Dziwi mnie tak silne dążenie do uczynienia Jarosława Kaczyńskiego kandydatem PiSu. Kandydatura taka na pewno nie dałaby tej partii zwycięstwa. Jedynym atutem tej kandydatury jest twardy pisowski elektorat (25-20%) i fala współczucia wobec rodziny Kaczyńskich.
Na skutek tragedii smoleńskiej doszło do czegoś co nazwałbym "odwilżą". Nawet mainstreamowe media zreflektowały się jeśli chodzi o podejście do głównej opozycyjnej partii. Przez tydzień żałoby ludzi karmiono samymi pozytywnymi treściami na temat zmarłych polityków, głównie pisowskich. W Polsce jest duży, około 50% elektorat przejściowy. Skutek tego tygodniowego "spotu" jest widoczny od razu. Sondaże gwałtownie się poprawiły. Czy można jednak temu ufać w perspektywie dwóch miesięcy? Sądzę, że nie.
Jarosław Kaczyński ma zbyt wielki elektorat negatywny. Ta kandydatura zmobilizowałaby olbrzymie grupy wyborców do wzięcia udziału w głosowaniu, nie za jakimś kandydatem, lecz przeciw Kaczyńskiemu. Frekwencja nie pobiłaby tej z 2007 roku, kiedy to "antykaczystowska" mobilizacja była największa, ale rzesze (stereotypowo) młodych ludzi z miast zachodniej Polski przesądziłyby o porażce.
Już podczas żałoby aktywizowało się wielu przeciwników Kaczyńskich (spór o Wawel), a przecież w tym czasie telewizja emitowała głównie laurki prezydenta. W sytuacji gdy dojdzie do normalnej walki o głosy, i brudnej kampanii ujawni się ich dużo więcej. Czy atmosfera wyciszenia będzie trwała 2 miesiące? Tylko to byłoby szansą tak słabej kandydatury.
Znacznie bezpieczniejsza jest kandydatura Ziobry. Tylko widzowie szkła kontaktowego wymawiali to nazwisko z nienawiścią. Społeczeństwo jednak mimo kilku afer pozytywnie oceniało Ministra Sprawiedliwości. Także te grupy, które nie trawiły Kaczyńskiego. Znam wielu ludzi, którzy zagłosowaliby na Ziobre, ale nie na Kaczyńskiego, i nie wielu, którzy preferencje mają całkiem odwrotne. Ja zagłosowałbym na jedną i drugą opcje, ale wolałbym na Zbigniewa Ziobre. W końcu celem jest zwycięstwo.