W piątkowe popołudnie dziennikarza w Szczecinie poznawało się po zaspanym spojrzeniu, dziecinnym uśmiechu i girlandzie kwiatów na szyi. A wcześniej było tak poważnie... Na imprezę inauguracyjną Polsko - Niemieckich Dni Mediów jechałam limuzyną z kartką "VIP" za szybą.
- Boki zrywać! - "Vłóczykij" z pociągu przesiadł się do samochodu należącego do marszałka województwa zachodniopomorskiego. Jak się później okazało, była to jedyna szansa, by zdążyć na inaugurację imprezy. Dlatego życzliwi urzędnicy po prostu zgarnęli mnie z hotelu tymże wozem i nie pytali o nic. Ale już na miejscu, gdy podał mi rękę prawowity właściciel auta i usadowiłam się w fotelu na widowni, musiałam mimo wszystko przysnąć. Byłam bardzo zmęczona biegiem z Łyżeczkowa do Wrocka i z Wrocka do Szczecina (kto by przewidział, że przez Poznań...?). Pamiętam tylko, że przyjęto nas z wielką gościnnością, a ja sama zaraz po inauguracji wpadłam w łapy swojego anioła opiekuńczego i z nim przegadałam cały wieczór. Bo takie zjazdy są świetną okazją, by się czegoś nowego nauczyć, poznać ludzi, a nawet ubić interes. Anioł - oceniwszy moją kondycję po całodziennej podróży - wysłał mnie na obiad, przy obiedzie zweryfikował dokonania i zachęcił do wstąpienia w szeregi organizacji związkowej.
Potem padłam. Padł też mój Złom, bo coś mu się stało na trasie z Poznania. Ale Złom sobie odpoczął, a ja dopiero na drugi dzień odkryłam, że to klimatyzacja tak wyje i nie daje mi spać. Hotel nie dom.
*
Nazajutrz odbyły się debaty z udziałem polityków, mające podsumować dwadzieścia lat, jakie upłynęły od czasu Okrągłego Stołu. Na co dzień nieprzebywająca w tak zwanym wielkim świecie - przyglądałam się z zainteresowaniem samym uczestnikom. Doszłam do wniosku, że Aleksander K. w istocie, zręczny, wyszkolony polityk, Lech W. zaś stosuje specyficzną retorykę, rozbawiając publiczność (osobiście byłam aż zniesmaczona: słyszałam nawet głosy, że póki nie było Lecha W., "rozmowa się toczyła i Hans-Dietrich Genscher coś mówił, a potem...."). Trudnił się on także podkpiwaniem z obecnie rządzącego prezydenta. Ale niewątpliwie Lech W. był atrakcją spotkania - jako postać historyczna - i dla mnie ten "program na żywo" był dobrym doświadczeniem.
Dość ciekawa była debata na temat kryzysu w mediach. Wziął w niej udział m.in. przedstawiciel Axla Springera. Pamiętam, że w pewnym momencie padło pytanie z sali: "Jak to możliwe, że należący do Niemców Fakt jest taki antyniemiecki?". Odpowiedź brzmiała, że przecież każda redakcja jest autonomiczna i kierownictwo nie ingeruje w treści ("No, to ja im współczuję najbliższego kolegium redakcyjnego..." - skomentowała jedna z dziennikarek). Konkluzją dyskusji było zaś to, że głównym zagrożeniem dla prasy jest jej postępująca bulwaryzacja. A jeśli wydawcy gazet papierowych chcą czerpać zyski ze swojej działalności, powinni po pierwsze walczyć o egzekwowanie praw autorskich w internecie, bo w internecie siła i przyszłość, a po drugie wychodzić do odbiorcy z szerszą ofertą, jak np. współorganizacja seminariów naukowych, czy też wydawnictwa książkowe.
Zwieńczeniem konferencji było wręczenie Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Jak wiadomo, w kategorii Prasa nagrodzony został Włodzimierz Nowak za reportaż „Po drugiej stronie znaczka” (Gazeta Wyborcza), w kategorii Radio – Alicja Kulik za reportaż „Na początku było marzenie”, (Polskie Radio Olsztyn), w kategorii Telewizja - Marti Schöne i Tobias Gohlis za film „Crime time – Tod in Breslau” (telewizja ZDF infokanal). Mnie osobiście najbardziej zaciekawiła ta ostatnia praca, oczywiście ze względu na akcent wrocławski. W dodatku twórcy filmu kapitalnie zmontowali scenę spotkania Krajewskiego z jego własnym bohaterem Eberhardtem Mockiem, i to na brzegu Odry, tam, gdzie do dzisiaj są różne ruiny, bunkry i inne obiekty, dzięki którym Wrocław wciąż jest miastem pełnym tajemnic i... mało bezpiecznym.
*
W trakcie konferencji zadbano też o część nieoficjalną (wiadomo, że na porządnych konferencjach dobrze karmią), a ile może w siebie wciągnąć rowerzystka długodystansowa, to... ja już sama wiem. Potem, po ostatniej debacie i przekąsce nie wiadomo kiedy robił się wieczór i nadchodziła północ. I wtedy można było siedzieć w kawiarni i patrzeć na miasto z góry (na horyzoncie czerwcowe niebo wydawało się już morzem). Patrząc na te szkła, metale i światła, doszłam do wniosku, że dla Włóczykija to przejście z Saloniku Kameralnego do salonów i z ruin pałaców do pałaców. Przejście okupione czerwonymi oczami, przez ten cholerny tusz do rzęs, i potwornym niewyspaniem. Ale przede wszystkim to fantastyczne przeżycie - dzięki nowym ludziom, których mogłam zobaczyć i poznać, dzięki opowieściom starych wyg pismackich, które chętnie uczą młodszych od siebie, i możliwości spokojnej rozmowy z Niemcami. To z jednej strony poważne narady i dyskusje, a z drugiej - poza oficjalnym programem - okazja do integracji i wygłupów w kręgu znajomych z branży. I tak, pierwszego i drugiego dnia słuchaliśmy oficjalnych przemówień. A już trzeciego dnia paradowaliśmy od Wałów Chrobrego przez zabytkowe piwnice Polmosu, po których nas oprowadzano, do dworca PKP... cali w różach i margerytkach.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości