Koniec świata jest podobno nieunikniony, a rok 2012 najbardziej prawdopodobnym terminem. Potwierdza to jeden z naszych rodzimych jasnowidzów w obszernym wywiadzie. Człowiek ten ma podobno rozliczne zasługi w przepowiadaniu i odnajdywaniu, a jego obawa dotycząca końca świata w roku biezącym ciągle się nasila. Mówi o tym jednak rozsądnie i nie w odniesieniu do komety Halleya tudzież innej inwazji kosmitów, ale światowej sytuacji gospodarczej, politycznej, militarnej i tym podobnych rzeczach, które się dzieją i eskalują, co nieuchronnie musi doprowadzić do jakiegoś spektakularnego pierdut. Po mojemu ma chłop rację choć nie trzeba być do tego jasnowidzem. Jakieś srrru!!! się stanie, bo musi. Zmęczenie materiału (zwanego światem) musi dać o sobie znać.
Ponieważ zaś nie ma w przepowiedniach mowy o końcu świat w ogóle, to ja jako ciemnowidz (nie mylić z czarnowidztwem) wolałabym dla bezpieczeństwa psychicznego i spokoju ducha nazwać to precyzyjniej, a mianowicie końcem NASZEGO świata. Głownie tego, którzy zgotowali nam fenicjanie, bo to oni najbardziej narozrabiali, a ich sławne udoskonalenie stało się najlepszym przykładem powiedzenia, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Tym samym proponuję spowodować, by zniknęły pieniądze i byśmy powrócili do handlu wymiennego. Mnóstwo plemion żyje tak do tej pory i jakoś nikomu nie przeszkadza, że się za ustrzeloną małpę dostanie kopę manioku. A jak się leją, to najwyżej o babę, albo dla sportu.
Można to zorganizować tak, że np. sygnał w kablówce u danego abonenta będzie wysyłany za np. metr kartofli, które to dostało się od rolnika w zamian za sznurek do snopowiązałki. Armie wymieniałby się np. na zasadzie czołg (z czołgistą) za magazyn granatów (z magazynierem) - takie machniom gwarantowałby, że czołg nie będzie strzelał do takiego magazynu, a magazynier nie wyda wrogiej armii granatów, żeby nie trafić rodaka w czołgu. Miasto nie musiałoby płacić elektrowni za oświetlanie ulic, bo za 5ty stopień zasilania organizowałoby transport węgla do elektrociepłowni, która ogrzewałaby pomieszczenia tej pierwszej. Książkę w księgarni można by otrzymać w zamian za suszarkę do bielizny, a spodnie na rynku w dowód wdzięczności za wymianę żarówek u straganiarza w domu.
To gwarantowałoby nie tylko wzajemny szacunek i poczucie współzależności pozbawionej konflktogennego pieniądza i - co chore w obecnych czasach - głównie pieniądza wirtualnego, ale również wzmogłoby powrót do ścisłych więzów międzyludzkich, polegających na osobistym kontakcie i zdolnościach negocjacyjnych.
W końcu Ziemia, to kulka, nie? Da się ją jakoś ogarnąć, żeby puścić z dymem wszystkie banknoty (roboty dla elektrociepłowni na ładnych kilka lat, zwłaszcza, że teraz ciągle dodrukowuje się pieniądze), a monety przetopić na huśtawki do parków jordanowskich.
Ale by się Fenicjanie zdziwili...
Inne tematy w dziale Rozmaitości