Jak już zostało zapowiedziane w poprzednim tekściku, Iza zapisała dzieje słynnej wyrypy na Śnieżnik latem 1995. Nadmieniłam, że pociąg był o 5 rano, a zaś z pociągu, ze stacji w Stroniu Śląskim, poszliśmy na Śnieżnik.
Dalej było tak.
Drugiego dnia zeszłyśmy ze Śnieżnika, kierując się na wschód, i znalazłyśmy się w najdzikszej części Sudetów. To Puszcza Śnieżnej Białki. Jagody wielkie jak maliny. Cisza. Szum potoków. Gęste lasy bukowe, a wyżej świerkowe, grające jak organy. Ani śladu człowieka, tylko morze gór i zachodzące słońce, barwiące horyzont ciepłym pomarańczem. Było już ciemno, gdyśmy zeszli, pokiereszowani, brudni i głodni do miłych osad ludzkich. Najbliższa wiocha, idąc w kierunku Lądka Zdroju, Bielice mieściły w sobie wtedy schronisko "Chatka Cyborga", zamknięty na głucho kościółek i zardzewiały przystanek PKS. Sklepów wtedy nie było. Ponieważ uprzednio dziesięć godzin przedzieraliśmy sie przez odludzia, chaszcze, jakieś martwe konary drzew, gubiliśmy szlak, a ja miałam pokaleczoną stopę, następnego dnia zrobiliśmy sobie wolne...
"Myśmy tego dnia nigdzie się nie wybierali - trzeba było uzupełnić zapasy jedzenia i sił. Sosenka nie mogłą chwilowo chodzić, zaś Daniel spoczywał w spokoju między kwiatami i ani myślał się ruszyć, przynajmniej przez pweien czas. Mnie i Anecie też się oczy zamykały, ale widomo głodu nie dawało nam spać - trzeba było zdobyć coś do jedzenia. W tym celu zrobiłyśmy wywiad i dowiedziałyśmy się (zgodnie z moim wczesniejszym przypuszczeniem), że we wsi nie ma sklepu, najbliższy zaś jest w Starym Gierałtowie - oddalonym od Bielic o 10 km. Przy czym nie zawsze jest otwarty, nawet w godzinach swego otwarcia.
Brzmiało to groźnie, ale na koniec rozmówca pocieszył nas, że do Bielic przyjeżdża codziennie nyska-sklep, gdzieś między godziną 10.00 a 15.00, trąbiąc głośno z daleka. Żeby wszyscy zdązyli w porę złapać ją na drodze. Nie pozostawał nam więc nic innego, jak wyjść na ganek i wypatrywać, czy też nasłuchiwać, czy może nie jedzie. I tak zafundowaliśmy sobie kilkugodzinne udupienie w środku pięknego dnia.

"Chatka Cyborga". Wtedy schronisko. Teraz pensjonat (cennik już nie ten)
Fot.: ChataCyborga.pl
Po mniej więcej dwóch godzinach zaczęła nas prześladować fatamorgana i omamy słuchowe. Każdy samochód wyłaniający się zza zakrętu doliny podrywał nas na nogi (nawet gdy nie był białego koloru, jak nyska-sklep). Podobnie działo się, gdy rozbrzmiewał ryk krowy na pastwisku, który do złudzenia przypominał klakson. Podobno z boku wyglądało to bardzo zabawnie, nam jednak coraz mniej było do śmiechu. W końcu już nie wiedziałyśmy, czy nyska jechała, tylko ją przegapiłyśmy, czy dpiero przyjedzie. Daniel, który zbudził się w międzyczasie, postanowił ulżyć nieco naszym cierpieniom, wziął portfel, wypożyczył u gospodarza rower górski i pojechał do Gierałtowa zorientować sie w rozkładzie jazdy sklepu. A my - wyluzowałyśmy się, leżymy na trawce i przeglądamy wpisy zawarte w bielickiej Kronice. Kompletne zobojętnienie wobec klaksonu (czytaj: krowy), nikomu nie chce się już stać na posterunku i wlepiać oczu w zakręt drogi. Krowa ryczy jak najęta... co ją ugryzło? Podnosimy wzrok... - "Jezus Maria! Nyska jedzie!" - "Gdzie portfel?!" - "Sosenko, biegnij, łap ją!"- "Aha, ty kaleka... Aneta, leć po forsę!" I już z prędkością światła pędzę przez mostek, niczym burza, na spotkanie z Nyską ryczącą w niebogłosy. Macham. Nyska zatrzymuje się z piskiem opon. Wyskakuje z niej jakiś bardzo miły pan. Otwiera boczne drzwi, podaje ukochany chlebuś... [jak się przez trzy doby jadło tylko gliniasty chleb z Wrocławia i Konserwę Turystyczną... - przyp. Sosenki]. Cała promienna kontynuuję litanię: "Masło!" - "Nie ma!" - słyszę. - "To może ser??" - "Ja nie wożę takich rzeczy" - padła odpowiedź. - "A mleko??" - "Proszę spojrzeć, są tylko napoje i herbatniki". "No, tak. To sie cholernie najemy... Porozrywa nas z przejedzenia". - "Zupełnie nic?" - pytam. - "Zaraz, mam tu coś" - wyciąga butelkę po Coca-Coli wypełnioną jakimś białożółtym płynem. - "Prosto od krowy! Nawet nie trzeba gotować". Naradziłam się z Anetą - "No to poproszę". - "To wszystko?" - "To wszystko". Zapłaciłam. "Dziękujemy. Do widzenia!". I odjechał, rycząc na cały regulator, że aż prawowita krowa zamilkła ze zdziwienia".
W następnym odcinku ("Kiełbasa") Iza opowie o tym, jak swąd spalenizny pozwolił jej rozpoznać, w którym garnku gotowało się właśnie nasze mleko, i objaśni, dlaczego nie zawsze warto robić zapasy. Zaś trzecia, ostatnia część Trylogii pt. "Materac" dotyczyć będzie organizowania sobie luksusowego noclegu w apartamencie między kuchenką a lodówką.
Serdecznie zapraszamy!
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości