Wolność Równość Demokracja Wolność Równość Demokracja
94
BLOG

Jaka Polska

Wolność Równość Demokracja Wolność Równość Demokracja Polityka Obserwuj notkę 10

 

Włączam telewizor. Widzę Palikota. Otwieram gazetę. Widzę Palikota. Wchodzę na Grono – trwa dyskusja z cyklu „Palikot Pasterzem mym, nie brak mi niczego”.

 

Nic więc dziwnego, że przeciętny obywatel nie interesuje się polityką. Bo niby czym ma się interesować – rajdowymi wyczynami posła Kurskiego? A może „chorobą filipińską” prezydenta Kwaśniewskiego? Nie angażuje się również w sprawy lokalne, zdominowane przez klikę miejscowych urzędników. Czuje, że nie ma żadnego wpływu na władzę. Poddaje się bez walki i zajmuje się swoim prywatnym życiem. Musi przecież pracować, wyżywić rodzinę, a jeszcze syn mu zawraca głowę o nowe ciuchy (Justin Timberlake takie nosi, tato). I jeszcze ta wycieczka szkolna, kolejny wydatek... W takiej sytuacji pan Iksiński znowu musi wziąć nadgodziny. Przychodzi do domu styrany („zmęczony” – to za mało powiedziane) i na nic nie ma już ochoty. Jego rozrywką, a zarazem jedynym kontaktem z (bardzo) szeroko rozumianą „kulturą” jest najnowszy program Joli R. Później ogląda jeszcze razem z żoną serial, który, jak sama nazwa wskazuje, „RozczUla”. Żona jest kasjerką w Tesco. Wcześniej pracowała w małym osiedlowym sklepiku. Niestety, „Koniczynka” nie wytrzymała rywalizacji z gigantem. Teraz pani Iksińska zarabia mniej, ale i tak się cieszy – dla jej koleżanek ze sklepiku już nie starczyło etatów w supermarkecie. Tam też robi zakupy. Niby miało być taniej, ale po wykoszeniu konkurencji ceny poszły w górę. Państwu Iksińskim żyje się ciężko, ale mają nadzieję, że ich syn pójdzie na studia, dorobi się i „wyjdzie na swoje”. Czy jednak na pewno tak będzie? Z Europy Zachodniej już dochodzą do nas sygnały oPokoleniu 1000 Euro. Czy u nas przypadkiem nie powstaje właśniePokolenie 1500 Złotych? Bez problemu pracę można znaleźć wcall center lub w pizzerii, o taką zgodną z naszymi oczekiwaniami już dużo trudniej. Syn państwa Iksińskich chciałby pewnie po studiach zamieszkać razem ze swoją ukochaną narzeczoną. Ceny mieszkań są jednak strasznie wygórowane. W sytuacji kryzysu finansowego i gospodarczego strach kupować cokolwiek na kredyt. Poza tym musieliby go spłacać przez kilkadziesiąt lat. Na razie pozostaje wynajem „po studencku”, później może uda się im zredukować liczbę lokatorów do dwóch.

Niektórzy z Was czytają pewnie te moje wypociny i myślą sobie: „Co ten człowiek za brednie wypisuje?”. Otóż te „brednie” znajdują oparcie w faktach.Aż 10,5 mln Polaków osiąga dochody niższe niż 10 euro dziennie, a 2,6 mln z naszarabia mniej niż 5 euro dziennie.Podane dane te są zebrane w raporcie „Sytuacja społeczna w Unii Europejskiej w 2007 r. Na drodze do spójności społecznej dzięki wyrównywaniu szans”. Podczas wszelkich porównań między krajami uwzględniano różnice siły nabywczej ich obywateli. Było to możliwe dzięki wyrażaniu ich dochodów nie w „prawdziwych” euro, ale w umownych jednostkach siły nabywczej (PPS), które pozwalają nabyć określoną ilość dóbr i usług w każdym porównywanym kraju. Warto również wspomnieć, że 2/3 z nas zarabia poniżej średniej krajowej.Co piąty obywatel osiąga dochody poniżej tzw. progu ubóstwa względnego.35% Polaków nie stać na obfity posiłek przynajmniej raz na 2 dni, a 25% ma trudności z regularną spłatą zobowiązań (np. czynszu).Jak widać wcale nie jest tak dobrze, jakby się nam wydawało.

Dobrze, ale przecież nie wszyscy są w tak ciężkiej sytuacji. Są przecież przedsiębiorcy, adwokaci, notariusze, biznesmeni, ogólnie rzecz biorąc tzw. ludzie sukcesu.

Jak może wyglądać dzień takiego człowieka? Wstaje o 6. rano, a godzinę później wsiada w swojego nowego Lexusa. Wyjeżdża z podziemnego garażu ze swojego zamkniętego osiedla. Jedzie do pracy. Następną godzinę spędza w korkach, ale przecież nie będzie jechał tramwajem. Nie po to kupował sobie auto za 400 tys., żeby teraz dojeżdżać do pracy jak zwykły śmiertelnik. Na szczęście udaje mu się dotrzeć na czas, wjeżdża swoim cackiem do podziemnego garażu warszawskiego drapacza chmur. Zaczyna się kolejny ciężki dzień, tysiące telefonów, spotkań, wypełniania świstków. Nerwówka. Oczywiście musi zostać po godzinach, żeby wszystko ogarnąć. Po pracy udaje się do hipermarketu po zakupy. Jest to jedyny moment, kiedy ma kontakt z ludźmi o gorszej sytuacji materialnej od niego. Jakoś wytrzymuje. Wyjeżdża z pełnym koszykiem sztucznej żywności; wszystko gotowe, wystarczy tylko odgrzać (później i tak połowę z tego wyrzuci). Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W domu czeka go romantyczny wieczór w towarzystwie ukochanej żony. Kolejny odcinek serialu, który „RozczUla” aż do łez. Oczywiście projekcja odbywa się na gigantycznej plazmie. Dzieci państwa Bogackich również są szczęśliwe – mają naprawdę szybkie komputery, świetnie się ubierają i uczęszczają do elitarnych szkół. Tej rodzinie nie brakuje pieniędzy, ale czy tak naprawdę ma wyglądać nasze życie? Kariera, wysokie zarobki, prestiżowy samochód i adres, który budzi respekt. Czy w życiu nie chodzi o coś więcej?

 

 Diagnoza

Postawmy więc diagnozę. Obydwie rodziny mają jedną cechę wspólną – ciężko je nazwać rodzinami. Zarówno wewnątrz tych rodzin, ja i w ich kontaktach zewnętrznych, obserwujemy rozpad więzi międzyludzkich. Nasze życie coraz częściej skupia się na rzeczach materialnych. Ciągle za czymś gonimy. Bierzemy udział w nieustającym wyścigu szczurów. Część z nas stara się z niego wyrwać (niektórym się udaje), ale niektórzy po prostu nie mogą tego zrobić, z przyczyn materialnych. Niektórych natomiast ten wyścig pochłania. Brak również w naszym społeczeństwie jakiejkolwiek solidarności. W Unii Europejskiej jesteśmy krajem o najwyższych nierównościach dochodowych, obok Portugalii, Litwy i Łotwy.We wskazanych przeze mnie przykładach uderza również izolacja poszczególnych grup społecznych.Żyjąc w zamkniętych, strzeżonych osiedlach ciężko jest dostrzec ciężki los innych ludzi. Bardzo ważną kwestią, którą poruszyłem na początku tego tekstu i do której chcę teraz wrócić – jest brak zainteresowania polityką i zupełny brak społeczeństwa obywatelskiego, które jest podstawą państwa demokratycznego. Ciężko więc jest się nie zgodzić w tej sytuacji z prof. Jadwigą Staniszkis, że żyjemy w postkomunizmie, parodii demokracji. O ile zamożniejsza część społeczeństwa śledzi bieżące wydarzenia, głosuje i czasami próbuje swych sił w polityce, o tyle przeważająca większość Polaków kompletnie się nią nie interesuje. Zajmujemy niechlubne ostatnie miejsce wśród państw UE i daleko odbiegamy od średniej, jeśli chodzi o polityczną aktywność niepartyjną. Organizacje pozarządowe w Polsce raczej nie zabierają głosu w sprawach polityczno-gospodarczych, brak społecznej partycypacji. Wyniki najnowszego badania stowarzyszenia Klon-Jawor pokazują, że liczba Polaków angażujących się w działalność społeczną spadła w ciągu dwóch lat o 61% - z 23,2% do 14,2%. Nie napawa optymizmem również inny wskaźnik - tylko 23% naszych obywateli uważa, że można ufać innym ludziom.Zdumiewający jest również fakt, że w kraju, który odrodził się dzięki sile „Solidarności”, związki zawodowe są bardzo słabe. Wbrew medialnej demagogii należy uczciwie stwierdzić, że istnienie silnych związków zawodowych jest konieczne do sprawnego funkcjonowania gospodarki rynkowej. Związki są podstawowym środkiem nacisku świata pracy na kapitał. Jeśli są słabe, tworzą się gospodarki niskich płac. Nieliczna grupa skupia w swoich rękach całe bogactwo. Gospodarka rozwija się, jeśli jest nastawiona przede wszystkim na zaspokajanie wewnętrznych potrzeb. Nie zaspokaja ich, jeśli rynek wewnętrzny nie tworzy wystarczająco dużego popytu. Bogaci nie są w stanie konsumować tyle, by pobudzić całą gospodarkę do wzrostu. Silne związki są więc nam bardzo potrzebne. Do związków zawodowych należy 6% ogółu dorosłych Polaków, czyli około 16% pracowników najemnych. Znowu lokujemy się na końcu europejskiej stawki. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze komercjalizacja naszego życia i pochłonięcie kultury przez rozrywkę. W telewizji brak ambitnych programów, brak kultury alternatywnej, brak kultury wyższej. Dostęp do niej jest ograniczony. Zabierana jest nam również przestrzeń publiczna.Świat wokół nas staje się prywatny. Centra handlowe, strzeżone osiedla, prywatne ośrodki kultury. Owszem, i takie mogą istnieć, ale musi istnieć również coś wspólnego. Musi istnieć Polska.

 

 Nie potrzeba nam Che Guevary

Inny świat jest możliwy”, przekonują alterglobaliści. Powinniśmy w to wierzyć także my, potomkowie „Solidarności”. To, czy ta wizja się spełni, zależy tylko od nas. Wiele udało się nam już osiągnąć, ale też wiele szans zostało zaprzepaszczonych. Trzeba również przyznać, że nie mieliśmy szczęścia. Pół wieku w systemie autorytarnym, a później na dokładkę Plan Balcerowicza... Nie ma jednak sensu użalać się nad sobą, musimy działać. Teraz, a nie jutro.

Stwórzmy prawdziwe społeczeństwo.Odbudujmy więzi międzyludzkie. Wyłączmy telewizor, wyjdźmy z domu. Odwiedźmy sąsiada, porozmawiajmy z panią na bazarze, wybierzmy się z rodziną na łyżwy. Zaangażujmy się w rozwój naszej lokalnej społeczności. Zacznijmy od małych rzeczy. Może to być chociażby propozycja wspólnego grillowania dla mieszkańców naszej ulicy. Być może podczas pieczenia kiełbasek narodzi się jakiś pomysł? Być może zauważymy, że mamy jakieś wspólne interesy, których warto razem bronić. Może okaże się, że możemy rozkręcić lokalny biznes, dajmy na to – spółdzielnię przetwórstwa owocowego, jeśli w naszej okolicy jest wiele sadów. Społeczeństwo obywatelskie to nie masa, często nic nie robiących, organizacji pozarządowych (NGOs), ale ludzie, którzy chcą współpracować, którym po prostu zależy.

Udało się nam zaktywizować lokalną społeczność, spróbujmy teraz odzyskać samorząd.Radni często są ludźmi, którzy nie budzą dużego zaufania, nierzadko też nie posiadają odpowiednich kwalifikacji do decydowania o naszych losach. Polityka burmistrza też wywołuje kontrowersje. Weźmy sprawy w swoje ręce! Skorzystajmy z dobrodziejstw demokracji bezpośredniej, poprzez lokalne referenda w kluczowych sprawach, oraz dążmy do przyznania nam uprawnień z zakresu demokracji uczestniczącej. Stanowi ona „złoty środek” pomiędzy demokracją przedstawicielską, a demokracją bezpośrednią. Dobrym przykładem wykorzystania jej mechanizmów jest brazylijskie miasto Porto Alegre (cała aglomeracja liczy ponad 4 mln mieszkańców), w którym po raz pierwszy na świecie wykorzystano instytucję budżetu partycypacyjnego. Oznacza ona oddolny proces definiowania priorytetów budżetowych i wskazywanie przez obywateli, które inwestycje i projekty należy realizować w ich miejscowości.Demokratyzacja zaczyna się od rad osiedlowych, a kończy na wspólnym głosowaniu radnych i delegatów budżetowych. Badania naukowe potwierdzają, że to rozwiązanie pozwala istotnie podwyższać jakość życia lokalnych społeczności (np. poprzez wzrost jakości usług publicznych), zwiększa społeczną kontrolę nad działaniami lokalnych decydentów, a także udział obywateli w życiu publicznym i ich edukację pod tym kątem.

Jednak to nie wystarczy, musimy jeszcze odzyskać nasze państwo i ekonomię. Ekonomię, która nie jest nauką techniczną, lecz społeczną. Powinna więc podlegać prawom demokracji. Musimy sobie uświadomić, że los każdego z nas spoczywa w jej rękach. Stare i „jedynie słuszne” receptury rodem z „Dzikiego Zachodu” się po prostu nie sprawdzają. Spekulacje na rynkach finansowych, koncentracja kapitału w rękach najbogatszych i prywatne monopole najwyraźniej nam nie sprzyjają.

Jak o to wszystko walczyć? Możemy zaangażować się na wiele sposobów, począwszy od działalności w różnego rodzaju stowarzyszeniach, oddolnych inicjatywach czy ruchach społecznych poprzez masowe protesty, działalność związkową lub partyjną, aż do bezpośredniego startu w wyborach parlamentarnych i zmieniania Polski „od góry”. Na początku jednak sami musimy się zmienić i – przede wszystkim – musimy tego chcieć. Amen.

 

Maciej Łapski

 

Tekst ukazał się w mięsięczniku studentów Wydziału Prawa i Administracji UW „Lexu§” .

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka