duńskich coasterach-TALADI i BELLA, ale tam nic nie pisałem.



Århus, wiosna 1987

Książka, której nienawidziłem z całego serca leżała otwarta na okrągłym stole w kuchni, a ja wpatrywałem się w nią z rozpaczą i bezsiłą. Miała niebieską okładkę, a jej tytuł brzmiał „Søloven”, czyli „Prawo morskie” po duńsku. I to było w zasadzie wszystko, co rozumiałem.

Owszem, znałem już duński, dogadywałem się” w prostych sprawach codziennego życia, do czego wystarczał zwykły kurs języka, na który chodziłem razem z przybyłymi tu z zagranicy gosdpodyniami domowymi, Grenlandczykami, którzy byli wprawdzie z urodzenia obywatelami Danii, ale nie mówili po duńsku, czy uchodźcami politycznymi najróżniejszych narodowości, ale ta księga była całkowicie poza moim zasięgiem.

A miałem ją przeczytać, zrozumieć i zdać państwowy egzamin, ze znajomości merytorycznej materiału.

Kurde, a jak nie nostryfikuję swojego polskiego dyplomu WSMki w Gdyni? Co wtedy?

Rozpacz mnie ogarniała. Będę nikim. Będę żył z zasiłku Bóg wie jak długo.

Wstałem, wyszedłem do ogródka. Mieszkałem wtedy w wynajętym mieszkaniu u pewnej Szwedki mieszkającej w Danii.

Chwyciłem kosiarkę do trawy, odpaliłem ją i przez następną godzinę ogoliłem trawnik przed domem prawie na łyso.

Zmachany i spocony wróciłem do kuchni i usiadłem znowu do książki.

Chwyciłem ołówek i podkreśliłem wyrazy, których nie rozumiałem. Na pierwszej stronie było ich 92.

Na dokładkę słownik duńsko-polski nie istniał. Były tylko małe słowniczki na poziomie rozmówek turystycznych.

Kupiłem tedy gruby, porządny słownik duńsko- angielski, co w połączeniu ze słownikiem tzw. ”kościuszkowskim” angielsko-polskim pozwalało na żmudny przekład.

Wyrazy przetłumaczone z duńskiego na angielski, a z angielskiego na polski, zapisywałem cienkopisem w słowniku duńsko-angielskim.

Po półgodzinie pierwsza strona, składająca się z definicji co to jest statek, co to jest duński statek itp. była zrozumiana, a ja bardzo z siebie dumny.

Poleciałem więc natychmiast do ogródka, ale trawa jeszcze nie odrosła, więc założyłem adidasy i pobiegłem na półgodzinną przebieżkę z Beder do Malling.

Kiedy wróciłem, miałem znów siłę, żeby usiąść do stołu i przełożyć następną stronę.

Na najbliżej lekcji duńskiego, powiedziałem młodemu nauczycielowi Svenowi, o moich problemach, że marnuję czas na lekcjach, a on na to:


-Peter, przychodź do mnie po lekcjach. Będę ci pomagał w twoim prawie morskim. Ty nie będziesz się nudził, a ja złapię parę nadgodzin-.


I tak zrobiliśmy. Ryłem moją książkę uczciwie, a jak coś było ponad moje siły leciałem do Svena.


Dostałem skądś szanty Porębskiego. Wtedy się przekonałem, że muzyka może wiele w ciężkich sytuacjach pomóc. Od tej pory leciały w kółko „Bijatyka znów”, „Ooo weź ją” czy „Cztery piwka na stół”. Wiedziałem o czym Jurek śpiewa i trzymało mnie to przy życiu.


Tak przerobiłem trzy książki prawa morskiego. Prawo morskie w Danii obejmuje ubezpieczenia również. Kilka rzeczy było dla mnie zupełnie nowych na przykład „matrikel og pantebrev”, czyli „hipoteka i listy zastawne”- kiedy się buduje statek prywatnie .W Polsce nikt nie budował wtedy prywatnie statków. Poza tym prawie to samo co u nas w WSMce.

Każda książka się przydaje do pogłębienia wiedzy ogólnej, więc i ja trochę więcej zrozumiałem.

Weźmy pochodzenie wielu polskich „okrętowych” pojęć. Na przykład

„kwit sternika”. Po angielsku to „mate receipt” czyli wcale niepodobnie do polskiego, natomiast po duńsku „styrmands kviterring”, czyli prawie tak samo. Podobnie słowo „szersztok” (starzy marynarze wiedzą co to jest) po angielsku to po prostu „beam”, a po duńsku „skærstock”, czyli znowu bardzo podobnie. Tak samo „luge”- po polsku „luk”,a po angielsku „hatch”.

Takich podobieństw jest całe mnówstwo.

Wiele pojęć było dla mnie zupełnie nowych,na przykład „shanghaing”. Tak kiedyś nazywano upijanie marynarzy w knajpie i zmusznie ich do podpisania kontraktu po pijanemu. Trzeźwiał taki gość na statku daleko od brzegu z rocznym kontraktem w ręku.

Albo „stranding”.

Otóż „strand” to po duńsku „plaża”. Mieszkańcy biednej wioski rozpalali na brzegu ognisko, statek brał je mylnie za znak nawigacyjny i „strandował”, czyli wjeżdżał na plażę.

Załogę sprawnie mordowano, statek rabowano i rozbierano budując z drewna chaty i kutry.

Tak powstał coast guard.

Podobał mi się też algorytm zysków za zdobycie pryzu. Otóż jeśli znalazło się na morzu dryfujący wrak, wzór mówił jaki procent bierze armator, jaki kapitan, jaki mechanik itd. W Polsce nie do pomyślenia.

Wtedy to introspekcyjnie zrozumiałem, że zmusić się do wysiłku fizycznego (moje koszenie trawy, czy biegi do Malling) jest dużo łatwiejsze niż zmuszenie się do wysiłku umysłowego - szczególnie próba zrozumienia rzeczy nowych, o których się nie ma pojęcia. Ja byłem w stanie skupić się najwyżej pół godziny i musiałem przerwać i się trochę wysilić fizycznie.

Tym systemem dobrnąłem od stycznia do grudnia roku 1987.Wtedy pojechałem do Esbjergu i w Fanø Navigationskole stanąłem przed państwową kopenhaską komisją, w celu zdania egzaminu na kapitana. Oczywiście mogłem zdawać po angielsku, ale wtedy doszedłbym najwyżej do chiefa officera.

Takie przepisy. 


Egzaminatorzy to byli sympatycznie nastawieni starsi koledzy, którzy uznali, że jestem dobrze przygotowany do kapitaństwa i dali mi ocenę 11. (Najwyższa jest 13, 12 nie istnieje). Oczywiście byłem solidnie przygotowany - zajęło mi to 11 miesięcy solidnej pracy, a przede wszystkim wiedza z mojej gdyńskiej WSMki.

Powiedzieli mi, że wystarczy, że zdam prawo po duńsku, bo resztę przedmiotów po polskiej szkole morskiej znam na pewno bardzo dobrze. 


Teraz, z tego co wiedziałem od innych dostanę pracę na dużym statku.


God, be good to me, Thy Sea is so large, and my ship is so small.












sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości