Sosenka Sosenka
157
BLOG

Wujcio-gorszyciel

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 38

Niespodziewanie dorobiłam się starego wujcia. Wujcio de facto należy do pokolenia mojej mamy, ale jest od niej starszy o jakieś 20 lat, a jego syn mógłby być moim ojcem. Niby wiedziałam o istnieniu Wujcia, bo na jakimś pogrzebie jego brat tłumaczył mi w zaufaniu, jak zrobić przedni bimber ze skórek pewnego gatunku jabłek. Wujcio w tym czasie nie słuchał, ponieważ gadał jak najęty, wsłuchany we własne słowa, które – trzeba przyznać – płynęły  z jego ust jak jaka poezja. Trudno było mu przerwać, a nie zawsze mówił na temat. Jakoś nie wyrażał potrzeby słuchania kogokolwiek innego niż on sam. Uznałam, że jest sztywniakiem,
i równie sztywno z nim się pożegnałam.

Jakże się wówczas myliłam!

Kiedy już ktoś streścił mi jego bogaty życiorys, dowiedziałam się, że Wujcio pamięta czasy przedwojenne i sowiecki najazd. I wtedy oczy mi zapłonęły. Postanowiłam go nagrać, ostatniego świadka w rodzinie. Postanowiłam wybrać się do Miasteczka pod Górami, bo nie chciałam się spóźnić.
Wujcio już na mnie czekał. Zaczął mówić o 11, a pierwszą przerwę zrobił o godzinie 14. Co pół godziny podchodziła do niego na paluszkach Ciocia. Przystawała z boku, tak, że normalny człowiek musiałby poczuć czyjś wzrok na sobie i się gwałtownie odwrócić. Ale on nie reagował. Ciocia bezkarnie jeździła wzrokiem po jego zacnej twarzy. Wujek w tym czasie zwiedzał austriackie okopy. Ciocia namawiała do jedzenia. Wujek akurat krył się przed radzieckim bombardowaniem. Ciocia wzdychała, aż w końcu usiadła w fotelu naprzeciwko, i ciepło nań patrząc, robiła to, co robiła dotąd przez 60 lat – słuchała, słuchała, słuchała („Ja nie lubię mówić” – wyznała kiedyś cichutko).

– To wujek jest porucznikiem? – zapytałam na koniec.
– Majorem! – obruszył się lekko.
– O, cholera! Ale wpadka!

Siedzieliśmy tak do 15, z przerwą na obiad. Ale w czasie obiadu Wujcio też gadał i mój dyktafon nagrał brzęk szklanek i łyżeczek. Lubię takie tło dla opowieści. Dobrze się jej potem słucha.

Potem musiałam wracać do Wrocławia. Poszliśmy więc razem złapać bus, który ostatecznie wcale nie przyjechał. Jak się okazało, to nie był żaden bus, tylko PKS, i to odjeżdżający  z innego przystanku. Wujcio wcale się tym nie zmartwił. Ja też. Zaproponował mi od razu spacer przez Miasteczko. Na samą myśl, że nikt nie wie, gdzie teraz jestem, bardzo się ucieszyłam. Jeszcze mi przy okazji opowiedział o tym, jak mój pradziadek przepuścił majątek. („Nie powiem, bo ty zaraz tam w domu opowiesz”. Ale wyśpiewał wszystko). Ponieważ chciałam zobaczyć stary cmentarz z grobami krewnych, Wujcio zaprowadził mnie i tam. – Ty czytaj nazwiska, ja nie widzę – powiedział zgodnie z prawdą. No, to czytałam. „To sekretarz partii. A ten? O, to też były partyjniak”. Kiedy tak głośno mówił, zrozumiałam, że również nie dosłyszy. Po którymś okrzyku: „Tu leży sekretarz!”, zza grobu doszło mnie gniewne mamrotanie. To żona sekretarza sprzątała parcelę, a teraz usłyszała nasze dialogi.  W tym momencie zaczęłam mieć obawy, że niedosłyszący Wujcio udzieli mi mimowolnie jakichś tajnych informacji i narobi wstydu. Na szczęście przeszło na tematy rodzinne i Wujcio przypomniał sobie o jakiejś kuzynce z Wrocławia, która umarła samotnie po 80. roku życia.
– Była ona panną – westchnął, pogardliwie mrużąc oczy. – I pewnie dziewicą – dodał złośliwie – a przecież ja jej tłumaczyłem, jak ma postępować... „Ojjj, Pan Bóg widocznie ma taką wooolę względem mniii” – stary major przedrzeźniał głosik dewotki. Zaśmiałam się.

Szliśmy tak przez Miasteczko i nagle odkryłam, że ten Wujcio-gaduła, traktowany i przeze mnie jak nieszkodliwy dziwak, jest starym włóczykijem. Kiedy szedł i pokazywał mi kolejne domy i groby, już nie był tym smutnym, schorowanym człowiekiem, którego zobaczyłam kiedyś na stypie. Był dziarski i energiczny. Uparcie pokonywał objawy choroby Parkinsona. Tyle że nie miał z kim spacerować. Tęsknił, czekał na wnuki, już planował wakacyjne wyprawy. Póki chodził i gadał, póty żył. Patrzyłam na jego przybrudzoną z tyłu kurtkę i starą torbę. Zamrugałam oczami. Czas się cofnął. Byłam małą dziewczynką i szłam z dziadkiem po chleb. Tylko mój dziadek nie był już wtedy takim turystą, a może to ja byłam za słaba? W każdym razie, ten jest starym majorem
i wciąż lubi chodzić. Ucieszyłam się. Znowu mam dziadka. – Kiedy przyjedziesz znowu  – powiedział – będziemy chodzić codziennie na wycieczki. Codziennie w inną stronę.  – Przytargam ze sobą rower! – powiedziałam, chociaż tam już dawno nie jeżdżą pociągi i nie za bardzo wiadomo, jak mam go przywieźć. – Ja bardzo lubię jeździć na rowerze, tylko teraz... – nie dokończył. Kiedy przystanęliśmy na pętli PKS-u, wiedziałam już, że  w Miasteczku pod Górami zostawiam kogoś bardzo mi bliskiego. Szary, lekko pochylony. Bardzo niebieskie oczy miały w sobie uśmiech i prośbę, kiedy mówił: „Przyjeżdżaj! Jak najczęściej”. Kierowca sprzedał mi bilet ulgowy, na twarz. A Wujcio, czyli mój przybrany dziadek, cicho zniknął między zaniedbanymi kamienicami. Rozpłynął się w powietrzu.

Ponawiam zaproszenie do Rzeszowa. Spotkanie autorskie z Panią Łyżeczką i Sosenką odbędzie się w czwartek, 13 maja o godz. 19 w Starej Drukarni przy ul. Bożniczej.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Rozmaitości