Okrąglutka Cioteczka i jej Kumpela z Dawnych Szlaków zasapane dotarły na pierwszy postój. Cioteczka, napojona wodą ze źródełka, szybko doszła do siebie i właśnie zabierała się do rozpakowywania wszelakiego jadła, gdy do drewnianej ławy przysunęła się drobna postać w kapeluszu jak od grzyba.
Jak z fotografii z rajdów w latach 60. Ubrana w czerwone portki trzy czwarte i zielony podkoszulek. Mały, skromny plecak, znoszone buty starego typu... Inna od goretexów, dżinsów i dresów adidasa, których pełno wokół. Drobna, szczupła, nawet biedna w swoich ubraniach. Ciekawe. Jak się patrzyło na ubiór, skojarzenie było: "Spracowana sześćdziesiąciolatka". Ale jak się zobaczyło zacienioną buzię...
Ludzie przyglądali się z boku. To ten kapelusz o pofałdowanym rondzie jak z Muminków przyciągał uwagę. Prawie nie było jej spod niego widać. Wyglądała na lekko zagubioną. Nie przysunęła się do żadnej grupy, nie usiadła, by zjeść. Rozglądała się tylko. Jak ptak, który usiadł na gałęzi i zaraz zbiera się do odlotu. A przecież było gorąco, a ona dopiero tu przyszła... - Może dołączy pani do nas? - zaproponowała Cioteczka ciekawej postaci. - O, tak! - w głosie słychać było ulgę. Kromkę świeżego chleba od Furtaka (ta przydworcowa piekarnia, mniam!), którą jej zaproponowałam, po prostu porwała w dłonie. - Pobłogosław, Panie Boże, nas, pobłogosław ten posiłek! - wykrzyknęła, wpatrzona w poszarpany kawalątek jak w cudo, jak w samą hostię. Złapała go następnie jak wiewiórka orzech i zjadła, jakby pierwszy raz od dawna...
"Szczęśliwy, kogo przyozdobił kijem i torbą los Włóczęgi..."
Nie była wygłodzona. Przynajmniej, nie fizycznie. Natomiast otworzyła przede mną serce. Natychmiast! I z każdym krokiem pod górę wyrzucała z siebie jakiś fragment swojego życia. Ani ono długie, ani krótkie! Bo ona mówiła o czasach, nie używając dat: wszystko mogło zdarzyć się sto lat temu , albo i wczoraj. Opowiadała o mamusi, która już dawno umarła, a była oddana Ludziom i Górom. Mówiła o domu, który trzeba było najpierw opłacać rękami sąsiadki, a potem zamknąć... na zawsze. I drugim domu pod górami, gdzie zawsze odbywała się najpiękniejsza z Wigilii. Mówiła też o Chrystusie, jakby spotkała Go osobiście. Jej wierny kumpel? Z początku sądziłam, że jest "tylko" samotna, a takich rozmówców staram się nie porzucać, jeśli już spotkam. Ale gdy zaczęła mi nagle opowiadać o umieraniu rodziców i swojej najlepszej przyjaciółce... - Ona mnie ratuje! Ona powiedziała: "Ja cię nie opuszczę!" - te słowa patrząc na mnie, wykrzyczała. No, to już mniej więcej wiedziałam. Ograniczyłam słowa na rzecz uśmiechu, i po prostu szłam.
"Błogosławiona"... Tego dnia rozmawiałam na szlaku z dwiema, a każda miała takie smutne życie... Takie, że czułam dreszcz, i... ulgę...
Ona jakiś czas budziła się z własnych myśli, a po krótkim wybuchu entuzjazmu znowu zapadała w jakiś półsen. - Ile ona może mieć lat? Gładka cera bez zmarszczek, drobne rysy... Ale już nie dziewczęce. Oczy za okularami niespokojne, jakby szukające czegoś, albo może widzące coś, czego ja nie dostrzegałam... Patrząc na jej buzię, doszłam do wniosku, że to osoba bez wieku. - Oj, o czym mi mówi taka uroda i oczy?... - poczułam lekkie ściśnięcie w sercu. Gdy mówiła, a mówiła nieustannie, czasem wyłączałam się z tego toku. - O, wiesz. Mam prezent dla ciebie... - uśmiechnęła się. Zeszła z dywanu suchych liści i wróciła na moją ścieżkę (bo dreptałyśmy wówczas równoległymi dróżkami. - Ale zamknij oczy... - zbliżyła się z wyciągniętymi dłońmi, jak gdyby zamknęła w nich myszkę polną. - Weź... To nie kłuje... - zachęcała łagodnie. W mojej dłoni znalazłam pustą łupinę. Suchą, brązową, poskręcaną. - Patrz, tu wcześniej było ziarno buka... - powiedziała. - Potem wypadło... - opowiadała. - A ja kiedyś posadziłam dęby. Czy ty wiesz, co to znaczy posadzić dęby? - zapytała z dumą. - Nooo, ja w czwartek posadziłam sobie świerk górski w doniczce - uśmiechnęłam się, sądząc, że mamy wspólny temat. Ale ona myślami była już gdzie indziej. Wiem, że myślami, bo tylko czasem mówiła do mnie. A za to ciągle myślała, na głos... Potem dała mi drugi prezent. Piosenkę religijną ("Rozpięty na ramionach"). Ale urwała ją nagle, tak jak urywała każdy wątek, gdy coś ją zaintrygowało albo przestraszyło.
Ofelia
Widzieli ją na szczycie Góry Kaplicznej, gdy stała przed panną młodą (akurat był ślub) i śpiewała, patrząc jej w oczy. ("Panna młoda chyba nie jest do tego zwyczaju przyzwyczajona" - szepnęła do mnie Cioteczka). Potem patrzyli na nią siedzący na ławce, gdy im śpiewała Ave Maria ("A to już wymagało znajomości łaciny" - uśmiechała się jak dziecko). Głos było słychać ciągle, a Cioteczka, sama uzdolniona muzycznie, umiała ocenić jego wartość. - Kto to jest? - szeptali ludzie, którzy obok mnie i Cioteczki dreptali po kapliczce, pachnącej teraz ślubnymi kwiatami, i wyglądali na zewnątrz. Za każdym razem gdy odwracałam się w jej stronę, ona siedziała lub stała przy innej grupce ludzi. Aż w końcu podczas schodzenia do Barda straciłyśmy ją z oczu. - Hej, spotkamy się na stacji! - krzyknęłam z naszej ścieżki, bo my chciałyśmy teraz wrócić inną drogą. - Dobrze... - odpowiedziała lekko nieprzytomnie, jak gdyby zapomniała, że nas wcześniej zdążyła poznać.
"Kto w swym ubóstwie nie zna troski, ani przyjaciół, ani wrogów
I może z wioski iść do wioski, modląc się do spotkanych stogów..."
Na dole mijałyśmy ją, zagadaną z kilkorgiem ludzi przy wiejskim płocie. Kiedyśmy już wypiły herbatę z termosu, zobaczyły wyciągniętą na ławce stacyjnej, z twarzą przykrytą kapeluszem. Podjechał pociąg. - Chodź, chodź! - powiedziała cicho Cioteczka i delikatnie popchnęła mnie do drzwi. Błogosławiona wsiadała właśnie z nowymi słuchaczami do drugiego wagonu. Patrzyła nawet w tę stronę, ale już nas nie szukała wzrokiem. Nie wiem, czy jeszcze nas poznawała...
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości