Sklepy są różne, prawda? Taki banał, ale chodzi mi o obsługę oraz inne służby np. ochroniarskie. Idzie o takie większoprzestrzenne i samo(sic!)obsługowe. W jednych człowiek nie może dojść do półki, żeby po sekundzie nie pojawiła się pani, która bardzo chce w czymś pomóc, a w innych z kolei za diabła nie mozna znależć kogokolwiek, żeby zapytać, czy są lokomotywy.
Do tego człowiek się jednak przyzwyczaił i jakoś funkcjonuje w handlowej rzeczywistości, ale bawi mnie inny wymiar zakupów. Jak idę do marketu (małego, czy dużego) w kiecce, na obcasach i w makijażu, to pan w niebieskiej koszuli z plakietką "ochrona" stoi spokojnie przy serach, gdy ja jestem przy papierze toaletowym. Ale gdy idę weekendowo w pepegach, krótkich spodniach i bejzbolówce na głowie, to czuję gorący oddech na karku od skrzynki z bananami przez lodówkę z masłem po regał z chusteczkami higienicznymi. To nic, że w tym czasie nobliwa pani z torebeczką wyżera orzeszki, albo myka parę skarpetek w promocji do kieszeni zaraz po wyjściu z kościoła. To ja jestem przecież podejrzana i należy mnie pilnować od wejścia do wyjścia. Czasem mam nawet przyjemność poprzeciągać takiego cerbera przez całą powierzchnię sklepu i przejść przez wszystkie "działy" po siedem razy. I nie mam nic do tych gości, naprawdę. Oni pracują i za to im płacą, ale zastanawiam się wtedy ile mydeł, pomidorów czy długopisów w tym czasie zniknęło w kieszeniach eleganckich klientów.
No i ten wzrok, gdy dochodzę do kasy i się okazuje, że bramka nie wyje, nie mam wypchanych kieszni oraz nawet nie schowałam parówek pod czapką... Bezcenne.
Inne tematy w dziale Rozmaitości