Za drzwiami zniknęła właśnie Panna T., która na odchodnem zapytała konspiracyjnym szeptem: "Mamusiu, a dlaczego ciocia Sosenka ma sztuczne zęby??'. Teraz na schodach zasiadła Panna Ł., która zaczęła powoli, z niewymuszonym wdziękiem zzuwać swoje kozaczki. - Czy już mieliście w przedszkolu zabawę karnawałową? - zapytałam. - W tym roku jeszcze nie. Ale w zeszłym... - Panna Ł. była zmęczona podróżą i nie dokończyła myśli. - A za kogo byłaś przebrana? - dopytywałam się. W oczach Panny Ł. pojawił się błysk - Za królewnę! No, jasne, za kogóżby innego może przebrać się młoda dama. Tu spojrzałam z powątpiewaniem na swoje własne wyszarzałe dżinsy i bluzę z gatunku air-membrana-sport-coś tam. Jedyne, co mnie mogło zdobić w tej chwili, to ów nieszczęsny aparat ortodontyczny, który Panna T. wzięła za protezkę, tak...
Ten strój świetnie sprawdzał się przez tydzień, gdym włóczyła się po zasypanym śniegiem Krakowie - mieście, gdzie każdy fresk i tablica mówią do przechodnia: "Nie ruszaj mnie, bo zespujesz", a budynek czy pomnik dodaje groźnie: "Tu stoję i miejsca nie zmienię". Gdy już wydobywałam się z nadwiślańskich zasp, ostrożnie wchodziłam do jakiegoś kościoła, ot, popatrzeć, poczuć zapach drewna... No, to naciskałam klamkę. Na to ozywał się skrzyp drzwi, szelest goretexowej kurtki, chwila ciszy... przeraźliwy łomot i mój złośliwy chichot. To właśnie w starożytnych świątyniach Krakowa na nowo odkryłam, że na nogach mam moje - jak je łaskawie nazywa Pani Łyżeczka - balowe pantofelki na wibramie. Mocne, ciepłe, dobrze trzymające się podłoża buty. Ale... Patrzyłam się na inne poruszające się z gracją panie i też chciałam, bardzo chciałam bezkolizyjnie ominąć liczne ławki i stalle. Ale zawsze musiałam po drodze walnąć ciężkim butem w jakieś stare drewno! Staruszki w ławkach aż podskakiwały. No, to chciałam się szybko usunąć im się z widoku. Wtedy zahaczałam o balaski, furtki, balkony i kolumienki jedną z pięciu kieszeni albo krytym zamkiem - który akurat przestał być kryty - i szarpałam się, rozjuszona, z kawałkiem materiału.
Stałam też raz przed grobowcem rodzinnym na Rakowicach, patrzyłam na tablicę z nazwiskiem praprababci i myślałam: "Co ona by mi powiedziała, gdybyśmy tak się zetknęły nos w nos. Ona, w swojej wiecznie czarnej bluzce z żabotem i broszką..?".
Dziś rano stałam w korytarzu Łyżeczkowa i ubierałam się do wyjścia. Przede mną siedział Chłopczyk S. w swoim niebieskim kombinezonie. Mieliśmy iść razem na zakupy do sklepu na rogu. Kurtka z serii EXTREME, najlepsze buty w Tatry. - Ciocia Sosenka idzie na zakupy... - Pani Łyżeczka tłumi śmiech. - A co to jest?? - Pani Łyżeczka dotknęła moich ochraniaczy przeciwśniegowych, sięgających od stóp do kolan, w połowie ściągniętych gumą, przytroczonych klamrami do butów... Wyglądało to imponująco. Ochraniacze nadymały się i robiły wrażenie, że amortyzują wstrząsy podczas marszu i samoczynnie unoszą na śniegu. Chłopczyk S. przysunął się bliżej. - Kapok! - oznajmił spokojnie dwulatek.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości