Sosenka Sosenka
44
BLOG

Nowy Rok w Łyżeczkowie

Sosenka Sosenka Rozmaitości Obserwuj notkę 24

- Patrz ciociu, to są moje zęby – chwaliła się Panna T. Siedziałyśmy przy stole w łyżeczkowskiej kuchni. Ja po prawej stronie, Agnieszka Zet po lewej. Panna T., z wielkim trudem, umościła sobie kąt pośrodku. Teraz otworzyła dłoń i z dumą pokazywała mi kilka białych „szpilek” - swoich mleczaków.  

W Łyżeczkowie było przede wszystkim ciepło. Bo była Pani Łyżeczka i była już zdrożona Agnieszka (która martwiła się, jak też zwymyśla ją Włóczykij za to, że musiał wysiąść z pociągu stację wcześniej;)... Na kuchni bulgotał obiad.

A w sektorze dziecięcym była cisza. Gdy się przyjeżdża do Łyżeczkowa, tam zawsze jest cisza. Bo Panny, jak zwykle, przygotowują uroczyste powitanie gości. Teraz  dostałam od Panny T. obrazek przedstawiający renifera na różowym śniegu i z różowym porożem. Panna Ł. ofiarowała mi natomiast rysunek dwóch przepięknych księżniczek i renifera. Poza tym, czyjaś rączka, ale już nie pamiętam która, przyniosła mi odblask na plecak. Zostałam przez Łyżeczkę cicho napomniana, że mam się zastosować do prośby dotychczasowej właścicielki. Więc tego samego dnia zawiesiłam odblask na swoim plecaczku, i dynda on tam po dziś dzień.

Od czasu, kiedy tu byłam ostatnio, wszyscy wydorośleli. Panna T. zyskała kilka ząbków trzonowych. Panna Ł. Przypomina młodą, światową damę. A Chłopczyk S. w pewnym momencie zwrócił się bezpośrednio do mnie: „t'ot'a”. Zmieniły się też lektury na dobranoc. Panna T. skończyła już książkę o dinozaurach i innych skamielinach, i teraz studiowałyśmy we dwie książkę pt. „Ciało”. Czytałam głośno opis działania wzroku, zastanawiając się, dlaczego w szkole nie uczyli nas takich praktycznych rzeczy, tylko, do cholery, nazw tkanek? Oczywiście, próbowałam się też wymądrzać, wtrącając coś od siebie. - Ale ja to już wiem, ciociu! - machała co chwilę ręką Panna. Ona wiedziała więcej niż ja pamiętałam po szkole. Więc jeśli ktoś tu nie poszedł do przodu, to Dorośli. My, starzy, wieczorami we czwórkę okupowaliśmy stół kuchenny, zapamiętale grając w Scrabble, jedząc słodycze (czekoladę miałam długo na ustach, za paznokciami i bodaj w kieszeni). Śmialiśmy się z byle czego. Grę kończyliśmy koło pierwszej w nocy. Wtedy, gdy ktoś zauważał, że trzeba jeszcze umyć naczynia po obiedzie i w końcu siebie.

W poniedziałek po północy Łyżeczka była już tak zmęczona, że zajrzawszy do garnka z wrzątkiem, zapytała: „To co, wyciągamy już Sosenkę? To znaczy, szynkę...”.

A we wtorek wieczorem Pani Łyżeczka usiadła przy keyboardzie i zaczęliśmy śpiewać kolędy. To był moment wzruszający. Siedzieliśmy razem przy tym dużym stole i śpiewaliśmy. Łyżeczka, Pan Łyżeczka, Agnieszka, Panna T., Panna Ł. I ja. Obie z Agnieszką podziwiałyśmy spokój tego Domu. To, jak dzieci potrafią zająć się same sobą, wymyślać coś „na niby” i nie potrzebują bajek na DVD oraz kompa na okrągło. Chłopczyk S. potrafi sam jeść (kiedy przymierza się do jedzenia mięsa, wygląda jak myśliwy z dzidą ;) i uczy się sprzątać po jedzeniu. A światowe dialogi Panien są nie mniej genialne jak rozmowy Borejkówien. Boki zrywać... A właściwie, podziwiać inteligencję i charaktery. Widać, poznańska krew...

Kiedy wyjeżdżałyśmy z Agnieszką, Panny wędrowały po domu z plecakami oraz rozkładały sobie karimaty w pokoju. Były akurat w górach. Umawiały się tylko z Mamą, że na obiad wrócą do schroniska. My chciałyśmy zabrać Mamę ze sobą do Krakowa, ale niestety, się nie dało. Powstał kolejny plan porwania Łyżeczki. Właśnie w tym Nowym Roku.... Jak uczy doświadczenie Bab Kameralnych, plan porwania Łyżeczki jest całkiem realny...

Ręce Salonu sięgają daleko

W Krakowie ktoś mię z nagła bezczelnie zaczepił. Patrzę: Artur Bazak et consortes!O mało nie usiadłam z wrażenia. Chciałam objaśnić te salonowe znajomości towarzyszącemu mi koledze. Ale poza nazwą Salon24.pl dzielny informatyk niewiele był w stanie pojąć. W końcu Artur podsumował; „No, bo my z Salonu jesteśmy jak sekta”. W tym samym czasie mniej więcej umówiłam się na spotkanie z Sowińcem. Jak już zapamiętałam, że Most Grunwaldzki to nie Most Dębnicki, przegadaliśmy chyba ze dwie godziny przy herbacie. Okazało się, że Sowiniec też się włóczy! (Z tą jednak różnicą, że ja bym się bała zjazdów w Alpach, bo i w Sudetach trafiam na płot). Poza tym, Sowiniec wcale się nie dziwił, że w porze Sylwestra wolę zaszyć się w kącie, niż marznąć na imprezie w Rynku. Dobrze się  rozmawiało. Poczułam się zrozumiana..

W sobotę Włóczykij zawył w stronę Nieba, prosząc o dalszą drogę, ale nie powrotną. A dobry Bóg od razu go wysłuchał. Bo nie minęło pięć minut od tejże prośby, a nadeszła odpowiedź w formie smsa. - A kiedy Ty Kochana wracasz do domu? :) A nie wolałabyś zatrzymać się u nas? - Łyżeczka napisała to, co ja pomyślałam, czyli o niedosycie rozmów. W Łyżeczkowie Panna T. powiedziała, że porywa mnie na górę – A ja chcę rozmawiać z ciocią! (i daję słowo, nie wiem, czy ona powiedziała: „rozmawiać’, czy „rozrabiać”). Teraz znowu usiadłam z kubkiem herbaty koło Łyżeczki, też z herbatą. Już się nie stuka w Scrabble. Dużo się rozmawia. A ta tutaj relacja.. ta relacja nie dostanie żadnej końcówki, bo my jeszcze nie skończyłyśmy rozmawiać..   

 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Rozmaitości