Dzięki sporej w tym roku ilości deszczu zieleń miejska – po raz pierwszy od wielu lat – szybciej odrasta niż jest koszona. Efekt? Dużo bujnej trawy, kwietne dywany i całe połacie przeróżnych ziół o wiele bogatsze i barwniejsze niż sztuczne „łąki kwiatowe” pracowicie zakładane ostatnio przez miasto.
Dzięki tegorocznym deszczom trawniki są więc w stanie wytrzymać koszenie z bezwzględną regularnością i według dziwnych zasad (podobno ustalonych przez specjalistów od dendrologii!), które nakazują równanie jej niemal z ziemią, bo przycinane są na wysokości max. 3 cm. Ponieważ zaś koszenie wykonują firmy takie jak zakłady oczyszczania miasta – a najwyraźniej rozumieją one swoją misję bardzo dosłownie – trawniki po comiesięcznym potraktowaniu ich ciężkim sprzętem w rodzaju traktorów, kombajnów i innych ciągników wyglądają zazwyczaj jak pola golfowe, w dodatku wyschnięte i pożółkłe. Ale na szczęście nie w tym roku! Co jednak będzie w kolejnych latach?
Najwyraźniej moda na ekologię nie dotarła jeszcze do miast, a tak by się chciało zobaczyć dziarskich ekologów stających w obronie każdego źdźbła trawy i przykuwających się łańcuchami do ogrodzeń na miejskich skwerach! Przydałaby się taka akcja, gdyż praktykowane obecnie zawzięte karczowanie i tępienie tego, co rośnie, zieleni się, a nie daj Boże kwitnie na miejskim trawniku, prowadzi do paradoksalnych konsekwencji. Podobno zieleń w miastach utrzymuje się po to, by nie tylko podnosić estetykę, ale i poprawiać jakość powietrza w wielkich aglomeracjach. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że obowiązujące aktualnie zasady pielęgnacji tej zieleni przyczyniają się wydatnie przede wszystkim do zwiększenia poziomu smogu. I będzie tak dopóty, dopóki na każdy kawałek trawnika będą wpuszczane potwornie głośne spalinowe kosiarki. Tak jak dzieje się to teraz.
