Sosenka Sosenka
51
BLOG

Niedzielny wieczór w kopalni piasku

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 28

- Wiesz co, ja kiedyś sądziłam, że Wrocław jest strasznie nudny i nic tutaj nie ma - szepnęłam spod pomarańczowego parasola, gdyśmy sunęli między odnogą Odry na Świniarach  a polem kukurydzy. W liściach szumiał deszcz i przedzierały się przez nie odgłosy pędzącego pociągu. - Też tak sądziłam - parsknęła wesoło Iza. Wraz z Adamem zżerającym suchą kolbę zaciągnęli mnie do pałacu, w którego sieni leżały książki i płyty winylowe, a z okna II piętra wyglądały lalka z misiem. 

*
 
Ostatnio połowę - dosłownie połowę - niedzielnego dnia zmarudziliśmy na dyskusjach, dokąd się udać, by wykorzystać krótki czas światła słonecznego, tak, że tego światła zostało nam naprawdę niewiele.Zdążyliśmy dojechać do północnych rubieży miasta, hen, pod linię kolejową w kierunku Poznania. Samochód stanął między sypiącym się gospodarstwem a starym młynem ("Obiekt zabytkowy") na zieloną topielą, i pomyślałam, że już jesteśmy na wsi. 
 
Bo Wrocław ma w sobie dużo niespodzianek!
 
W centrum ohydne bloki wetknięte między zabytkowe kamienice, a na obrzeżach ciągną się pola uprawne i śmierdzące zarośla, czyli pola irygacyjne. Na skraju tych pól - osiedla - niegdysiejsze wioseczki i wielkopańskie majątki. Na środku wioseczki - cokół po jakimś tajemniczym niemieckim obelisku. Przy torach domek dróżnika przypominający chatkę Sybiraka. Spróchniałe bale, resztki mostu, który być może był przeprawą jeszcze w czasie II wojny...A w gąszczu, po którym spodziewałabym się dzikiego śmietnika, stoi prawdziwy pałac.
 
Już nie miasto, ale i nie wieś. Jak niewiele nam trzeba, żeby z centrum miasta wywędrować do baśni... Dlatego wędrówki po obrzeżach Wrocławia są filmem przygodowym.
 
- To tu jest pałac? - zdziwiłam się. Oglądałam brudnoszarą bryłę opuszczonego budynku, schody na taras porośnięte mchem i resztki powyginanych barierek. Zadarliśmy głowy do góry i nagle spotkaliśmy czyjś wzrok. To lalka z misiem siedziały na parapecie, wychylone, i wbijały w nas czujny wzrok. Wyglądały jak żywe stworzenia, dzieci.  - Pani Łyżeczce by się spodobał ten obraz - pomyślałam. Wyglądało, jakby był tu kiedyś dom dziecka. I to niedawno opuszczony przez swoją załogę. Jeszcze na haku przy studni wisi wiadro, co pradwa, z dziurawym dnem... Tymczasem Adam był już w sieni. Szukając tam śladów niegdysiejszych mieszkańców, odgarnęłam pajęczyny na parapecie i wygrzebałam płyty winylowe z kolędami, rock'n'roll, "Zakochani są wśród nas", "Walce"... W tym czasie Iza przeglądała książki, które leżały na krześle: znalazła tam pisane jeszcze na maszynie "Sudety" i Wandy Wasilewskiej (oraz innych czerwonych) wspomnienia z dzieciństwa. Podniosłam głowę znad książek. Piętra wyżej straszyły ruiną. Ale wyglądało jednak na to, że ktoś tu jeszcze mieszka. Bo w kącie na parterze przy odnowionych drzwiach stały kalosze, a w kąciku pod schodami dwa stare rowery. Tylko dlaczego leżą tu i niszczeją książki o Sudetach i płyty, przywalone dzwonkiem rowerowym i żelazną obręczą?
 
                                                                   **
 
Kiedy wychodziliśmy z lasu, słońce już zdążyło zajść na dobre. Nie było czasu, by leżeć dłużej na trawie nad Widawą, w tej głuszy, do której docierają tylko znający drogę w plątaninie ścieżek i wałów.  Patrzyliśmy  z żalem na skryte w lesie polanki i ubite drogi. Ale trzeba było wracać do samochodu, stojącego na skraju nieprzebytej puszczy - a ściślej między nim a bramą kopalni piasku.Przed nami ciągnął się pejzaż przypominajacy bieszczadki płaskowyż... "Znowu idziemy do linii horyzontu?" - pomyślałam i mnie nagle olśniło. My latem chodzimy po krzakach i wzgórzach, wypatrując wież kościółków i bram cmentarzy. Gdy jednak zaczynamy wędrować po gładkich drogach, a oczom wystarcza widok widnokręgu, znaczy to, że idzie ku zimie... że znowu będziemy długo wracać, patrząc na księżyc i gwiazdy. Dzisiaj właśnie niebo nad nami było czyste, a księżyc, który wywędrował na nieboskłon, był taki, jak lubię najbardziej: miodowy z domieszką błękitu.
 
Tak doszliśmy do pierwszych zabudowań fabrycznych. I oczywiście, okazało się, że od samochodu oddziela nas: a) płot, b) za nim zapewne ochrona, c) zwały świeźego błota. Co stwierdziwszy, Adam ruszył sam na przeszpiegi. Myśmy usunęły się w cień i czekając na sygnał od wodza, cichcem obserwujemy ruch w bazie przeładunkowej. Stoimy więc i stoimy z Izą między srebrzącą się Odrą a ścianą lasu. Tkwimy tu zadumane i trochę już zmęczone. W tej ciszy nadrzecznego pustkowia, w jesiennej nocy nikt się już nie spodziewał śladów ludzkiej obecności. Już zaczęłyśmy zapominać, skąd i dokąd  właściwie idziemy.  I w tej chwili w pobliżu rozbrzmiało rozpaczliwe: "Nie ma, kurwa, drugiego pasa!?!!!". 
 
Aż echo zagrzmiało w polu. Nie wiedziałyśmy, kto  zawołał i jakiego to pasa zabrakło (w betoniarce?), ale odwróciwszy się do siebie twarzami w tej samej chwili, ryknęłyśmy śmiechem. Z tego okrzyku nie wynikało nic, ale absurd, jakim się jawił w tej niedzielnej nocy, kazał nam długo powtarzać nieeleganckie zawołanie rozjuszonego stróża.
 
Tymczasem Adama niet.
 
Patrzyłam na ciemne zabudowania blaszanych baraków, silosy i metalowe rury, do których nie miałam odwagi podejść, i czułam się jak w amerykańskim filmie kryminalnym. Oto główny bohater ucieka z więzienia w buszu, a ucieka przez zabudowania opuszczonej bazy transportowej czy - jak to bywa w tasiemcach made in USA - przez cmentarzysko samochodów, gdzie czają się na niego mordercy z pistoletem gotowym do wystrzału. (Jeszcze pies nas usłyszał i podniósł wrzask). Do bramy podjechał samochód, którego reflektory miotały światło na odległość kilku metrów... Przypomniał mi się  jeden straszliwy film, co do którego zawsze będę żałować, że go obejrzałam.  No, nie, tego mi już było za dużo. - Izo, wiejemy! - ruszyłyśmy po omacku w stronę kopalni piasku i natychmiast unurzałyśmy się w błocku na bazie ziemi i chyba jednak cementu. - Halo?? - zatrzymał nas w ciemności obcy głos. - O, niedobrze, trwają poszukiwania złodziei jednego (k...!) pasa. Okazało się jednak, że robotnik znalazł przypadkiem pod lasem nasz samochód i nie wiedząc, czyj on, po prostu spisał numery. A teraz postanowił dojść, kto to tak szwenda się po okolicy. Upewniwszy się, że dwie słabe damy nie zagrażają bogatej kolekcji 20 TIRów, stojących grzecznie w rządku, skierował nas ku właściwej drodze i jeszcze powiedział, jak obejść zamkniętą o tej porze bramę zakładu. Ruszyłyśmy przed siebie. Za chwilę natknęłyśmy się na Adama  (był zdziwiony i zniesmaczony, że tak łatwo wpadłyśmy w czyjeś sidła) i już razem z nim sadziłyśmy przez rów, ciągnący się wzdłuż muru. Tak, że kiedy Kairos zapytał smsem, czy jestem już w domu, uzyskał odpowiedź: "Nie, dopiero weszliśmy z kopalni do samochodu przez dziurę w płocie".
Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Rozmaitości