Rok 2006. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki K. Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”. Autor ze swoją ukochaną jedynaczką Julką
Rok 2006. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki K. Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”. Autor ze swoją ukochaną jedynaczką Julką
echo24 echo24
1388
BLOG

Dajcie ludziom żyć, jak chcą! – list do ortodoksyjnych pisowców

echo24 echo24 Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 92

Treści dodawane przez hejterów nie mają żadnej wartości merytorycznej, zaś ich jedynym celem jest deprecjacja konkretnej osoby, lub grupy osób.

Od dłuższego czasu, ilekroć napiszę coś nie po ich myśli, a nie daj Boże skrytykuję coś, co powiedział Jarosław Kaczyński, natychmiast skacze mi do gardła sfora zawsze tych samych „ortodoksyjnych pisowców”, którzy w swoich komentarzach zarzucają  mnie stekiem niewybrednych oskarżeń, że jestem niemającym Boga w sercu zdrajcą narodowym, ignorantem, moralnym zerem, nieudacznikiem, grafomanem, alkoholikiem, seksualnym zboczeńcem i złym Polakiem, który wbija nóż w plecy Jarosława Kaczyńskiego. Zaś ulubionym argumentem tych nienawistników jest bezustanne wypominanie mi, - jak oni to nazywają: „łabędziej budki”. Już tłumaczę, o co chodzi.

Faktycznie, przytoczyłem przed laty na blogu w mojej opinii niewinnie urokliwe wspomnienie ze szczęsnego czasu studenckiego, które jeszcze raz przypomnę. Oto ta zdaniem „ortodoksyjnych pisowców” godna potępienia, plugawa opowieść:

Najpiękniejszą studencką przygodę przeżyłem wiosną roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego czwartego, gdy byłem na drugim roku studiów. Wówczas w Królewskim Mieście Krakowie, z okazji sześćsetlecia Uniwersytetu Jagiellońskiego odbyły się, stosownie do rangi rocznicy, chyba najdłuższe w świecie żakowskie Juwenalia, które nie uwierzycie, trwały nieprzerwanie dziesięć dni i nocy. Po uroczystej Mszy świętej w studenckiej kolegiacie Świętej Anny, kiedy nie tylko w kościele, ale i na Plantach brakowało miejsca, pochód akademicki przeszedł majestatycznie spod Collegium Maius pod Bazylikę Mariacką, gdzie prezydent Krakowa uroczyście ogłosił otwarcie Juwenaliów wręczając braci żakowskiej pęk kluczy od miasta. Od tej radosnej chwili, blisko dwa tygodnie, we wszystkich możliwych miejscach pod Wawelem tętniła spontaniczna, ani na chwilę nieustająca, gigantyczna balanga nieznająca jutra.
Już na samym początku owej maskarady poznałem pewną prześliczną studentkę, pachnącą wiosną blondyneczkę, zdało się nieznającą jeszcze mocy swego piękna, nie mówiąc o seksapilu, jaki, bez przesady, oprócz niej miała w tamtych czasach tylko Marilyn Monroe.
Nie ma się tedy, co dziwić, iż chciałem jak najprędzej poznać i ocenić smak jej niezwyczajnej urody. Po którejś z kolei nocy żakowskiego szaleństwa wracałem z nią z jakiejś całonocnej bibki. W budzącym się brzasku letniego poranka, wiedzieni zapachem pieczonego chleba trafiliśmy do małej prywatnej piekarni, gdzie obnażeni piekarze miesili rosnące ciasto. Ta rubensowska scena wzbudziła na naszych karkach ów znany wszystkim kochankom magiczny „przeskok iskry”, wzniecając w nas wilczy apetyt na ciepły kęs wyjętego z pieca chleba, lecz również nieodparte pragnienie porannej miłości. Dobroduszni piekarze dali nam w prezencie pachnący razowiec, a my poczęliśmy szukać kąta, gdzie byśmy się wreszcie mogli do siebie przytulić. Niestety, nie było gdzie się zaszyć. Idąc bez celu przed siebie zaszliśmy do uśpionego Parku Krakowskiego, gdzie było niewielkie bajorko z przycupniętą u brzegu zieloną budką dla łabędzi, które tą wczesną porą jeszcze smacznie spały.
Wtenczas mi wpadło do głowy, by nie bacząc na skromny metraż dokonać skoku na łabędzią chatę. Zacząłem, więc kombinować, jak wywabić te ptaki z ich przytulnej budki. I choć głód mi skręcał trzewia, pragnienie miłości przeważyło i bez chwili namysłu poświęciłem razowiec na karmę. Wszystko szło jak po maśle, gdyż wygłodniałe po nocy łabędzie, jak tylko zwietrzyły poranne śniadanie, z dziecinną łatwością dały się wywabić, a moja blondyneczka, pojąwszy migiem, co zaplanowałem wślizgnęła się jak piskorz do ptasiej alkowy.
Gdy wygłodniałe ptaki pochłaniały łakomie swe pierwsze śniadanie, my wiliśmy sobie gniazdko w zdobycznej sypialni. Boże jak było cudownie! Do śmierci będę pamiętał zmieszany z zapachem siana słoneczny zapach skóry mojej zesłanej mi z nieba kochanki. A było tak wspaniale, dziko i płomiennie, iż omdleli z rozkoszy zapadliśmy w głęboki jak studnia szczęśliwy sen nocy letniej.
Musieliśmy spać bardzo długo, bowiem wyglądnąwszy przez szparkę zoczyłem ze zgrozą, że dzień już dawno się zbudził, a park jest pełen ludzi leniwie się przechadzających w majowym słoneczku. Co gorsze, że nasza sypialnia otoczona jest wieńcem młodych matek z dziećmi. Wówczas zdałem sobie sprawę, że przytulne gniazdko stało się śmiertelną pułapką, z której nie ma wyjścia aż do wieczora, kiedy te wszystkie bachory wreszcie się wyniosą na poprzedzającą Dziennik Telewizyjny swoją ulubioną dobranockę. Niestety upał się wzmagał, a gdy w samo południe bezlitosne słonko wsparło się o daszek naszej rezydencji, w środku zapanował żar tak nieznośny, iż nie bacząc na skutki musiałem zarządzić bezzwłoczną ewakuację.
Wskoczyliśmy tedy w zmiętoszone maskaradowe stroje. Moja partnerka miała złotą suknię damy kameliowej, a ja byłem przebrany za Zorro, ówczesnego idola wszystkich dzieci w kraju. Gdy wyczołgaliśmy się z piekielnej pułapki, otoczyła nas chmara ucieszonych brzdąców wrzeszczących z zachwytem: - Mamo! Popatrz! Zorro!!! Z jakąś piękną panią!  A my, korzystając z aplauzu dziecięcej widowni skłoniliśmy się szarmancko jak to czynią aktorzy w finałowych scenach i nie czekając na bisy, daliśmy nogę z parku, by dołączyć do tętniącej w mieście barwnej żakinady…
”, koniec opowieści.

Zacytowany wyżej tekst to fragment mojej książki wspomnieniowej pt. „Podaj hasło!”, o której uznany krakowski krytyk literacki tak pisał w podwawelskiej prasie, cytuję:

Co robi człowiek sukcesu, który skończył 60 lat i spoglądając wstecz widzi, jakie to życie radosne i zabawne? Co robi doceniony naukowiec w dziedzinie sedymentologii, bywalec salonów Krakowa, Warszawy i paru jeszcze, obieżyświat, zdobywca kobiet, mąż paru żon, które na dodatek żyją ze sobą w przyjaźni? Co robi mężczyzna, który ma już zawodowe sukcesy, że nie powiem o pieniądzach? Co robi, osiągnąwszy wiek stateczny i podchowawszy córkę (…) No, co robi taki mężczyzna? Pisze wspomnienia, a pisze, bo wie, że ma, o czym opowiadać Ależ miał ten facet fantazję, ależ przemyślne sposoby na panienki, i jakie kulturalne na Schulza lub Dostojewskiego (…) I rzecz nie w tym, że się autor ma, czym chwalić i czyni to z samczą próżnością, ale i z taktem, rzecz w tym, że robi to tak wdzięcznie, tak uroczo bezwstydnie, z takim smakiem doprawiając każdą z opowieści ingrediencjami świetnego języka, ładnego stylu, zgrabnej puenty. Czytając miałem chwilami skojarzenia z klimatem eposu „Gargantua i Pantagruel”, a o wiele zdań mógłby się i sam Jerzy Pilch poczuć zazdrosny. A może i o niektóre kobiety? Pora, zatem wyjawić, że to Krzysztof Pasierbiewicz snuje tak lekko i zabawnie opowieść ze swojego jakże cudownie grzesznego życia. Przy okazji utrwala i miejsca i obyczaje, które przeminęły. I tak w ten przyjemnie rozpasany klimat wtapia się aura nostalgii, dodając opowiastkom dodatkowy smaczek (…) Świetna to lektura i arcyzabawna. Acz i z lekka przygnębiająca, niestety, jest ona. Uprzytamnia, że też się tak żyć mogło, tylko się nie umiało.  Krzysztof Pasierbiewicz, Podaj Hasło, Wydanie I, Kraków 2008, s.167, op. miękka, ISBN: 978-83-927038-0-8 Wacław Krupiński (Dziennik Polski)...

Ale co tam recenzje. Nieprzyjaźni ludziom, pozbawieni wyobraźni i poczucia humoru „ortodoksyjni pisowcy”, jak mniemam przez całe życie chodzący tymi samymi ścieżkami z domu do pracy, po pracy do sklepu, a w niedzielę z żoną do kościoła”, - i tak wiedzą swoje, że bloger Pasierbiewicz (Echo24) to nieudacznik, degenerat, dewiant i zboczeniec.

Więc chciałbym teraz rzeczonym nabożnisiom zadedykować fragment innej mojej książki wspomnieniowej pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”:

Jakby na potwierdzenie maksymy, iż życie potrafi pisać cierpkie scenariusze, sztandarowi przywódcy „Grupy”, owi otoczeni zawsze wianuszkiem „przyjaciół” znający wszystkich „wybrańcy”, jak na ironię, musieli zapłacić za ich barwny żywot ceną samotności, gdyż ci łakomie zachłanni na życie koryfeusze wyzwolonej istoty szczęścia żyli na tyle szaleńczo, wartko i beztrosko, iż nie zdążyli, a może po prostu nie chcieli spostrzec, że słońce zaczyna powoli zachodzić, a oni zostali na plaży sami.
Czasami jednak myślę, że ta samotność była ich własnym, świadomym wyborem, gdyż ci z natury krnąbrnie wolni mężczyźni mieli charaktery zbyt harde, by się dać wcisnąć w zbyt ciasne dla nich ramy tworzonych przez ludzi kornych konwenansów, którymi oni buńczucznie gardzili i niefrasobliwie, nie bacząc na żadne kanony, czerpali z życia samo piękno i radość.
I choć zawsze wiedzieli, że za to ich życie lżejsze od snu trzeba będzie zapłacić wiedzieli również, że skarbu życia przebytego pięknie nikomu odebrać nie sposób.
Warto tedy pomyśleć, czy owi „samotnicy” nie byli de facto mniej samotni, niż ci, których przez cały czas spędzony w roztropnych i bezpiecznych stadłach męczyło skwapliwie skrywane przed samymi sobą poczucie, - kneblującej doznanie autentycznej wolności, - dokuczliwej duszności…

Kończąc notkę powiem tylko, iż mimo tego, że raz byłem raz na wozie, raz pod wozem, z całym szacunkiem dla komentujących moje notki „ortodoksyjnych pisowców”, choć wierzę w Boga tak samo, jak oni, - za żadne skarby nie zamieniłbym swego wyzwolonego i barwnego życia, na ich korną egzystencję pod dyktando miejscowych proboszczów i wikarych. 

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezależny bloger, oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

Administratorzy Salonu24 zaklasyfikowali notkę do kategorii "Rozmaitości - osobiste". Ja jednak uważam, że przekaz notki nie jest moją osobistą sprawą, lecz dotyczy palącego problemu natury ogólnospołecznej, więc notka winna być zaklasyfikowana do kategorii "Społeczeństwo - Kultura". Ja nie po to biłem się z ZOMO w stanie wojennym, żeby teraz moje teksty zamiatano pod dywan. Będę tedy wdzięczny za dokonanie stosownej korekty, za co z góry dziękuję.

Post Post Scriptum

Administratorzy S24 naprawili błąd, za co Im serdecznie dziękuję.

Zobacz galerię zdjęć:

Rok 2006. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki K. Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”. Autor z Ewą Wiśniewską Rok 2006. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki K. Pasierbiewicza pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”. Jednym z Gości był śp. Gustaw Holoubek Rok 2008. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki pt. „Podaj hasło!”. Jednym z Gości był śp. Zbigniew Zapasiewicz Rok 2008. Hotel SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni. Promocja książki K. Pasierbiewicza pt. „Podaj hasło!”. Autor książki ze śp. Kubą Morgensternem
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo