Pierwszy raz widziałam śmieciarkę w orszaku weselnym. Siedzieliśmy z drugim Włóczykijem przed cukiernią na sobótkowskim rynku i komentowali grata zdobnego w baloniki. No, cóż. Drugi Włóczykij i ja mieliśmy tylko skromne dwa rowery.
Trasy z Izą i Adamem zazwyczaj ocierają się o planowanie dróg, którymi mamy jechać. My z drugim Włóczykijem najpierw nie zmieściliśmy się do pociągu (PKP nie wpadły na to, by w składzie Warszawa-Kudowa uwzględnić wagon dla rowerzystów), a potem wprosiliśmy się z naszym "złomem" do autobusu PKS. Skoro już zaczęło się wariacko, na miejscu, w Boreczku stwierdziliśmy leniwie, że nie chce nam się sprawdzać szlaku i po prostu będziemy jechać w stronę masywu Ślęży (a za nią już Barysiówka). Wot, tak na przełaj, z oczami utkwionymi w horyzont.
To przetaczanie się na przełaj przez koleiny po traktorze, gdy drugi Włóczykij wspominał swoje wagary w rowie, wystarczyło nam do następnej burzy.
Pierwszą burzę około 11.30, Mości Sowińcu, spędziliśmy częściowo na przystanku PKS, a częściowo w sklepie (głównie dlatego, że biły pioruny). Drugą ulewę ścierpieliśmy częściowo na szosie (tam drugi Włóczykij na widok pewnej uroczej drogi biegnącej przez pustkowia zaczął komponować w głowie amerykański horror), a częściowo w sklepie. I dobrze, bo dzięki temu dowiedzieliśmy się, w jakiej wiosce jesteśmy. Zanim przyszła trzecia burza, zdążyliśmy zjeść ciastka w cukierni w Sobótce.
Kończyliśmy właśnie pić herbatę przy stoliku na wolnym powietrzu, gdy pod ratusz, który stał na przeciwko nas, podjechał wielki samochód. - Śmieciarka o tej porze, o szesnastej w sobotę? Sprzątają chyba po jakiejś imprezie - zaśmiałam się, widząc baloniki zwisające z tyłu. Ale panowie w pomarańczowych kombinezonach z napisem "Zakład Usług Komunalnych Hadlux Sp. z o.o." tym razem nie sprzątali. Oni ustawili u podnóża schodów do ratusza trzy zielone kubły na odpady domowe, po czym stanęli rządkiem i zastygli w pozie oczekiwania. Wnet z drzwi Urzędu Stanu Cywilnego wynurzyła się para młoda, która jakby nigdy nic stanęła grzecznie przed robotniczą komisją. Jeden pan w osmolonym kombinezonie wystąpił i wręczył Młodej kosz róż. Drugi pan w kombinezonie podawał tacę z szampanem. Trzeci pan kazał stłuc kieliszki po wypiciu, wcisnął Młodej szczotkę i szufelkę i począł nadzorować, jak sprząta. Widocznie sprzątała dobrze (Młody nie sprzątał, on też nadzorował), bo szybko zabrali swoje zabawki i wsiedli do ciężarówki. Kwiczałam ze śmiechu, patrząc, jak rusza orszak weselny z limuzyną nowożeńców w środku, a prowadzi go głośno trąbiąca śmierciarka.
Śmieciarka odjechała z Rynku, nad Rynek wjechały chmury. Ruszyliśmy w dalszą drogę, na drugą stronę Ślęży. - Jak ty to robisz? - sapał za mną drugi Włóczykij, który zaobserwował, że pokonuję niziny i góry ciągle na jednym i tym samym biegu (3:4) z niezmąconym spokojem i tą samą siłą. No, ba! Miałam ku temu komfortowe warunki w postaci regularnie dostarczanej wody, czekolady i cierpliwości drugiego Włóczykija. Miałam też właściwe wyposażenie na tropiki, którego podstawę stanowiły dwie bose stopy w sandałach. Poza tym, Srebrny był okulbaczony sakwą o właściwej masie (a ja sama bez plecaka). Gdy przylazła trzecia burza i schowaliśmy się pod kolejną wiatę PKS, drugi Włóczykij interesująco opowiadał mi o prawach fizyki. Wcale nie poczułam zmęczenia po tych 40 km. Wcale! Toteż pochód do Barysiówki, choć ewidentnie błotny, był pochodem triumfalnym.
Basia i Rysiek wrzeszczeli do nas już z daleka, zobaczywszy na drodze. A kiedy porzuciliśmy rowery przy bramie i zaczęliśmy iść schodami do nich, stanęli na szczycie Barysiów Wierchu z aparatem fotograficznym i zrobili nam sesję, obwieszonym bagażem. Po kolacji, która ku naszemu zachwytowi składała się głównie z mięsa, długo siedzieliśmy przy ognisku. A kiedy Włóczykije, goście z Hameryki i gospodarze objedli się ciastem i wypili po szklaneczce wina różanego, poszli na rondo, by oglądać gwiazdy (na których znał się zresztą tylko drugi Włóczykij). Mieli jeszcze siły i manifestowali to głośnymi wrzaskami. Tylko Srebrny z Czarnym stali wykończeni pod drzewem, licząc straty w klockach hamulcowych, i podpierali się życzliwie ubłoconymi ramami.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości