Przeczytałam paniczny artykuł o tym, że Romowie grupami i stadami biesiadują we wrocławskim szpitalu przy "babci". Czyja to babcia i czy babcia, czy nie babcia - nie ma znaczenia. Ale skąd nagle ten rejwach? 14 lat temu leżałam z moim całkiem świeżo narodzonym dzieckiem na pediatrii przez trzy miesiące. Jednostka chorobowa nie jest tu istotna. Warunki były wówczas takie, że matki już mogły całą dobę przebywać z dzieckiem, ale infrastruktura polegała na wsparciu w postaci doniesienia dmuchanych materaców, albo plażowych leżaków, bo szpitale nie były przystosowane do "przechowywania" dorosłych, a na drewnianym krześle trzy miechy bym nie wytrzymała. Pamiętam, że płaciłam wtedy 8 zyla za dobę, ale nie w tym rzecz.
W sali obok leżało takie samo maleństwo jak moje. Właśnie romskie. Była z nim również matka. Czasem jakaś inna kobieta, a odróżniałam je tylko po wzorach na spódnicach, których zresztą nigdy nie zmieniały na dres, czy wygodniejsze ciuchy, ale taka tradycja. Po pewnym czasie przestałam sie dziwić jak one wytrzymują w tych ciuchach 24 na dobę, ale nie śmierdziały, więc po co raban.
Jednakowoż w niedzielę był czas wizyt. Polegało to na tym, że jak przychodził ojciec (ciocia, dziadek...) do dziecka, to matka z sali musiała wyjść, żeby nie robić tłoku, dziecka nie "przyduszać" i ogólnie kontrolować zarazki. Fartuch z flizeliny, te rzeczy... I tak to obowiązywało wszystkich oprócz sali obok. Tam w niedzielę przychodziło po 15 - 20 osób (jedne w spódnicach w inne wzory, a jedne z tamburynami) i siedzieli w tej sali aż do popołudnia jedząc, pijąc, grając i hałasując na pełne gardło. Nikt... pies z kulawą nogą... nie zwrócił im uwagi. Mnie to w ogólności przestało przeszkadzać w pewnym momencie, ale zastanawiałam się dlaczego ja nie mogę zostać w sali i skąd taka samowolka bez grama przyzwoitości oraz szacunku dla innych.
Tak więc informuję szpital we Wrocławiu, że to żadna nowość. Oni są jakimś cudem "nieprzeganialni". I nie dlatego, że się stawiają, czy awanturują, że "ręce precz od Roma". Nikt ich po prostu nie tyka. Skąd zakodowany w nas taki strach i przyzwolenie na łamanie zasad i przepisów? Nie mam pojęcia. Że niby szacunek dla trendów kulturowych? No to bardzo piękne, ale jak ma ktoś zapisane w kulturze, że spali zwłoki babci na tratwie płynacej po Wiśle zamiast po Gangesie, to ktoś mu na to pozwoli?
I wcale nie chodzi o to, by wywiesić kartkę "Romom wstęp wzbroniony". Jeśli oni z racji swojego polskiego obywatelstwa wymagają szacunku w stosunku do siebie, to może tak vice versa, co? Chociażby ze względu na spokój ludzi chorych oraz BHP.
Inne tematy w dziale Rozmaitości