Szczęśliwa, bosonoga latam z piętra na piętro, a za mną - dokądkolwiek pójdę - wędruje cienki głosik: "Cio-ciu, pa-pa, cio-ciu, pa-pa". To nie pożegnanie. To Chłopczyk S. przypomina, że mamy iść na spacer...
Najpierw spotykamy się w dużym pokoju na parterze. Duża Ciocia i mały Chłopczyk siadają razem na parapecie i patrzą z zachwytem na tę słynną drogę, wijącą sie pod górę. Dwa Włóczykije, które nagle odkryły siebie nawzajem. - No, to dokąd teraz idziemy? - pytam. - Tam, czy tam? - Taaa! - Chłopczyk pokazuje jednym paluszkiem kierunek, który jakims dziwnym trafem zawsze odpowiada moim preferencjom w tym momencie. I za chwilę, mając błogosławieństwo Pani Łyżeczki, wędrujemy gdzie oczy poniosą.
Nikt nas nie pyta dokąd. Pani Łyżeczka ma wreszcie chwilę wolnego. Ciocia - ma iść za nosem, byle tylko trafiła z powrotem. No, i oczywiście, z Chłopczykiem w wózku.
Bardzo lubię tę szwendaczkę z Chłopczykiem. Kiedy wchodzimy na szczyt wzgórza, przystajemy z twarzami zwróconymi na południe. - Patrz... - rozczula sie ciocia Sosenka - to jest Babia Góra...! - Wielkie, ciemne oczy Chłopczyka szukają na horyzoncie miejsca, o którym Ciocia gada na okrągło, gdy tylko wysiądzie z pociągu "Galicja". Mniejsze, jasne oczy Cioci wypatrują jeszcze Skrzycznego (i znajdują je!). Chłopczyk słucha, jak wymienam kolejne pasma i szczyty, i wcale się nie dziwi. Czeka cierpliwie, gdy uczę go tego, co uważam za najważniejsze. - Mój najlepszy kumpel w Łyżeczkowie - piszę do Kairosa. Schodzimy w dół, do lasu sosenkowego, a potem mieszanego. Tam wprost z drogi zbieramy dzikie poziomki, uczymy się rozpoznawać dęby i buki, odprowadzamy wzrokiem sarenkę, która śmignęła przez łąkę, zaglądamy pod każdy mostek i do każdej dziury w ziemi, W końcu wystawiamy twarze do słońca i wsłuchujemy się w szum dalekiej drogi.
Ale dzisiaj chodzę na rzęsach. O 4 rano kuchnią, gdzie zwykle sypiam, będąc w Łyżeczkowie, wstrząsnął ryk słuchawki telefonicznej. To Pan Łyżeczka omyłkowo zostawił budzik nastawiony tak, jak należy wstawać do pracy. I teraz ciocia Sosenka, która przegadała w dodatku pół nocy z Panią Łyżeczką, na spacerze nie wykazała się przytomnością umysłu.
A było to tak.
Ponieważ słońce świeciło Chłopczykowie prosto w twarz, postanowiłam 'poprawić' budkę od wózka, ściągając ją lekko w dół, by zacieniało mu chociaż oczka. - Raz, dwa, trzy... Łomot! Budka z hukiem opadła na Chłopczyka i uwięziła go w środku.
Syn inżyniera ani pisnął. Czekał cierpliwie i słuchał, jak Ciocia - dla dodania sobie odwagi - dalej wymienia szczyty beskidzkie, a prywatnie szarpie się z wózkiem dziecięcym, i tkwił dalej w swoim zielonym więzieniu. Metodą partyzancką przytrzymałam jednak dyndajacą konstukcję, i tak doszliśmy do domu. Za furtką Chłopczyk został szczęśliwie uwolniony z wózka, a Ciocia uspokajała trzęsące się ręce:
- Chyba zepsułam ci wózek...
- Yhy... - odpowiedział Chłopczyk z łagodnym uśmiechem.
- Trzeba go przed następnym spacerem naprawić...
- Yhy... - widziałam, że był już lekko zaniepokojony.
- Myślisz, że ja dam sobie z tym radę...?
- Ma-mma!!! - pisnął Chłopczyk S. i w panice rzucił się do drzwi wejściowych.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości