Chrystus był w opozycji. To oczywiste - patrząc na Niego jako na postać historyczną. Państwo nie tolerowało innowierstwa, tajnych zgromadzeń i szeptanego buntu. Normalny schemat polityczny, czyli należy zgładzić przywódcę, żeby się reszta jego kolesi nie rozpanoszyła i nie złamała systemu. Upraszczając oczywiście. Nie wchodzę tu na Ararat, bo nie w tym rzecz. Tym bardziej, że grzech istniał, istnieje i istnieć będzie (cokolwiek to dla kogokolwiek znaczy), więc się facet rzucił z motyką na Słońce.
A o co chodzi?
Zastanawia mnie co zrobiłaby Maria, gdyby stanęła jedna jedyna z synem u boku przed plutonem egzekucyjnym. Bez krzyczącego tłumu za plecami. Ona jedna i Jezus (tu odbieram Mu głos... tylko Ona musi zdecydować). A obok stu ludzi zebranych w szopie. I ma ultimatum... On, albo oni. Wybór należy do Niej. Wystarczy wskazanie palcem.
Rozmawiałam dzisiaj z moją przyjaciółką. Naszemu znajomemu zmarła 16letnia córka. Nagle. I ta moja przyjaciółka w całym smutku i współczuciu, a także niezrozumieniu losów i złości na niesprawiedliwy los pomyślała w pierwszym impulsie... "Boszszsz... jak dobrze, że to nie moje dziecko...". Z tego co wiem musi się teraz uporać z tą swoją myślą, bo ma wyrzuty sumienia i jest na siebie zła... Uważam, że zupełnie niepotrzebnie. Ja ją rozgrzeszam.
Bo czy to grzech? Czy chęć chronienia i ratowania swojego dziecka musi być okupione przeświadczeniem, że jest to kosztem innego życia? Czy Maria nie miała prawa myśleć, że szkoda wszystkich pomordowanych chrześcijan, ale niech przeżyje jej syn? Uznano tę kobietę świętą. Ale za jaką cenę? Czy ktoś ją kiedykolwiek o to zapytał?
Tak więc... Czy moja przyjaciółka może się opłukać dzisiaj wieczorem pod prysznicem z tych ciężkich myśli? Czy Maria by ją zrozumiała?
Chyba jak najbardziej tak.
Inne tematy w dziale Rozmaitości