Ten narciarski sweter przydał mi się na dobrą sprawę dopiero w tramwaju. Tu jest mi w nim sam raz ciepło! Za oknem kibice Śląska Wrocław, poowijani w szaliki, dzielnie prują nocne powietrze. Ożeż! Niestety, tramwaj musi zatrzymać się koło stadionu i zabrać także ich. W wagonie stoją grzecznie, ale w stosownej odległości od takiego jednego. Taki jeden ma bowiem szalik Wisły Kraków. Jeden samotny w grupie. Odwracam głowę znowu w stronę okna. Chodnikami wracają całe rodziny, z małymi dziećmi. Zaradna mamusia, nie tracąc z oczu maluchów, kopie w tyłek koleżankę idącą tuż przed nią. Prosto i od serca.
Drugi pochód wyszedł spod pomnika Ofiar Katynia, a skończył się niemal w tym samym czasie. Pod tablicą pamiątkową na placu Solnym. Też były wyzwiska, nadlatujące znienacka gdzieś z boku. Ale przecież wandale znajdą się wszędzie. Wiatr szarpał włosami, i czym jeszcze, co spotkał na swojej drodze. Poza tym miasto stało w ciszy i nieruchome, gdy przed witrynami, ogródkami przechodził ten marsz. Choć nie był tłumem. Czasem głośny, a więcej mówiący swoim milczeniem. Senny rytm, rozmywające się w zmierzchu fasady kamienic. Kiedy podniosłam głowę, by popatrzeć na niebo, świecił tam już Wielki Wóz w doborowym towarzystwie. Północ niedaleko.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości