M.Mackowski M.Mackowski
246
BLOG

Być jak Talleyrand.

M.Mackowski M.Mackowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0


Postać Charlesa Maurice de Talleyranda – Perigord znana jest powszechnie jako przykład  bardzo skutecznego i niemoralnego polityka. Przymiotniki przy jego nazwisku – takie jak, geniusz dyplomacji, polityczny lis, cyniczny gracz, patriota, kameleon, obłudnik i konformista, zasłaniają  stanowiska i funkcje pełnione w różnych  strukturach władzy od roku 1788 do 1835. Był księciem Benewentu, biskupem, członkiem Stanów Generalnych i sternikiem dyplomacji francuskiej od 1792 roku.  Starał się doradzać królowi Ludwikowi XVI. Chociaż był biskupem, to pogodził się z rewolucją i głosował za sekularyzacją dóbr kościelnych.  Posunął się nawet do konsekrowania biskupów konstytucyjnych, chociaż wcześniej, jako rewolucjonista, zrezygnował ze stanu biskupiego.  Ekskomunikowany przez papieża. Pod wpływem Dantona potępił króla Ludwika XVI. Emigrował do  Ameryki i Wielkiej Brytanii. Potem poparł Dyrektoriat i zamach Napoleona Bonaparte. Po jego upadku przyczynił się do restauracji Burbonów. Należał do grona architektów Europy jako tworu kongresu wiedeńskiego w 1815 r.  W roku 1830 poparł koronację Ludwika Filipa I.  Ostatnią funkcja polityczną Ch. Talleyranda było stanowisko ambasadora Francji w Londynie , do roku 1835. Jego biografowie podają, że  do pojednania z Kościołem doszedł dopiero na łożu śmierci w 1838 roku.

Jego krytycy obdarzyli go epitetem „łajna w jedwabnych pończochach”  a  wnikliwi obserwatorzy (np. W. Łysiak) widzieli w nim realizację ideału  naszkicowanego w” Księciu” przez   Niccolo Machiavelliego. Byli też tacy, jak hrabia Stanisław Łoś, który  napisał, „że Opatrzność Boża czuwająca nad Francją dała jej po wojnach napoleońskich Talleyranda (St. Łoś, Wspomnienia Dyplomaty).Wielu chciało zrozumieć  jak człowiek  może pełnić tak różne funkcje i zajmować tak odmienne stanowiska.  Można oczywiście  wszystko skwitować słowami samego Ch. Talleyranda, że to za sprawą służby Francji. Kiedy czytałem „Pamiętniki” naszego bohatera i zbierałem ciekawostki z jego życia, zwróciłem uwagę na takie, które wyjaśniają – jak sądzę  - chociaż fragmentarycznie, zmienność natury francuskiego księcia i jego wyjątkową skuteczność . Przywołam na początek słowa Talleyranda  patrzącego z okna na walki uliczne w rewolucyjnym Paryżu. Miał ponoć wtedy powiedzieć; ‘Nasi górą!” a na pytanie – „Jacy nasi?”, odpowiedział; ‘ A  to – zobaczy się jutro”. Anegdota ta może być komentarzem do kameleonowatości  postaw naszego bohatera i niekoniecznie przywołuje słowa samego Talleyranda.

W Pamiętnikach w rozdziale zatytułowanym „Dzieciństwo, wychowanie” znajdziemy min. takie zdania, na temat zasad, jakie wyznawali jego rodzice w sprawie postępowania z dziećmi: „(….) wychowanie moje zostawiono trochę przypadkowi: nie brało się to z obojętności, lecz z takiej skłonności umysłu, która każe sądzić, że najważniejsze to postępować i żyć jak wszyscy.”

Ch. Talleyrand zdaje się nawet tłumaczyć  brak troski rodziców modą. Napisał, „ Za mego dzieciństwa moda na troskę rodzicielską jeszcze nie nadeszła, panowała zaś nawet moda zupełnie przeciwna, toteż przez parę lat pozostawiono mnie na jednym z przedmieść Paryża. Byłem tam jeszcze w  wieku czterech lat”. (…) „ W wielkich domach kochało się bowiem ród o wiele bardziej niż poszczególne istoty, zwłaszcza młode, jeszcze nie znane. Nie lubię rozpamiętywać  tej myśli … idę więc dalej”. Później zaopiekowała się nim prababka Był u niej kilka lat, do ósmego roku życia, i tam na prowincji nauczył się czytać i pisać. Potem, jak sam napisał – kazano mu wrócić do Paryża. Czytamy więc, „ Stary pokojowiec moich rodziców czekał na mnie na stacji pocztowej przy ulicy Piekielnej. Zaprowadził mnie prosto do kolegium Harcourta”. Było to najstarsze kolegium w Paryżu, utworzone w 1280 roku. Talleyrand przyjaźnił się tam z synem ówczesnego wpływowego ministra króla. Sam natomiast tak skomentował swoją sytuację;” Uderzyło mnie , że znalazłem się w kolegium tak nagle, nie zobaczywszy najpierw ani ojca , ani matki. Miałem osiem lat, a jeszcze nie  spoczęło na mnie ojcowskie oko. Powiedziano mi – i uwierzyłem w to – że pośpiech ten ma za przyczynę jakąś nieodpartą okoliczność: poddałem się losowi”. Chciałoby się dodać, znając późniejsze losy Ch. T., że owe poddanie nie było ostatnim, ale za to bardzo ważnym bo jednym z pierwszych w dzieciństwie. Kontakty z rodzicami były sprowadzone do cotygodniowego obiadu. Talleyrand napisał o tym tak: „ zaraz po obiedzie wracaliśmy ( z księdzem Hardi ) do kolegium, wysłuchawszy na pożegnanie stale tych samych słów; „ Bądź grzeczny synu, i słuchaj księdza”. Kiedy w wieku  dwunastu lat zachorował na ospę i musiał , na czas leczenia, opuścić kolegium, spotkało go kolejne zdziwienie. „Przychodząc do zdrowia dziwiłem się memu położeniu. To, że tak mało obeszła rodziców moja choroba, że znalazłem się w kolegium nie zobaczywszy się  z nimi, inne jeszcze smutne wspomnienia – wszystko to raniło mi serce. Czułem się samotny, pozbawiony oparcia, wciąż spychany w samotność.  Nie skarżę się, bo myślę, że te powroty w głąb siebie przyśpieszyły dojrzewanie we mnie siły myśli. Zgryzotom dziecięcego wieku zawdzięczam, że wcześnie  zacząłem się nią posługiwać i nawykłem myśleć głębiej może, niżby mi przyszło, gdybym miał same tylko powody do zadowolenia. Może również przez to nauczyłem się dość obojętnie znosić ciężkie chwile, licząc tylko na tę pomoc, jaką ufałem, że znajdę w sobie samym”.  Przywołane wyznanie sam autor komentuje w sposób zaskakujący, „ Zrozumiałem z czasem, ze rodzice moi, postanowiwszy – zgodnie  z tym, w czym dopatrywali się interesu rodziny – przygotować mnie do stanu, ku któremu nie okazywałem żadnej skłonności, nie ufali  samym sobie, że starczy im ducha do wykonania tego planu, jeśli będą mnie za często widywali. Obawa ta jest świadectwem czułości i miło mi być za nią wdzięcznym”.  W innym miejscu Pamiętników dowiadujemy się, że po ukończeniu nauki w kolegium wysłano Talleyranda do Reims, pierwszej archidiecezji Francji, gdzie koadiutorem był jeden z jego stryjów. Było to dla niego potwierdzenie co do stanu, do którego go przeznaczono, ale o czym, nikt wcześnie wprost go nie poinformował. „Przed wyjazdem nie zobaczyłem w ogóle rodziców i – mówię to tutaj, by raz to powiedzieć i, mam nadzieję, nigdy już o tym nie myśleć – jestem jedynym człowiekiem zacnego rodu i należącym do licznej i szanowanej rodziny, który w swoim życiu nawet przez tydzień nie zaznał rozkoszy przebywania  pod ojcowskim dachem”. Charles Talleyrand miał wtedy  piętnaście lat. W wieku lat szesnastu wstąpił do seminarium. Rok w którym „pracowano” nad jego decyzją  pozostawił na jego charakterze kolejne brzemię, tak charakterystyczne dla dojrzałego  księcia i francuskiego męża stanu. To co działo się wtedy, w Reims,  najlepiej ilustrują  refleksje dorosłego już polityka. „ Życie , w którym liczą się tylko formy, było mi nieznośne. Kiedy człowiek ma piętnaście lat i wszystkie jego odruchy są jeszcze prawdziwe, trudno mu pojąc, że przezorność, czyli sztuka okazywania tylko cząstki  swego życia, swych myśli, uczuć, wrażeń, jest najpierwszą ze wszystkich zalet.(…) Ten nacisk, który odczuwałem, nie skłonił mnie wcale do uczynienia stanowczego kroku, tylko przyprawiał mnie o rozterkę. Młodość  to w życiu człowieka okres największej prawości. Nie rozumiałem jeszcze, że można wstąpić do jednego stanu z myślą o postępowaniu według reguł innego, grać  role  kogoś, co wciąż się poświęca, żeby tym pewniej iść drogą ambicji, wstąpić do seminarium, żeby zostać ministrem finansów. Musiałbym za dobrze znać  świat, w który wchodziłem, i czasy, w jakich żyłem, żeby widzieć w tym wszystkim zwyczajną rzecz.  Ale nie miałem jak się bronić, byłem sam. (…) nigdzie nie dostrzegałem żadnego sposobu, by uniknąć losu, jaki dla mnie obrali rodzice”.

Późniejsza edukacja Talleyranda, ta seminaryjna i osobista, jest utrwaleniem postawy, którą nabył jako dziecko i dojrzewający chłopiec.  Jak sam zauważył, „ Jeśli niesprawiedliwość, rozwijając nasze zdolności, nie nasyca ich nazbyt rozgoryczeniem, czujemy się swobodniej w obliczu potężnych myśli, wzniosłych uczuć, rozterek życia.” Być może właśnie takie cechy charakteru zadecydowały o wyjątkowej sprawności politycznej Charlesa Talleyranda?  Inną sprawą jest, czy chcielibyśmy być w jego skórze, tej przeżywającej samotność małego dziecka i splendory wieku dorosłego?  Można też odnieść wrażenie, że „wyjątkowy” Ch. Talleyrand okazuje się być jak najbardziej na czasie. Wielu młodych, a może i starszych, chętnie podpisałoby się pod jego młodzieńczymi poglądami. Na przykład takimi, że „ moje poglądy zawsze były moimi: książki oświecały mnie, ale nigdy nie zniewalały. Nie wchodzę, czy to dobrze , czy źle; taki po prostu byłem”.  Na takie dictum factum nic nie poradzimy. Trawestując słowa naszego bohatera; edukacyjne i wychowawcze doświadczenia Talleyranda,  będą dla jednych ostrzeżeniem a dla innych zachętą. Być może nie są, ani dobre, ani złe. Tak po prostu bywa. Są ludzie i „ludziska”. 

M.Mackowski
O mnie M.Mackowski

Lubie sięgać do źródła. Polecam klasyczne teksty starożytne jak i oryginalne współczesne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura