Sosenka Sosenka
81
BLOG

Zuzanna. (Leniwy wpis przedurlopowy)

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 34

"Wczoraj była u nas Zuzanna. Ty znasz Zuzannę?" - zapytała Baśka. A zabrzmiało to tak:  "Czy ty może znasz królową belgijską??". Oczywiście, nie znam kolejnego z gości Barysiówki, samotnego wędrowca, który został wczoraj wypatrzony na drodze i natychmiast wciągnięty do twierdzy na wzgórzu. W maju, jak słyszałam,  gościł tutaj jakiś  Arab z  rodziną, wczoraj Zuzanna, a w tle jest jeszcze tajemniczy pan Edward, który hoduje najlepsze w okolicy wiśnie.

Wszystkich, zdaniem Baśki, powinnam była znać. To mi uświadomiło, jak dawno już nie byłam w Barysiówce.

"Zuzanna. A skąd ona jest?" - zapytałam, usadowiwszy się za drewnianym stołem z widokiem na ledwie widoczny Chełmiec i jeszcze bardziej zamazany kształt Trójgarbu. "Albo ja wiem?" - wzruszyła ramionami Basia. "Mieszka we wsi na kwaterze. Zawołałam ją z drogi. Nie chciała   herbaty,  jak jej zaproponowałam, więc kazałam, żeby sobie zrobiła sama (później dostanie honorowy  tytuł: "herbatniczka"). Zrobiła.  Usiadła, rozejrzała się i powiedziała: O k...a.  Ależ tu pięknie!".

Basia gadała na okrągło, ale przy tym  wypatrywała pilnie kogoś na drodze. Ale tym razem to nie była Zuzanna. To koleżanka W. przywędrowała w poszukiwaniu swej zaginionej w Noc Kupały kurtki. Po odejściu szczęśliwej właścicielki Basia zauważyła, że wprawdzie wianki wszystkich panien suszą się na płocie, ale za to gatki W. znaleziono  w krzaku jałowca: "No, nieźle... Co ona tam robiła w Noc Świętojańską?" - zachichotała Baśka. 

Za chwilę na  piaszczystej drodze ukazała się dziewczęca postać: "Ty, to Zuzanna!". I rzeczywiście. Na wzgórze weszła wiotka postać kobiety, której można było dać maksymalnie trzydzieści lat (a ma lat czterdzieści i syna w gimnazjum).  Za nią zjawił się Rysiek, który właśnie polował w trawie na żmije, a upolował połowę gniewosza (reszta uciekła). Wszyscy ciągnęli do Zuzanny.

"Nie Zuzia. Zuzanna" - poprawiło mnie czarujące, opalone, wiotkie stworzenie o głosie jak muzyka.  Ma świetny słuch - to się czuło od razu. Ona powinna śpiewać, a nie mówić. I wtedy dowiedziałam się, że Zuzanna sama wędruje po okolicznych wzgórzach i układa baśnie i legendy. Wczoraj, na przykład, wymyśliła legendę Raduni. "Wiecie, jakie zwierzę rządzi na tej górze?" - nie wiedzieliśmy. "To musicie posłuchać mojej najnowszej historii". Ale Zuzanna nie zapisuje baśni na papierze, ma je wszystkie w głowie.  A nawet jak coś zapisze,  za chwilę i tak wyrzuci. Zajadając sałatkę z nasturcją, serek z bazylią i wafel z surowymi wiśniami - bo ostatecznie artyści nie jedzą byle czego - Zuzanna układała w głowie kolejną opowieść. Ale nie chciała powiedzieć, skąd jest, jak się nazywa i dlaczego mieszka we wsi sama od dwóch miesięcy. Tylko chodzi i układa baśnie. Mogłaby tak całe życie. "Dlaczego nikt mi nie płaci za chodzenie po górach? Poszukuję sponsora" - zaśmiała się, "Może to być  także arabski szejk!".

"No, to mamy kolejną artystkę!" - Baśka klasnęła w ręce - "Rysiu! My tu urządzimy wieczory literackie". Zuzanna położyła na kolanach bębenek, który ktoś tu posiał w Noc Kupały, i zamyślona zaczęła delikatnie wybijać takt. "Mam podobno talent bębniarski" - powiedziała. A my oczyma duszy widziałyśmy ognisko w Barysiówce, głośne czytanie i opowiadanie z głowy, Zuzannę, Włóczykija i Panią Łyżeczkę. Każdą ze swoimi opowieściami.  Stukot bębenka, śpiew Zuzanny, trzask drewna, dzwonienie sztućców i szum wiatru, który dzisiaj miał smak morza. "A  czy  drugi Włóczykij będzie?" - zapytała nagle Basia. "Hm, jak się tu deklarować za kogoś?" - zakłopotałam się. Ale tutaj obowiązuje zasada, że jeśli o kimś się mówi, to on staje się częścią Domu. A wtedy, jeśli dopiero co przyjął pierwsze zaproszenie, albo  nawet  w ogóle nie wie o  zaproszeniu,  nie może odmówić przyjścia. Dlatego jedyną dopuszczalna odpowiedzią było: "Będzie i on!".

Basia zadowolona wstała i zniknęła w drzwiach domu.  Za chwilę we trzy oglądałyśmy  kolejną część kroniki Barysiówki, w której są wklejone moje wszystkie teksty  o domu, jego fotografie, plany i rysunki. Niedługo znajdzie się tam  dopisek, że dzisiaj wzgórzu temu nadałam imię Barysiów Wierch, a Zuzanna ścieżkę,  prowadzącą do WC, nazwała: Siczkowy  Złaz.  Słysząc o coraz to nowych pomysłach, Basia wyjęła z szafy stareńki wielki zeszyt z wytłoczonymi literami: "Papka dlja dipłomnoj raboty", którym podzieliłyśmy się z Zuzanną. I ona na swoim leżaku układała bajki, a ja siedziałam z kartką na kolanach i zapisywałam to wszystko, co się dziś zdarzyło. Nad nami latał kruk i głośno zaśmiewał się z kota  Mańka, który chodzi po ogrodzie z dzwoniącą komórką u paska. Chmury kłębiaste robiły bałagan nad Wielką Sową. Na prawo zza mgły wychodziła Śnieżka.

Pod wieczór wracaliśmy jak zwykle przez Przełęcz  Tąpadła do Wrocławia. Po drodze wybieraliśmy się jeszcze na mszę do Sulistrowiczek, do tego kościółka góralskiego, krytego gontem, gdzie nawet ci, którzy nie chcą sluchać Słowa, słuchają go z ławek, ustawionych na łące.  Tu muzyka, tam ryk motorów. Tu monotonny  głos księdza - staruszka, tu krzyki turystów na parkingu. Nawet dokładnie nie wiadomo, kto słucha Słowa, a kto  świerkowego lasu.  "Może wybierzesz się z nami?" - zapytał Rysiek. Ale Zuzanna odmówiła wzrokiem. Pożegnała się z nami i ruszyła  samotnie na kolejną wyprawę. Mogę sobie wyobrazić ciemnozielony cień na stokach Ślęży, przez który szła, gęste paprocie jeszcze dotykane przez słońce.  Może teraz układa legendę Wieżycy...

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (34)

Inne tematy w dziale Rozmaitości