W zeszłym tygodniu doszło do dość poważnego przesilenia wewnątrz amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej. 20 maja prezydent Obama zadzwonił do Dennisa Blaira, emerytowanego admirała, pełniącego od mniej więcej roku funkcję "national intelligence director", co od wielkiej biedy można porównać do naszej funkcji "ministra-koordynatora ds. służb specjalnych", choć w przypadku amerykańskim w grę wchodziły nie tylko funkcje polityczne, ale także i operacyjne. 21 adm. Blair dymisję złożył. Rok to niezbyt wiele na takim stanowisku, zwłaszcza w kraju o ugruntowanym systemie politycznym, jakim są Stany Zjednoczone.
O co poszło? Jak zawsze, mówi się o kilku przyczynach. Po pierwsze, Blair miał mieć trudny charakter i regularnie "drzeć koty" z szefami podlegających mu służb wywiadowczych. Chodziło chyba jednak tak naprawdę o to, że służbom tym, a zwłaszcza CIA nie podobał się dodatkowy zwierzchnik i jego prerogatywy. Raz wdał się konflikt z kierownictwem CIA co do nominacji rezydentów za granicą i Centralna Agencja Wywiadowcza w końcu zdecydowała się na utrzymanie własnych nominatów, co było ewidentnym złamaniem rozkazów Blaira.
Po drugie, niewątpliwie przydarzyło się Blairowi kilka wpadek. Za największą uznano sytuację z ubiegłorocznego Bożego Narodzenia, kiedy to w samolocie lecącym do USA prawie wysadził się nigeryjski terrorysta. To o tyle kompromitujące, że amerykański system bezpieczeństwa z roku na rok staje się coraz bardziej restrykcyjny, a tu takie kwiatki... (chociaż, kto wie, skoro Blaira nie lubili, może mu ktoś chciał w ten sposób "pomóc" w odejściu z urzędu?)
Po trzecie, przynajmniej w dwóch kwestiach Blair miał dalece różne poglądy od urzędującego prezydenta i mianowanego przez niego szefa CIA, Leona Panetty. Nad tym chciałbym się chwilę dłużej zatrzymać.
Pierwsza z tych różnic dotyczyła opracowanego przez CIA programu eliminacji terrorystów w Pakistanie i Jemenie poprzez tzw. UAVs, pospolicie zwane "drones" (bezzałogowe pojazdy latające; "drone" to po prostu truteń). Można powiedzieć - zdalnie sterowane i uzbrojone modele niewielkich samolotów lub śmigłowców, które niezauważone zbliżały się do celu i go niszczyły. Prezydent Obama zlecił realizację planu i od tej pory wyeliminowano w ten sposób ok. 100 wysokich rangą islamskich bojowników. Trochę to dziwne jak na ukochanego przez cały świat miłującego pokój laureata Nagrody Nobla, ale niech będzie. Blair uważał, że takie działania przynoszą ogromne straty wizerunkowe i są zbyt ostentacyjne.
Druga kwestia dotyczyła współpracy z wywiadem francuskim, którą próbował podjąć Blair, a któremu przeciwny był... Obama. Admirał doceniał kontakty DGSE m.in. w Iranie i na Bliskim Wschodzie. Miał nawet zaoferować rezygnację z działań ofensywnych wobec Francji. Obama jednak uciął cały plan i to w chwili, gdy wchodził już w realizację, co miało bardzo rozzłościć Nicolasa Sarkozy'ego. Ciekawe, jak na to wszystko zareagowaliby wszyscy miłośnicy Nadziei i Zmiany, których odsetek nad Sekwaną sięgał 90%?
Oczywiście, wobec tych wszystkich sporów trudno zająć jednoznaczne stanowisko, zwłaszcza mieszkając w Polsce i nie znając całego kontekstu. Dotyczy to zwłaszcza współpracy wywiadowczej Francji i Stanów, która od czasów dezercji z KGB Anatolija Golicyna i roli, jaką odegrał w ujawnieniu skali infiltracji francuskiej SDECE (poprzednicznka DGSE) przez Sowietów, przebiega po prawdziwej sinusoidzie. Amerykanie mogą też nie ufać Francuzom po tym, jak zachowali się w sprawie Iraku i jak zaczęli handlować bronią z Rosjanami. Z drugiej strony, dalsze rozłamy i skandale wewnątrz NATO na pewno dobrze nie służą sojuszowi, a francuski wywiad akurat na Bliskim Wschodzie ma sporo do zaoferowania. Z trzeciej, rusofobia jest jedną z ostatnich rzeczy, którą można Obamie zarzucić. Co do kwestii "trutni", uważam że racja leży po stronie Blaira.
Jedna rzecz nie podlega wątpliwości. Powyższe przypadki najlepiej pokazują, że Obama z okresu kampanii prezydenckiej był sztucznym tworem wykreowanym specjalnie na tę okazję, a "obamomania" to absolutny rekord zbiorowej iluzji w ostatnich latach. Po objęciu stanowiska stał się takim samym wyrachowanym politykiem, jak inni.
Dawniej blog nosił tytuł "Realna analiza" i dotyczył głównie polityki międzynarodowej. Potem przejściowo pisałem o książkach, następnie znowu wróciłem do analiz politologicznych. Ponieważ jednak od pewnego czasu wykonuję je zawodowo, przez pewien czas poświęcony będzie tematom różnym.
Osoby piszące pod pseudonimem i równocześnie atakujące dyskutantów oraz używające wulgaryzmów uznaje się niniejszym za pozbawione zdolności honorowej i banuje po pierwszym incydencie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka