seaman seaman
3370
BLOG

Tragedia marzeń spełnionych

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 109

Jeszcze przed rozpoczęciem właściwego liczenia głosów, w miarę rozdzielania ich na poszczególne komitety, mój nastrój stawał się coraz bardziej minorowy. Sterta w miejscu wyznaczonym na karty wyborcze Platformy rosła przynajmniej dwukrotnie szybciej niż działka PiS, pozostałych ugrupowań nie warto było nawet porównywać.

W moim gdyńskim obwodzie przewaga partii rządzącej była jeszcze wyraźniejsza niż średnia województwie pomorskim, które przecież wiodło prym w całym kraju, jeśli chodzi o poparcie dla PO. Trzymałem co prawda fason, nie pokazując rozczarowania, chociaż nikt chyba nie wątpił, że robię dobrą minę do złej gry. Mój identyfikator męża zaufania desygnowanego przez PiS był raczej jednoznaczną manifestacją wyborczych preferencji.

Prawdę mówiąc, jedynym plusem dodatnim tego wieczoru (przedłużonego do godziny trzeciej nad ranem dnia następnego) była postawa członków komisji. Przewodnicząca i jej zastępca nieprzyzwoicie wręcz młodzi – w pierwszej chwili po ich ujrzeniu aż żachnąłem się na tę młodość! Nic bardziej mylnego. Okazali się bardzo sprawni i dobrze przygotowani, ale również żywo przejęci spełnianiem obywatelskiego zadania. A co może najważniejsze, absolutnie neutralni. Do końca nie zdradzili swoich osobistych poglądów ani słowem, ani drgnieniem powieki.

Podobny poziom z jednym wyjątkiem prezentowali pozostali członkowie komisji, która w sumie liczyła 9 osób. Wyjątek stanowiła pani w wieku balzakowskim, dla której obecność męża zaufania przysłanego przez PiS była kamieniem obrazy samym w sobie. Trudno komentować taką osobliwość przyrody. Ale muszę jej przyznać - nawet z pewnym niechętnym podziwem - że znała mnóstwo sposobów, żeby swoją pogardę okazać, nie zwracając się bezpośrednio do nikogo. Podejrzewam, iż trzeba dziesiątków lat praktyki, żeby taką biegłość osiągnąć.

Jeśli chodzi o merytoryczną konsekwencję tych wyborów, czyli zaskakująco wysokie zwycięstwo partii Tuska, a w szczególności wyniesienie nihilizmu Palikota, to mam poczucie, jakby zawalił się mój świat. Możemy się pocieszać, że to jest tryumf wizerunku nad rzeczywistością, lecz ten fakt nie zmienia postaci rzeczy. To jest bowiem taka prawda, która nic nie daje.

Będzie jeszcze więcej arogancji władzy, jeszcze mniej demokratycznie, jeszcze bardziej obscenicznie. Będzie narastała agresywna pogarda wobec religii i Kościoła w Polsce. Piar władzy osiągnie szczyty możliwości. Ludzie w wyborach poparli w gruncie rzeczy ten nurt. Nie ma znaczenia, czy zdawali sobie z tego sprawę. Fakt, że po raz kolejny ulegli prymitywnej propagandzie wróży fatalnie na przyszłość. To jest naprawdę przygnębiające. Potwierdziło się stare porzekadło, że jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej.

Jednak jest druga strona medalu. Wybory pokazały, że partia rzekomo antysystemowa - co jest głównym zarzutem establishmentu III RP wobec PiS -  ma poparcie, które ów zarzut po prostu obala. W innym przypadku trzeba by bowiem uznać, że 30 procent ludzi czuje się wyrzuconych poza nawias systemu, co jest dla każdego systemu dyskwalifikujące. Zatem należy przyjąć, że PiS jest antysystemowy wobec złego systemu, albo udawać, że zły system jest dobry. Dla kogoś, kto po tych wyborach nadal popiera PO, ta druga opcja jest jedynie możliwa.

Co to oznacza dla konserwatywnego wyborcy wyznającego system chrześcijańskich wartości? Trzeba mówić swoje jeszcze głośniej, bardziej dobitnie, sprzeciwić się bardziej nieustępliwie, mimo że będzie nieporównanie trudniej niż w poprzedniej kadencji. I należy też pamiętać, że w tym dziele wcale nie będzie pomocny tak często przywoływany i spodziewany kryzys finansowo-gospodarczy kraju. Wręcz przeciwnie, spowoduje jeszcze większy galimatias duchowy, będziemy rozdarci pomiędzy troską o państwo a przemożną chęcią odsunięcia od władzy szalbierczej ekipy Donalda Tuska.

Pięć miesięcy temu słuchałem wykładu profesora Michała Kleibera na Uniwersytecie Gdańskim. Profesor wyraził wtedy przekonanie, iż rząd, który powstanie w rezultacie najbliższych wyborów parlamentarnych – każdy rząd – będzie musiał podejmować dramatyczne decyzje, które w sposób adekwatny do tej dramatyczności wpłyną na społeczeństwo. Według Kleibera jest nieuniknione, że taki rząd zostanie dosłownie zmieciony przez konsekwencje niepopularnych decyzji. Natomiast o możliwości zgody klasy politycznej na powstanie rządu ekspertów, profesor oznajmił, iż jest to konieczne, ale raczej niemożliwe.

A przecież w tej sytuacji równie rujnująco poskutkuje unikanie trudnych decyzji, co jest ulubioną formą działalności  Platformy. Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, czy byłoby podobnie, gdyby w rezultacie przedwczorajszych wyborów miał rządzić PiS. Mam pewność, że nie. Jarosław Kaczyński przez cały swój polityczny żywot pokazał, że jest mu całkowicie obce sprawowanie urzędu dla samego splendoru władzy. Albo dla zwiększenia widoków na jakąś przyszłą synekurę.

A co do możliwości reformatorskich Tuska, to przypomniał mi się artykuł Rafała Kalukina z Gazety Wyborczej ze stycznia 2010: - "Dwa lata rządów tej ekipy to dostatecznie wiele, by zorientować się, jak postrzega ona władzę. Kunktatorsko, ostrożnie, wręcz lękliwie(...)Co więcej, wiele wskazuje, że taka praktyka rządzenia wywodzi się w dużej mierze z charakteru i temperamentu premiera. Jako polityk Tusk ma wiele zalet, ale reformatorem nie jest i już nie będzie".

Jeśli więc przyszły rząd Tuska zostanie zmieciony, to będziemy mieli do czynienia z tragedią spełnionych marzeń jego dzisiejszych wyborców. Natomiast w przypadku kiedy za odsunięcie Tuska przyjdzie zapłacić katastrofą gospodarczą kraju, to będzie tragedia spełnionych marzeń jego przeciwników. Czyli wszystkie marzenia się spełnią. Tylko nie jestem pewien, czy akurat o tym marzyliśmy.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (109)

Inne tematy w dziale Polityka