Dzisiaj. Godziny południowe. Umówione z trudem spotkanie w szacownej instytucji z pewną Panią w celu omówienia kilku spraw. Ale, że budynek obwarowany jak centrum lotów kosmicznych NASA, więc musiałam na chwilę przy takim małym bufeciku z oranżadą i herbatą usiąść na fotelu wśród kilku(!!!) osób tam będących, aż pan ochroniarz po nią zadzwoni, a ona po mnie zjedzie i pod skrzydłami z magiczną kartą wyświetlającą czerwone światełko na ścianie zawiezie na odpowiednie piętro.
Pani zjechała, a ja na drugim piętrze zorientowałam się, że mam coś luźno w tylnej kieszeni spodni, czyli nie mam telefonu. Krótkie spięcie w synapsach i zwrot w tył do danego fotela przy bufeciku. Za bufecikiem w tej fortecy młody człowiek. Pytam więc łaskawie, czy nie zauważył telefonu w fotelu. A on mi na to... "Nooo... Był... Zapytałem wszystkich czyj to i jeden facet powiedział, że to jego, po czym wziął i szybko wyszedł..." Skrucha na jego twarzy była powalająca, ale na mojej wyraz był już zupełnie inny... Nie zacytuję mojego komentarza, bo mnie zwiną. Wśród przecinków i określeń poziomu IQ danego człowieka znalazło się małe stwierdzenie, że jak się znajduje w takim miejscu porzuconą parasolkę, to się ją bierze na zaplecze i czeka, aż sie ktoś po nią zgłosi i dodatkowo należy się dowiedzieć jak wygladała zanim się ją odda. I powiedziałam temu ... młodzieńcowi jeszcze kilka innych rzeczy, choć nie wiem, czy nie nauczyłam go kilku nowych sformułowań, o których do tej pory nie miał pojęcia. Dla jaśności - nie krzyczałam.
No a potem co... Leć człowieku do domu po jakieś kwity od operatora, żeby znaleźć "kod pięć", numer klienta, numer umowy i nie wiadomo co jeszcze, potem numer telefonu obsługi, ale nie tej darmowej, bo telefon z którego się dzwoni w celu zablokowania numeru jest w innej sieci, potem "wciśnij 1...3...5...6...0...". A nerwy jak postronki i zaczyna brakować papierosów.
Ale ten ostatni epizod, to.. epizod. Jakoś w końcu mi zablokowali i nawet powiedzieli, że im przykro z powodu zdarzenia, bo chyba głos miałam lekko rozdygotany.
Ja się zastanawiam dlaczego mając lat tyle ile mam nie zdołałam się przyzwyczaić do ludzkiej głupoty (pan pierwszy) i skurwysyństwa (pan drugi).
Tylko cholera nie mam całej listy numerów (poza kilkoma, które pamiętam) i mojego kochanego telefonu jak raz skonstruowanego na moją dłoń i potrzeby.
Żeby przypadkiem nie ukłonił się im niejaki Hammurabi.
Inne tematy w dziale Rozmaitości