Sosenka Sosenka
98
BLOG

Beskid Strzegomski, czyli wycieczka po japońsku

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 29

Żeby dostać mapę  Strzegomia, który leży 50 km od Wrocławia, trzeba udać się ze Strzegomia do Wrocławia. Żeby, będąc upartym jako osioł, mimo wszystko dostać mapę Strzegomia w samym Strzegomiu, należy udać się do lokalnego Urzędu Miejskiego - czynnego od poniedziałku do piątku. A dzisiaj, 26 września, jak wiadomo, już od północy trwała sobota.

Warto zaznaczyć, że aby dowiedzieć się tych wszystkich rzeczy, musiałyśmy  wprzódy odwiedzić cztery kioski po kolei i jedyną w miasteczku księgarnię.

W piątym z rzędu przybytku handlu usłyszałyśmy  oczywiście: "Aaa, to jedźcie do księgarni we Wrocławiu". - "Ale my  właśnie p r z y j e c h a l i ś m y  z Wrocławia!". Chwila przerwy... - "Czemu tu u was nie można dostać mapy  Strzegomia?" - jęknęłyśmy, lekko wkurzone. - "Aaa? Bo tak widocznie musi być..." - odrzekł pan sprzedawca. W tymże ostatnim kiosku  nam z Izą opadły już łapki. Miasto na Przedgórzu Sudeckim, którego przyszłością, oprócz  obróbki granitu, jest turystyka, tak właśnie dba o turystów... Uznałyśmy, że ze zwiedzania Strzegomia nici, to znaczy, ocywiście można kręcić się bez planu, w kółko, ale wobec tego, że my już godzinę spędziliśmy na jedzeniu, kręcenie się pożre resztę czasu, jaki nam został do zmroku. A tego nikt  z nas nie chciał.

Czekając na Adama, który latał z aparatem po Rynku, fotografując rajd starych gratów, wartburgów, skody, syrenki i mercedesa z 1938 roku, usiadłyśmy na ławce pod zakładem fryzerskim Ćwik Stanisławy i rozłożyłyśmy jadłodajnię na  kraciastej ściereczce.  Bułki, ciasto, rzodkiewki, jabłka i parówki (surowe, oczywiście) konsumowałyśmy w kolejności chaotycznej i nieprawidłowej. Ponieważ zaś żulerskie jadło najlepiej smakuje na torach, razem z Adamem wlazłyśmy na wiadukt nieczynnej linii Strzegom - Malczyce i po przejściu kilkuset metrów cykającą, pachnącą trawą, rozłożyłyśmy się na peronie zdemolowanej stacyjki. Widoki z torów cudne, zresztą, zamknięta chyba w 1989 roku linia to dzisiaj szlak spacerowy strzegomian, a nawet coś w rodzaju obwodnicy miejskiej (dla pieszych - a że czasem przetoczy się tędy towarowy? A kto w to uwierzy??). O, już my znamy podkłady  produkcji Kruppa,  świetnie zachowane - w przeciwieństwie do drewnianych, które  ktoś ukradł. Siedziałyśmy więc nad torem, dyndając nogami i wyjadając surówkę ze wspólnego plastikowego kubka.  Prowincjonalna stacyjka, konstrukcja  w kształcie łuku, z tych, jakie znam teraz głównie z wierszy...  Było tak miło, cicho,  pusty peron, cień wiaty odbijał się od jasnej trawy, upał na zewnątrz, pod dachem chłód.  Zupełnie, jak gdybyśmy  właśnie wracały z wakacji i wypatrywały pociągu za zakrętem...  Co to była za stacja,  czy może Strzegom Międzyrzecze, jeszcze nie wiem, bo ktoś wyniósł tablicę.

Ubrani w byle co,  cali w okruszkach, ociężali od  upału, idący na czuja, bez mapy. Słowem, powracamy do tradycji wielkiej improwizacji. Z tego powodu aż wstyd było nam pokazać się w pobliskim gotyckim (ho, ho, i to jakim!) kościele, oblepionym zewsząd płytami von KogośTam, różnych panów Rycerzy i pań Rycerzowych. Podsłuchaliśmy jeszcze rozmowy państwa młodych: "Dzisiaj od rana byłem już 17 razy w toalecie" - szepnął Młody do swojej cioci - "I znowu mi się chce". Obok niego przeleciała pędęm Młoda. Zatrzymała się w ostatniej chwili: "Aaa, to Ty też tutaj??" - spytała z zaskoczeniem.

Poza tym dużo tego dnia nie zobaczyliśmy. Przez tę durną mapę, a raczej jej brak. Opuściwszy gościnny Strzegom, pięliśmy się samochodem przez pagórki, zdobne w zaczynające już nabierać kolorów drzewa. Dopełzliśmy tak do  znanego nam już dobrze Muzeum KL Gross Rosen (wieś Rogoźnica).  Ponieważ zaś całą drogę, od momentu przybucia do Strzegomia, ciągle coś jedliśmy, nie mieliśmy siły się ruszać. Była  to wycieczka po japońsku - jak ją nazwał Adam.  Od sklepu do sklepu i.. znów do samochodu. W ciszy przeszliśmy tylko spacerkiem kamieniołom obozowy, ten wielki cmentarz. I... wtedy dostałam radosnego smsa, że ktoś się właśnie urodził! Bardzo ciekawe doświadczenie, w tym właśnie miejscu, w ciszy września w górach - kiedy niebo szafirowe, a drzewa nakrapiane żółcią - dowiedzieć się, że ktoś właśnie jest na świecie. A ja akurat idę przez cmentarz...

Iza nie jest  chwilowo w najlepszej kondycji i do pobliskiego lasu  wjechaliśmy, zamiast do niego wejść. Do kolejnych wiosek też podjechaliśmy, zamiast kulturalnie przydreptać piechotą...  W zmroku odwiedzaliśmy kościółki i cmentarze, czytaliśmy niszczejące płyty nagrobne von JakichśTam, z wypłukiwanego przez deszcze piaskowca,  i pochowanych  tu i ówdzie pod lastrykowymi sercami - bezimiennych "aniołków".  Straszyło lastryko, straszyły odpadające od ścian renesansowe płaskorzeźby, kruszące się szlacheckie nosy, osmolone kryzy  i wyłupione przez wiatr i deszcz oczy.  Gdy już nie byliśmy w stanie odczytać w ciemności  napisów, wyruszyliśmy do domu nieznaną trasą, wąskimi uliczkami dolnośląskich wsi. Mijając białe mury, za którymi kryły się parki pałacowe, śledziliśmy zabudowania dworskie, kościółki i obeliski. 

Przyznam, że mocno odczułam jakąś zmianę...  To już nie jest ten smak wędrówki, nie ta wolność, jaką daje rower, gonienie na ostatni pociąg. Głupio też, że nie było  z nami akurat  drugiego Włóczykija. Choć on ma wyraźny dystans do takich wariactw, to też ma swoje zalety i byłoby o czym pogadać.  Srebrny samochód, czekający za murem z polnych kamieni, zbyt urozmaicone jadło, jakiego normalnie  nie mamy do dyspozycji, wlokąc się  na przykład piechotą, to już nie jest to...  Stałam o zmierzchu pod murem kościelnym, gdzieś w powiecie jaworskim, i  patrzyłam na bruk, lśniący w świetle latarni, a kończący się gdzieś w ciemnym bezkresie, w polu... To  t a m chciałam popędzić, to t a m chciałam poczuć chłód, ciagnący od ziemi. Poczuć zimny wiatr,  gwiżdżący w uszach, gonić  wzrokiem i rowerem dalekie światełka...  - "Musimy tutaj kiedyś wrócić, z rowerami" - powiedziała Iza, a w jej głosie zabrzmiała tęsknota. - "Dobry sygnał" - pomyślałam. - " Bo to znaczy, że nie damy się kiedyś starości!".

Aha, chcę jeszcze odpowiedzieć na pytanie,  czy i jaką mapę zdecydowanie m o ż n a dostać w Strzegomiu? Otóż - można  tu coś nabyć. Oprócz mapy stołecznego Wrocławia jest dostępny "Beskid Śląski i Żywiecki"!

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Rozmaitości