Dawno temu w Ameryce a niedawno w Polsce
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej
11 czerwca 1971 roku wydawca „New York Times”, Artur Ochs „Punch” Sulzberger podejmuje decyzję o drukowaniu Pentagon Papers (tajny report dotyczący operacji wojennych USA w Indochinach – red.) i wyjeżdża na urlop.
28 września 1972 roku prokurator generalny USA John Mitchell w rozmowie z Carlem Bernsteinem mówi, w noc poprzedzającą publikację ważnego tekstu o aferze Watergate „Mitchell Controlled Secret GOP Fund”, że w razie publikacji tego tekstu wsadzi do wyżymaczki cycki Katharine Graham, właścicielki i wydawcy „Washington Post” (tekst oryginalny:„Katie Graham's gonna get her tit caught in a big fat wringer if that's published."). Artykuł ujawniał, że Mitchell zarządzał tajnym funduszem Komitetu Reelekcji Prezydenta Nixona, z którego byli opłacani m.in. włamywacze do kompleksu hotelowego Watergate. Kilka lat później Bernstein podkreślał, że ze strony Katharine Graham on i Bob Woodward mieli mocne wsparcie w czasie publikowania artykułów o aferze Watergate, i że ona – w razie potrzeby – gotowa była iść za nich do więzienia. Dodał ze smutkiem, że dziś już takich wydawców nie ma…
Tożsamość głównego anonimowego źródła w aferze Watergate znali tylko Woodward i Bernstein. Nie znali jej ani Katharine Graham, ani Ben Bradlee, redaktor naczelny gazety. Wiedział on tylko, że Deep Throat („Głębokie gardło” – tak nazwany został ów anonimowy informator; w 2005 roku sam się zdekonspirował i okazało się, że był nim Mark Felt, w latach 1972-1974 wicedyrektor FBI) jest wysokim funkcjonariuszem departamentu sprawiedliwości. I to wystarczyło, bo miał zaufanie do swoich reporterów. Właściciele pisma nie domagali się ujawnienia źródeł, bo „Oni ufali nam” – powiedział Bradlee dla „Washington Post” w 2005 roku.
W filmie „Wszyscy ludzie prezydenta” („All the President’s Men”) jest taka rozmowa pomiędzy Benem Bradlee a Bobem Woodwardem:
B.B.: Co możesz mi powiedzieć o Deep Throat?
B.W.: Co chcesz wiedzieć?
B.B.: Ufasz mu?
B.W.: Tak.
B.B. Nie mogę wszystkiego sprawdzać, więc muszę ufać swoim reporterem.
Polska
30 października 2012, godz. 1.30. Grzegorz Hajdarowicz, właściciel „Presspubliki” spotyka się z rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem i informuje go o artykule „Trotyl we wraku Tupolewa”, który ukaże się za kilkadziesiąt minut na stronach internetowych gazety, a za kilka godzin w papierowej wersji „Rzeczpospolitej”.
Poprzedniego dnia przed publikacją redaktor naczelny „Rz” spotkał się z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem.
Cezary Gmyz, autor artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” napisał, że śledczy na wraku samolotu Tu-154M w Smoleńsku znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa podczas konferencji prasowej tego samego dnia zdementowała te informacje: zaprzeczyła, że są takie ustalenia - wskazała, że znalezione ślady mogą oznaczać obecność substancji wysokoenergetycznych. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - podkreśliła prokuratura.
Kilka godzin później gazeta wydała oświadczenie, w którym przyznała się, że pomyliła się pisząc o trotylu i nitroglicerynie. Zauważyła jednocześnie, że nie można wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność wysokoenergetycznych zjonizowanych składników. Cezary Gmyz utrzymuje, że jego tekst jest rzetelnie udokumentowany i odrzuca krytykę.
Wieczorem z oświadczenia dziennika bez wyjaśnienia zniknęło sformułowanie: „Pomyliliśmy się". Jednocześnie naczelny „Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski wydał wideo-oświadczenie, że w tekście „Trotyl na wraku tupolewa" nie chodziło o trotyl, lecz o przedłużające się śledztwo.
2 listopada w „Rz” ukazało się oświadczenie: „Przestrzegając najwyższych standardów etyki dziennikarskiej, rada nadzorcza i właściciel wydawnictwa Presspublica Grzegorz Hajdarowicz rozpoczęli postępowanie wyjaśniające w sprawie opublikowania w należącym do wydawnictwa dzienniku >>Rzeczpospolita<< artykułu >>Trotyl we wraku tupolewa<<.”
5 listopada 2012 właściciel „Rzeczpospolitej” wydaje oświadczenie:
„Tekst „Trotyl na wraku tupolewa" nie powinien się w takiej formie ukazać w „Rz". Z przeprowadzonego przeze mnie i Radę Nadzorczą postępowania wyjaśniającego wynika, że nie był on w ogóle udokumentowany. Informacje uzyskane przez dziennikarzy o cząstkach wysokoenergetycznych powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedzania wyników badań oraz analiz. Ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu.[…]
Za błędne decyzje trzeba ponosić konsekwencje, stąd dymisje i zwolnienia dyscyplinarne w redakcji. Od dzisiaj tak będzie zawsze […].”
W równoległym oświadczeniu „Rada Nadzorcza oraz właściciel wydawnictwa (Presspublika – red.) Grzegorz Hajdarowicz po przeprowadzonym postępowaniu uznaje, że dziennikarze związani z publikacją nie mieli podstaw do stwierdzenia, że na wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Tekst uznajemy za nierzetelny i nienależycie udokumentowany. Redaktor Cezary Gmyz, mimo zapewnień, nie przedstawił żadnych oświadczeń, stwierdzając, że informatorzy odmówili złożenia dokumentów”.
Komentarze