SDP SDP
1447
BLOG

Watergate a trotyl - felieton Marka Palczewskiego

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 43

Dawno temu w Ameryce a niedawno w Polsce

 

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej

11 czerwca 1971 roku wydawca „New York Times”, Artur Ochs „Punch” Sulzberger podejmuje decyzję o drukowaniu Pentagon Papers (tajny report dotyczący operacji wojennych USA w Indochinach – red.) i wyjeżdża na urlop.

 

28 września 1972 roku prokurator generalny USA John Mitchell w rozmowie z Carlem Bernsteinem mówi, w noc poprzedzającą publikację ważnego tekstu o aferze Watergate „Mitchell Controlled Secret GOP Fund”, że w razie publikacji tego tekstu wsadzi do wyżymaczki cycki Katharine Graham, właścicielki i wydawcy „Washington Post” (tekst oryginalny:„Katie Graham's gonna get her tit caught in a big fat wringer if that's published."). Artykuł ujawniał, że Mitchell zarządzał tajnym funduszem Komitetu Reelekcji Prezydenta Nixona, z którego byli opłacani m.in. włamywacze do kompleksu hotelowego Watergate. Kilka lat później Bernstein podkreślał, że ze strony Katharine Graham on i Bob Woodward mieli mocne wsparcie w czasie publikowania artykułów o aferze Watergate, i że ona – w razie potrzeby – gotowa była iść za nich do więzienia. Dodał ze smutkiem, że dziś już takich wydawców nie ma…

Tożsamość głównego anonimowego źródła w aferze Watergate znali tylko Woodward i Bernstein. Nie znali jej ani Katharine Graham, ani Ben Bradlee, redaktor naczelny gazety. Wiedział on tylko, że Deep Throat („Głębokie gardło” – tak nazwany został ów anonimowy informator; w 2005 roku sam się zdekonspirował i okazało się, że był nim Mark Felt, w latach 1972-1974 wicedyrektor FBI) jest wysokim funkcjonariuszem departamentu sprawiedliwości. I to wystarczyło, bo miał zaufanie do swoich reporterów. Właściciele pisma nie domagali się ujawnienia źródeł, bo „Oni ufali nam” – powiedział Bradlee dla „Washington Post” w 2005 roku.

W filmie „Wszyscy ludzie prezydenta” („All the President’s Men”) jest taka rozmowa pomiędzy Benem Bradlee a Bobem Woodwardem:

B.B.: Co możesz mi powiedzieć o Deep Throat?

B.W.: Co chcesz wiedzieć?

B.B.: Ufasz mu?

B.W.: Tak.

B.B. Nie mogę wszystkiego sprawdzać, więc muszę ufać swoim reporterem.

 

 

Polska

30 października 2012, godz. 1.30. Grzegorz Hajdarowicz, właściciel „Presspubliki” spotyka się z rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem i informuje go o artykule „Trotyl we wraku Tupolewa”, który ukaże się za kilkadziesiąt minut na stronach internetowych gazety, a za kilka godzin w papierowej wersji „Rzeczpospolitej”.

Poprzedniego dnia przed publikacją redaktor naczelny „Rz” spotkał się z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem.

Cezary Gmyz, autor artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” napisał, że śledczy na wraku samolotu Tu-154M w Smoleńsku znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa podczas konferencji prasowej tego samego dnia zdementowała te informacje: zaprzeczyła, że są takie ustalenia - wskazała, że znalezione ślady mogą oznaczać obecność substancji wysokoenergetycznych. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - podkreśliła prokuratura.

Kilka godzin później gazeta wydała oświadczenie, w którym przyznała się, że pomyliła się pisząc o trotylu i nitroglicerynie. Zauważyła jednocześnie, że nie można wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie z uwagi na obecność wysokoenergetycznych zjonizowanych składników. Cezary Gmyz utrzymuje, że jego tekst jest rzetelnie udokumentowany i odrzuca krytykę.

Wieczorem z oświadczenia dziennika bez wyjaśnienia zniknęło sformułowanie: „Pomyliliśmy się". Jednocześnie naczelny „Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski wydał wideo-oświadczenie, że w tekście „Trotyl na wraku tupolewa" nie chodziło o trotyl, lecz o przedłużające się śledztwo.

2 listopada w „Rz” ukazało się oświadczenie: „Przestrzegając najwyższych standardów etyki dziennikarskiej, rada nadzorcza i właściciel wydawnictwa Presspublica Grzegorz Hajdarowicz rozpoczęli postępowanie wyjaśniające w sprawie opublikowania w należącym do wydawnictwa dzienniku >>Rzeczpospolita<< artykułu >>Trotyl we wraku tupolewa<<.”

5 listopada 2012 właściciel „Rzeczpospolitej” wydaje oświadczenie:

„Tekst „Trotyl na wraku tupolewa" nie powinien się w takiej formie ukazać w „Rz". Z przeprowadzonego przeze mnie i Radę Nadzorczą postępowania wyjaśniającego wynika, że nie był on w ogóle udokumentowany. Informacje uzyskane przez dziennikarzy o cząstkach wysokoenergetycznych powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedzania wyników badań oraz analiz. Ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu.[…]

Za błędne decyzje trzeba ponosić konsekwencje, stąd dymisje i zwolnienia dyscyplinarne w redakcji. Od dzisiaj tak będzie zawsze […].”

W równoległym oświadczeniu „Rada Nadzorcza oraz właściciel wydawnictwa (Presspublika – red.) Grzegorz Hajdarowicz po przeprowadzonym postępowaniu uznaje, że dziennikarze związani z publikacją nie mieli podstaw do stwierdzenia, że na wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Tekst uznajemy za nierzetelny i nienależycie udokumentowany. Redaktor Cezary Gmyz, mimo zapewnień, nie przedstawił żadnych oświadczeń, stwierdzając, że informatorzy odmówili złożenia dokumentów”.

Z oświadczenia wynika, że Rada Nadzorcza próbowała uzyskać od Cezarego Gmyza informacje na temat anonimowych źródeł informacji.

Rada Nadzorcza rekomendowała rozwiązanie umów z redaktorem naczelnym Tomaszem Wróblewskim, redaktorem Cezarym Gmyzem, szefem działu krajowego Mariuszem Staniszewskim i zastępcą redaktora naczelnego Bartoszem Marczukiem.

Tego samego dnia wyżej wymienieni zostali zwolnieni.

 

Przypomnijmy artykuł, od którego zaczęła się cała burza.

 

Tytuł: TROTYL WE WRAKU TUPOLEWA

Fragment:

Polacy, którzy badali wrak samolotu, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych.

Badania przeprowadzali przez miesiąc w Smoleńsku polscy prokuratorzy i biegli – ustaliła „Rzeczpospolita". Wrócili dwa tygodnie temu.

Informację o tym, że prokuratura od kilkunastu dni zna wyniki ekspertyz, potwierdziliśmy w rozmowie z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem.

Pytanie: skoro Tomasz Wróblewski spotykał się z Andrzejem Seremetem, to dlaczego w artykule Cezarego Gmyza nie został zacytowany dosłownie prok. Andrzej Seremet? – wówczas nie byłoby wątpliwości, co wiedziała prokuratura, która zaprzeczyła rewelacjom „Rzeczpospolitej” następnego dnia. Z Seremetem rozmawiał red. naczelny „Rzeczpospolitej”. Nagrał rozmowę, nie nagrał rozmowy? Dlaczego się nie zabezpieczył na wypadek, gdyby prokuratura chciała później się wycofać. Seremet „potwierdził” informacje „Rz” oficjalnie czy nieoficjalnie? Jeśli oficjalnie, to dlaczego nie został zacytowany? Jeśli nieoficjalnie, to dlaczego tego w tekście nie zaznaczono?

Kto nie zadbał o taki cytat: Tomasz Wróblewski, Cezary Gmyz, czy Andrzej Seremet odmówił? Dlaczego nie jest cytowany występujący w tekście płk Jerzy Artymiak? Był pytany, odmówił, odesłał do kogoś innego?

Może by jednak w przyszłości gazety wzięły przykład z amerykańskiego dziennika „USA Today”, gdzie niemal przy każdej informacji podawane jest źródło informacji. W USA od lat toczy się dyskusja na temat anonimowanych źródeł informacji, ich erozji i inflacji. Ale korzystanie z nich w tekstach śledczych wydaje się nadal nieodzowne i akurat z tego czynić zarzutu Cezaremu Gmyzowi nie można. Na marginesie: kiedy Bernstein zadzwonił o 23.30 w przeddzień publikacji do Johna Mitchella, to wcale nie pytał o zgodę na zacytowanie jego wypowiedzi, tylko ją zapisał, a następnie opublikował. Czy w Polsce byłoby to możliwe? Nawet, wziąwszy pod uwagę, że nie trzeba autoryzować wypowiedzi cytowanych niedosłownie?

W tekście artykułu Gmyza są informacje, które pochodzą od biegłych i ekspertów. Czy są to informacje z pierwszej ręki czy z drugiej, czy uzyskane zgodnie z zasadą background (podaje np. funkcje pełnione przez źródła) czy deep background (podaje informacje, ale nie podaje skąd je ma – takimi były informacje w aferze Watergate od „Głębokiego gardła”) możemy się tylko domyślać. Oczywiście w ten sposób Gmyzowi wolno pisać, bo chroni tym samym swoją metodę pozyskania tych informacji.

Nie będę rozszyfrowywał anonimowych źródeł Cezarego Gmyza. Jestem za ich ochroną, ochroną tajemnicy informatora, ale kto dokładnie przeczyta artykuł Gmyza, to może się domyślić o kogo chodzi. To wcale nie zostało przez autora aż tak bardzo zakamuflowane, ale musiał on dochować elementarnych środków ostrożności, by nie wskazać ich tożsamości, bo teraz rzeczywiście miałyby one sporo kłopotów.

Czy musiał się dzielić informacjami o nich ze swoją redakcją? To zależy od wewnętrznych regulacji. Na przykład pkt. 7. Kodeksu etycznego SDP mówi, że Dziennikarza obowiązuje zachowanie tajemnicy źródła informacji, osoby i wizerunku informatora, jeśli on tego wymaga; tajemnica może być ujawniona - z tym zastrzeżeniem - jedynie przełożonemu.

Rada Europy (w roku 2010) podkreśliła, że prawo dziennikarzy, do ochrony swoich źródeł informacji jest zawodowym przywilejem:The right of journalists not to disclose their sources of information is a professional privilege, intended to encourage sources to provide important information to journalists that they would not give without a commitment to confidentiality.

Zatem w tej kwestii nie ma jednoznacznych przepisów. Bernstein i Woodward nie musieli ujawniać swoich informatorów. A jak było w „Rzeczpospolitej”? To akurat wiemy z oświadczenia Rady Nadzorczej.

 

Podsumujmy:

Grzegorz Hajdarowicz wiedział o zamiarze publikacji. Można przypuszczać, że albo z dużą dokładnością znał treść artykułu, albo go czytał. Znał jego ciężar gatunkowy. W przeciwnym razie nie spotykałby się z rzecznikiem rządu i nie informował go o publikacji. Tego typu postępowanie mnie nie dziwi. Dziwi co innego: jeżeli Grzegorz Hajdarowicz zaakceptował artykuł do publikacji, a Tomasz Wróblewski uzyskał potwierdzenie informacji od Andrzeja Seremeta (mniejsza o to czy było to potwierdzenie oficjalne czy nieoficjalne), to dlaczego gazeta po konferencji prasowej najpierw pisze o pomyłce, następnie się z tego wycofuje, a kilka dni później zostaje zwolnionych kilku dziennikarzy i redaktorów? Dlaczego wydawca nie czuje się współodpowiedzialny za to, na co - prawdopodobnie - wcześniej się zgodził?

Katharine Graham ufała swoim dziennikarzom i była gotowa iść za nich do więzienia. Tak naprawdę zagadka trotylu nie została rozwikłana. Prawdę o tym czym były substancje, które wykryto we wraku tupolewa poznamy – jak twierdzi prokuratura – dopiero za pół roku. To dlaczego już dziś niektórzy zadecydowali o zwolnieniu kierownictwa „Rzeczpospolitej” i Cezarego Gmyza za artykuł „nierzetelny i nieudokumentowany"? Prokuratora zaprzeczyła, że we wraku odkryto trotyl i nitroglicerynę, ale przyznała, że urządzenia wykryły cząstki jonizowane o masie podobnej do tych, jakie są w materiałach wybuchowych i ostateczną odpowiedź w sprawie obecności materiałów wybuchowych dadzą dopiero dokładne badania laboratoryjne.

Grzegorz Hajdarowicz stwierdził: „Ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu”.

Artykuł miał tytuł w formie stwierdzenia a nie hipotezy – a to o czym mówi Prokuratura to na razie hipoteza. Ale, przecież, tytuł nie pochodził od redaktora Gmyza, został przez kogoś (kogo?) „podkręcony”. Być może podkoloryzowany został cały artykuł, i o tym, że chciał napisać nieco łagodniejszą wersję, bardziej stonowaną, mówi sam autor tego artykułu. Kto zatem nalegał na taką wersję publikacji? Czy była to prowokacja? A z drugiej strony, wersja prokuratury jest jej wersją. Czy możemy jej zaufać? Wcale nie dziwi mnie reakcja niedowierzania, bo wciąż brakuje odpowiedzi na wiele pytań.

Może zatem zanim będziemy wydawać apodyktyczne sądy, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie, warto jeszcze raz dokładnie zbadać kulisy postawania artykułu i reakcje na jego treść. Wiarygodność raz straconą trudno odzyskać. Ale czy nie za szybko wydano wyrok w tej sprawie? Bo jeśli Grzegorz Hajdarowicz dopuścił do publikacji, to może wiedział coś, o czym my nie wiemy?

 

Marek Palczewski

 

Felieton ukazał się na stronie sdp.pl

8 listopada 2012

 

 

 

Informacje o źródłach w aferze Watergate:

http://www.washingtonpost.com/politics/posts-ben-bradlee-on-deep-throat/2012/06/09/gJQAgDALQV_video.html

http://www.poynter.org/latest-news/mediawire/172114/ben-bradlee-expresses-doubts-about-deep-throat-details-in-watergate-coverage/

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości