Mimo oporu niereformowalnych dinozaurów, nieodrodnych wychowanków socjalizmu, jak profesorowie Karol Modzelewski, Krzysztof Pomian, Ryszard Legutko, Andrzej Nowak – udało się pomyślnie wprowadzić epokową, wręcz rewolucyjną reformę szkolnictwa wyższego w Polsce. Zebrała się Komisja, powołana przez panią Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego do oceny naukowych projektów, i rozdysponowania grantów oraz ogólnie środków na prowadzenie badań i na działalność dydatyczną. W skład Komisji – oprócz delegacji z ministerstwa - wchodzili przedstawiciele kilku firm audytorskich (firmy te miały znaczący udział w opracowaniu projektów wspomnianej reformy), przedstawiciele władz prywatnych szkół wyższych oraz władz jednej (za to prestiżowej) publicznej szkoły wyższej – Szkoły Głównej Handlowej.
Posiedzenie zagaił jeden z głównych pomysłodawców reformy, doradca pani Minister, młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej. Rozwodził się nad przełomowym, nie tylko dla kraju, ale i w skali światowej, znaczeniem reformy; reformy, która oznaczała wprowadzenie nowej koncepcji uczelni wyższej, uczelni jak barometr reagującej na potrzeby globalnej gospodarki postindustrialnej. Reforma nasza – mówił - ma odesłać do lamusa zwietrzałą już XIX-wieczną koncepcję uniwersytetu, autorstwa znanego językoznawcy Jacoba Grimma (młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej lubił pochwalić się swą paideją, czyli wiedzą i kulturą ogólną, czym wywierał odpowiednie wrażenie na reszcie Komisji), koncepcję dostosowaną do potrzeb państwa narodowego (jako przykład takiego państwa narodowego wymienił Prusy), koncepcję dziś już całkowicie anachroniczną. Jako pierwsi zaproponowaliśmy rewolucyjną zmianę – ciągnął młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej - mianowicie pisanie prac doktorskich bezpośrednio po licencjacie, z pominięciem pracy magisterskiej; pozwoli to odmłodzić uczelnie, przyśpieszyć ścieżkę kariery naukowej, w zatęchły świat akademicki wprowadzić krew świeżą i myśl śmiałą. Słowa te spotkały się z aplauzem zgromadzonych przedstawicieli prywatnych szkół wyższych, nie ustających w zżymaniu się na biurokratyczno-feudalno-socjalistyczno-etatystyczne procedury, tamujące uczelniom tym wypromowanie w krótkim czasie tysięcy doktorów.
Członkowie Komisji przystąpili do oceny wniosków o granty. Na pierwszy ogień poszły publikacje z filozofii, dziedziny traktowanej z pewną rezerwą przez prawie wszystkich członków szacownego gremium. Odrzucono prośby o grant dla specjalisty od XIX-wiecznej filozofii niemieckiej – jednym bowiem z głównych kryteriów przyznawania grantów było publikowanie po angielsku. A ten specjalista uparł się, nie wiedzieć czemu, by publikować po niemiecku. Mało tego: czujne oko profesora SGH wytropiło w nadesłanych fragmentach publikacji nazwisko Karola Marksa (choć nie Marks był głównym przedmiotem pracy). Profesor SGH uznał zajmowanie się Marksem za sprzeczne z promowaniem społeczeństwa otwartego oraz przyczynianiem się do rozwoju gospodarczego - a takie właśnie, według zasad reformy, miały być główne zadania nauki. Profesor SGH wiedział co mówi, sam bowiem przez połowę swej kariery naukowej obficie cytował Marksa, Engelsa, a i Lenina nie pomijał.
Potem Komisja poddała ocenie prace z instytutów filologicznych. Odrzucono wnioski o granty dla tak cudacznych prac, jak Retoryka w polskiej prozie XVII w. czy Gramatyka historyczna języka fińskiego: to zagadnienia zupełnie nieprzydatne dla potrzeb modernizacji gospodarczej, i dla rozwoju nowoczesnego człowieka w zglobalizowanym, opartym na konkurencji i know-how świecie, a do tego wspomniane prace nie miały być publikowane po angielsku. Odrzucono też wniosek pewnego filologa klasycznego o światowej ponoć sławie; cóż z tego, że sława światowa, skoro jego praca, wydanie tekstu jakiegoś filozofa o dziwnie brzmiącym dla członków Komisji imieniu (Plotyn? Chyba ten filolog nie taki znów wybitny, skoro przekręcił imię Platona! – ironicznie rzucił młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej, który lubił pochwalić się swą pajdeją, czyli wiedzą i kulturą ogólną), nie była po angielsku, ani nawet po niemiecku czy hiszpańsku, tylko po starogrecku.
No, wreszcie praca po angielsku! Milton’s Samson Agonistes. A New Critical Edition. Jednak nasi filolodzy, te zabytki z zamierzchłej przednowoczesnej niezglobalizowanej epoki, potrafią coś i po angielsku napisać! Zachwyt Komisji szybko jednak minął – praca była wprawdzie po angielsku, ale jakiś dziwny był ten angielski. Pełno w tej publikacji błędnych form gramatycznych i niezrozumiałych słów - orzekł przedstawiciel firmy audytorskiej, dumny posiadacz wszelkich możliwych certyfikatów znajomości języka angielskiego, zatem osoba, zdaniem Komisji, jak najbardziej kompetentna do oceny prac z filologii angielskiej. Po tak druzgocącej ocenie wniosek o grant został oczywiście odrzucony.
Komisja zajęła się następnie pracami z historii i archeologii. I tu nie było lepiej – niby jakaś naukowa sława, a publikuje głównie po polsku i węgiersku; fakt, badacz ten zajmuje się relacjami polsko-węgierskimi w XV-XVI w., jego prawo, ale publikować trzeba po angielsku! Żeby choć publikował w jakimś innym mającym znaczenie międzynarodowe języku, choćby i po chińsku (chińskiego uczyło się kilkoro członków Komisji, to język coraz bardziej przydatny w nowoczesnym zglobalizowanym świecie). Ale on się uparł publikować po węgiersku! No to pieniędzy nie dostanie.
Kolejny wniosek o grant - publikacja wykopalisk misji archeologicznych Uniwersytetu Warszawskiego w obozie legionowym Novae i w mieście Ptolemais. Archeologia! - ucieszył się przedstawiciel firmy audytorskiej. Efektowna dziedzina, można dotrzeć do ludzi wizualnie, multimedialnie, można ludzi przenieść w dawne czasy, dać im posmakować ówczesnego życia. Archeologia jest ciekawa, barwna - nie to co nudne a opasłe tomy z filozofii czy filologii. Na archeologię warto dać pieniądze – ekscytował się przedstawiciel firmy audytorskiej. I to jeszcze Rzym, wiadomo, legiony, Cezar, gladiatorzy, interesuję się tym, serial „Rzym” oglądałem trzy razy. Sam bym tak wziął udział w symulacji igrzysk gladiatorskich w Novae! Ale ci archeolodzy nie odkryli tam amfiteatru – zwrócił uwagę młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej. Jak to, obóz z czasów Imperium Rzymskiego, a oni nie odkryli amfiteatru - nie mógł się nadziwić przedstawiciel firmy audytorskiej. Jakieś patałachy, nie uczeni. Niech szukają amfiteatru, jak go znajdą, to dostaną szmal. Młody doktor socjologii komunikacji interpersonalnej uważnie studiował wnioski archeologów o przyznanie grantów. Potwierdził opinię przedstawiciela firmy audytorskiej: rzeczywiście, to jacyś szarlatani, nie archeolodzy. Piszą, że w Ptolemais badają czasy Imperium Rzymskiego, a publikują inskrypcje po grecku; jak już wiemy, młody doktor lubił pochwalić się swą pajdeją, czyli wiedzą i kulturą ogólną.
Komisja rozpatrzyła pozytywnie większość wniosków o granty, przedstawionych przez szkoły prywatne. Ze szczególnym uznaniem przyjęto projekty powstałe w Wyższej Szkole Psychologii Komunikacji Społecznej, Outsourcingowego Zarządzania Zasobami Ludzkimi i Multimedialnych Public Relations - jeden o filozoficznych podstawach etyki outsourcingu, drugi o potrzebie uproszczenia polskiej ortografii, deklinacji, koniugacji oraz składni (wraz z szerokim zapożyczaniem słownictwa angielskiego), co pozwoliłoby uczynić nasz język bardziej konkurencyjnym w nowoczesnym zglobalizowanym świecie.
Inne tematy w dziale Technologie