Wolność Równość Demokracja Wolność Równość Demokracja
204
BLOG

Rewolucja 2009

Wolność Równość Demokracja Wolność Równość Demokracja Polityka Obserwuj notkę 1

 

Przez Europę Zachodnia przelała się fala protestów. Grecy i Francuzi protestowali w obronie pracy i sektora publicznego. Włoscy i hiszpańscy studenci wystąpili przeciwko reformie szkolnictwa i komercjalizacji uniwersytetów. Co w tym czasie robili młodzi Polacy?

Wydarzenia ostatnich miesięcy są dobrą okazją do zastanowienia się nad obywatelską kondycją polskiego studenta. Kim jest współczesny nadwiślański żak? W jakich okolicznościach i warunkach przyszło mu żyć? Czym się zajmuje, jakie ma oczekiwania, nadzieje, plany na przyszłość?

Zacznijmy od wyboru kierunku studiów, najczęściej jest to wybór pragmatyczny. Studia są coraz częściej traktowane czysto praktycznie. Ich zadaniem jest przygotowanie przyszłego absolwenta do pracy w zawodzie. Mniejszy nacisk kładzie się na rozwój intelektualny i społeczny, kształtowanie postaw obywatelskich. Studenci przeważnie podchodzą do swojego wykształcenia dosyć egoistycznie. Uczą się dla siebie. Chcą żyć godnie i dobrze zarabiać. To zrozumiałe i nie można mieć tu do nikogo pretensji. Niestety po drodze znika gdzieś dawny etos studenckiego zaangażowania. Polscy żacy nie mają takiego wpływu na rzeczywistość i świadomość zbiorową, jak ich zachodni rówieśnicy. Zamykają się w świecie swoich codziennych zmartwień i przyjemności. Króluje indywidualizm i konformizm. Młodzi nie szukają alternatyw, przyjmują współczesność bezrefleksyjnie. Najczęściej deklarują się jako apolityczni lub zlewają się z mainstreamem, akceptują rzeczywistość taką, jaka ona jest. Są produktem społeczeństwa konsumpcyjnego, dają się prowadzić na postronku. Z takiego „narybku” drugiego Żeromskiego nie będzie. W czasach PRLu władze stawiały znak równości pomiędzy słowami „student” i „wywrotowiec”. Co by się dzisiaj znalazło po drugiej stronie równania?Czy naprawdę jest aż tak pięknie i wspaniale, że nie warto się buntować?

Postarajmy się sobie odpowiedzieć na to pytanie. W nowoczesnej Polsce mamy do czynienia z olbrzymim „boomem edukacyjnym”.Przy okazji warto wspomnieć, że nie każdy może dostąpić zaszczytu studiowania, nie z powodu braku zdolności, lecz pochodzenia społecznego. W Polsce prawdopodobieństwo uzyskania dyplomu wyższej uczelni ulega dziewięciokrotnemu zwiększeniu, jeśli dana osoba ma ojca po studiach wyższych niż gdyby ojciec miał jedynie wykształcenie podstawowe. Jest to jednak temat na osobną dyskusję. Załóżmy jednak, że udało się nam rozpocząć rok akademicki bez większych problemów. Prywatne szkoły powstają jak grzyby po deszczu. Edukacja stała się świetnym interesem i bynajmniej nie dla uczących się. Powstał mit wyższego wykształcenia, które ma być przepustką do lepszego życia, sposobem awansu społecznego. Moim zdaniem natomiast, większość tych szkół pełni rolę „przechowalni dusz”. Dodatkowe 5 lat życia w błędzie. Życia w przekonaniu, że z tytułem mgra praca sama do nas przyjdzie. Oczywiście nie można uogólniać, ale niestety w większości przypadków po zakończeniu edukacji nie udaje się nam znaleźć satysfakcjonującego i zgodnego z naszymi kwalifikacjami zajęcia. Tyczy się do zarówno absolwentów szkół prywatnych, jak i państwowych. Najlepsze posady są już zajęte, nowych etatów nie ma, a konkurencja jest duża. Około 420 tys. młodych ludzi w wieku od 25 do 34 lat pozostaje bez pracy. Rośnie nam pokolenie „1500 zł”. Ludzie zdolni, ambitni, wykształceni. Ludzie zarabiający 1500 zł miesięcznie, niemający często się gdzie podziać, mieszkający z rodzicami lub wynajmujący w kilka osób małe mieszkanko w zatłoczonej Warszawie. Daleko od domu, rodziny, przyjaciół. Ludzie, którzy woleliby żyć u siebie na prowincji, a którzy nie mają niestety takiego wyboru. Niektórzy nawet w poszukiwaniu lepszego życia decydują się wyjechać z kraju. Z kraju bez perspektyw.

Studenci nie reagują nawet, gdy uderza się ich interesy. Polska włączyła się w „proces boloński”, co wiąże się z daleko idącą reformą edukacji. Nasi rówieśnicy z Europy Zachodniej już głośno przeciwko temu zaprotestowali, my nie pisnęliśmy nawet słówka. „Proces boloński” całkowicie niszczy ideę uniwersytetu zaangażowanego. Edukacja podporządkowana wyłącznie formie studiów jako przygotowania do zawodu oznacza, że uczelnia traci wymiar instytucji, w której ma się wykształcić zdolność do refleksji krytycznej. W nowych „standardach kształcenia” znacznie trudniej pomieścić interdyscyplinarne czy nietypowe zajęcia. W południowej części naszego kontynentu istnieją silne organizacje studenckie i niefasadowa demokracja uczelniana, dlatego ogromne kontrowersje budzi również pomysł oddania większej władzy w ręce rektorów – managerów. W Polsce, gdzie samorządy nie mają zbyt dużego wpływu na życie uczelni, a służą raczej do przyklepywania roli rektorów, nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Również dwustopniowy podział szkolnictwa wyższego na licencjat i magisterium nie ma większego sensu, gdyż nie da się przez trzy lata wykształcić dobrego socjologa czy historyka. Taki dyplom tworzy tylko fikcję prawdziwego wykształcenia. Najgorszą rzeczą, jaką umożliwia „proces boloński” jest otwarcie uniwersytetów na bliską współpracę z biznesem. Sponsorowanie kierunków kończy się tym, że kierunki ekonomiczne i techniczne mają większe dofinansowanie zewnętrzne niż kierunki „niepraktyczne” (np. humanistyka, matematyka teoretyczna). Powstaje furtka dla tworzenia drugiej kategorii studiów i pretekst do wygaszania środków publicznych na edukację. Prowadzi to również do ideologizacji, zależnych wtedy od wielkich korporacji, uniwersytetów. Dyskurs naukowy przestaje po prostu istnieć.

Przyjrzyjmy się bliżej zagadnienieniom demokracji i samorządności w życiu studenckim. Uniwersytet stanowi sumę jednostek, a organizacje studenckie rzadko stanowią ich reprezentację. Pojedyncza osoba nie ma żadnego wpływu na decyzje władz uczelni. Zorganizowanych grup jednak też jest jak na lekarstwo. Samorządy studenckie nie spełniają znaczącej roli w funkcjonowaniu uniwersytetu. Spełniają raczej rolę grupek wzajemnej adoracji. Na WPiA UW są organizowane nawet wybory do samorządu, w których ścierają się ze sobą konkretne listy wyborcze. Rywalizacja kandydatów polega na wzajemnym obrzucaniu się błotem. Nic więc dziwnego, że na wybory chodzą tylko przeważnie jeszcze nieświadome „pierwszaki”. Co roku jednak odbywa się ta sama szopka. Reakcja studentów jest jedna: obojętność. Czasami ktoś zdecyduje się wystartować jako kandydat niezależny, ale system jest tak skonstruowany, że osoba ta nie ma najmniejszych szans w konkurencji z „żółtymi” czy „niebieskimi”. Nieodłączną częścią kampanii wyborczych jest „kiełbasa wyborcza”, czyli ożywiona aktywność organizacji tuż przed dniem głosowania. Niestety aktywność ta szybko się kończy. Dzień po wyborach. Największymi sukcesami samorządu staje się organizacja dyskotek i koncertów. Czasami nawet udaje się wywalczyć piwo, tańsze o złotówkę. Nieodłącznym elementem życia intelektualnego na uczelni jest działalność kół naukowych, z których kilka naprawdę funkcjonuje i zasługuje na szacunek, a zdecydowana większość ma zapewnić swoim członkom odpowiedni wpis w CV.

Istnieją mury, ale istnieją również w tych murach wyłomy. Ludzie, którym naprawdę zależy. Czasami pochodzą z bardzo różnych środowisk, różnych organizacji. Łączy ich brak akceptacji dla otaczającej rzeczywistości, chęć zademonstrowania swojego sprzeciwu oraz działania dla dobra wspólnego. Jako przykład takiego działania chciałbym przywołać akcję zainicjowaną przez toruński okręg Młodych Socjalistów. Zorganizowali oni protest przeciwko przeciwko podwyżkom opłat za korzystanie z domów akademickich i przesłali do rektora w tej sprawie petycję, pod którą podpisało się 1,2 tys. żaków. Młodzi Socjaliści protestowali także w Gdańsku występując przeciwko odpłatnościom za studia. Wiele organizacji przyłączyło się do komitetu „Przywracamy ulgi dla studentów”, dzięki czemu udało się złożyć obywatelską inicjatywę ustawodawczą. Na uwagę zasługuje również działalność niektórych kół naukowych (np. działające na UW i odwołujące się do katolickiej nauki społecznej KN „Centesimus Annus”) i organizacji studenckich, które pozostają w opozycji do schematu, który wcześniej nakreśliłem. Jak widać, jeszcze nie wszystko umarło.

Szkolnictwo wyższe ma znaczącą rolę w demokratyzacji państwa. Na uniwersytetach rodzą się idee i kształtują liderzy. Zdobywa się wiedzę, ale i doświadczenia życiowe. Dzięki zdrowemu samorządowi i organizacjom studenckim możemy nauczyć się demokracji. Możemy zaprotestować, sprzeciwić się złym decyzjom. Możemy wyjść z własną inicjatywą czy powalczyć o nasze wspólne interesy. Tu nauczymy się empatii i poznamy ludzi, którzy myślą podobnie do nas. Nie bójmy się więc mówić tak, aby nasz głos był słyszalny na najwyższych szczeblach władzy, a nasze postulaty były realizowane.

Maciej Łapski

Artykuł ukaże się w miesięczniku studentów Wydziału Prawa i Administracji UWLexu§ (maj – czerwiec).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka