Sówka55 Sówka55
385
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 85

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 12

 

Rozdział LXXXIV

Śpiewają wiosenne ptaki, a ja wspominam dawne wojny.

Si vis pacem, para bellum, a przynajmniej pamiętaj o historii, Myszulku, mruczę do siebie.

Ostatni dzień pokoju? Tata mówi, że jesteśmy wszyscy w Jastarni,

wieje wiatr od morza (Czarnego), mija niespiesznie dzień 31 sierpnia 1939...

 

 

"Z czym Ci się kojarzy, Myszulku data 15 lutego?", spytała mnie Mama miesiąc temu.

15 lutego, no pewnie, nieprzypadkowo jestem Kotem (trochę) orientalnym, a na pewno Kotem, który chce być jak najlepiej zorientowany, wiem! W Polsce prawie nikt tego nie wspominał, a to dzień dla wielu ważny, na naszą historię także miał istotny wpływ, choć wydawałoby się, że nie był to wpływ bezpośredni.

Niebezpośredni, miau, może, ale dla efektu domina, nieprzypadkowo gry z Azji rodem (a byliśmy tu ważnym kamieniem), na pewno znaczący. Otóż 15 lutego 1989 roku, dwadzieścia pięć lat temu, wojska ZSRS opuściły Afganistan, nastąpił koniec interwencji radzieckiej. W Mołdawii i na Ukrainie to święto, nic dziwnego, przez wojska przez ponad dziewięć lat okupujące Afganistan przewinęło się według różnych szacunków około 160 tysięcy Ukraińców i 12 tysięcy Mołdawian, co czterdziesty z nich nie wrócił do domu.. To była wojna zbrodnicza i niepotrzebna, tak się ją teraz określa, niemniej ci, co w niej walczyli, uważani są za bohaterów i patriotów, jako patriotów i bohaterów się ich tam po latach pamięta.

Ci, co wrócili, mieli szczęście. A teraz każdy z nich może powiedzieć za chirurgiem Armii Indusu dr. Williamem Brydonem (1811-1873): "Ja jestem armią!". Ciekawe, czy "Afgańcy" sprzed 25 lat o Brydonie słyszeli...

Jeśli nie, słyszeli, a na pewno powinni słyszeć, ich generałowie.

Bo to epizod wstrząsający i dający do myślenia. W historiografii nosi on nazwę masakry armii Elphinstone`a lub masakry Armii Indusu. Podczas I wojny brytyjsko-afgańskiej w grudniu 1841 roku stary i chory (hm, był w wieku Mamy, kiedyś to była starość) generał Elphinstone podjął opłakaną w skutkach decyzję poddania Kabulu, obleganego przez 30 000 zbrojnych z armii afgańskiej pod dowództwem Akbara Chana, syna obalonego przez Brytyjczyków dwa lata wcześniej Dosta Mohammada Chana. Warunkiem wycofania się z miasta było pozostawienie ciężkiej artylerii i części broni oraz wydanie zakładników. Pierwszy warunek okazał się gwoździem do trumny armii, drugi - większości zakładników pozwolił jednak przeżyć. Wojska Elphinstone`a, liczące cztery i pół tysiąca żołnierzy (trzon armii stanowił uchodzący za pechowy 44 Regiment Piechoty, 44th East Essex Regiment of Foot, reszta to złożone z Hindusów bengalskie pułki piechoty, lekkiej kawalerii i artylerii konnej) razem z dwunastoma tysiącami cywilów, głównie rodzin żołnierzy, miały przedostać się do oddalonego o 140 kilometrów i bezpiecznego, bo zajętego przez korpus brytyjski, Dżalalabadu. Ale się nie przedostały...

Wyruszyli 6 stycznia 1842. Akbar Chan oczywiście ani myślał o respektowaniu warunków rozejmu, atakował Elphinstone`a bez litości, tym łatwiej, że Brytyjczycy mieli coraz mniej amunicji do swoich muszkietów... Jego sojusznikiem był głód i mróz, który zwłaszcza 11 stycznia zebrał przeraźliwe żniwo. Elphinstone próbował renegocjować warunki odwrotu, został jednak przez Akbara Chana zatrzymany i w cztery miesiące później zmarł w niewoli.

William George Keith Elphinstone, niegdyś świetny oficer, podpułkownik spod Waterloo odznaczony za wyczyny wojenne Orderem Łażni z dumną dewizą "Służę", adiutant króla Jerzego IV. Sic transit gloria mundi...

Do świtu 13 stycznia Armii Indusu już prawie nie było. Resztki piechoty z 44 pułku, 20 oficerów i 45 żołnierzy zginęło lub dostało się (sześciu!) do niewoli w krwawej potyczce pod wioską Gandamak. Dalej udało się tylko przedrzeć piętnastu jeźdźcom, wśród których był chirurg dr Brydon, ale i oni, zdradzeni przez Afgańczyków, którym nierozsądnie zaufali, licząc na schronienie w wiosce, zostali wybici do szczętu. Ranny, na rannym koniu, do Dżalalabadu, późnym popołudniem 13 stycznia dotarł tylko Brydon. Zapytany przez oficerów garnizonu w Dżalalabadzie, wypatrujących kolegów, gdzie jest Armia Indusu, odparł: Ja jestem armią!

Faktem jest, że była to zarówno ocena trafna, jak i przenośnia, Brydon nie wiedział bowiem, że z niewoli afgańskiej powróci jeszcze około 150 zakładników zatrzymanych przez Akbara Chana, oficerów, żołnierzy i członków ich rodzin, wśród nich Lady Florentia Sale, która swoje budzące grozę przeżycia opisze w znanych pamiętnikach.

Na marginesie, sam pamiętnikarz, ale i moralista, dodam, że pogromca Elphinstone`a nie cieszył się długo swoją sławą, trzy lata później zmarł otruty, pewnie przez ojca, dla którego stał się poważnym konkurentem.

A Brydon? Dawny chirurg Kompanii Wschodnioindyjskiej,  bohater Armii Indusu, zdobył wieczną sławę. Wyrwany ze szponów śmierci w styczniu 1842 roku, przeżył jeszcze lat trzydzieści., ha, mógłby nawet poznać młodszego kolegę, też chirurga wojskowego, dr. Johna H. Watsona, który w "Studium w szkarłacie" pojawia się jako weteran II wojny afgańskiej (choć ta akurat wybuchła pięć lat po śmierci Brydona), naturalnie gdyby Watson zechciał opuścić wygodny fotel w salonie przy Baker Street i wejść w realny świat. Niemniej jestem pewien, że historię dr. Brydona i Watson, i Holmes, i sam Conan Doyle (przecież też lekarz) znali doskonale.

"Myszulku, oderwij się od tych książek – odezwała się z troską Myszunia, patrząc na gruby tom przygód Sherlocka Holmesa, leżący na biurku – uważaj, byś nie skończył przez nie tak smutno, jak Gian z Puszczy" (tu spojrzała na mnie zielonymi jak Gian oczyma).

Nie ma obawy, książki mogą zaszkodzić tylko tym, których odrywają od wyuczonego i wykonywanego zawodu, a ja, myśliciel i poeta, żadnego zawodu uczyć się nie zamierzam, miau!

Spokojnie więc wracam do książek. Mniej więcej sto lat po masakrze Armii Indusu, w styczniu 1942 roku, gdy w Guzarze, a właściwie w pobliskiej wsi Karkin Batasz blisko obecnej granicy uzbecko-afgańskiej formowano właśnie Ośrodek Organizacyjny Polskiej Armii na Wschodzie, budowano sierociniec i Szkołę Młodszych Ochotniczek (wiele z nich tam, podobnie jak wielu polskich żołnierzy-tułaczy, już pozostało, odsetek chorych w Armii Andersa wynosił wówczas około 39 % stanu osobowego, przy zanotowanej śmiertelności chorych równej 17,5 %), radzieckie natarcie na Charków przyniosło Rosjanom jedno z pierwszych poważnych zwycięstw nad niemiecką armią. Za parę miesięcy miała zacząć się operacja pod Stalingradem, jeszcze chwila, a szale wojny zaczną się przechylać w drugą stronę i sprawiedliwa Nemezis na Niemców wyjmie przytroczony u pasa bicz. Jeszcze o tym nie wiedzą, nie przeczuwają, ale... tak będzie.

W Nemezis na pewno nie wierzył Reichsfürer SS Heinrich Himmler, to o nim teraz czytam i jego obłędnym "Generalnym Planie Wschodnim" w tak zatytułowanej książce, pracy doktorskiej Beaty Mącior- Majki (Wydawnictwo "Avalon", Kraków 2007). Grecka Nemezis nie była przecież czystą Nordyczką ani wzorową, Pangermanką, nie ona dzierżyła miecz w uwielbianych przez Himmlera bohaterskich sagach, "Księdze wierności" (Nibelungenroman), "Księdze miłości" (Gudrun-roman– takie imię nadał córce) i "Księdze cierpienia" (Amelungroman), nie pasowała więc ani do jego ideologii, ani do "centum świata aryjskiego", na jakie wybrał zamek Wewelsberg w Westfalii (według legendy miał się on oprzeć atakowi ze Wschodu), wydzierżawiony przez SS w 1934 roku na dziesięć lat za symboliczną opłatę 1 markę rocznie. Ciekawe, co tam jest teraz, osiemdziesiąt lat później...

A Wschód, jak pisze Autorka tej fascynującej książki, to "dla Himmlera magiczne słowo, wyśnione jeszcze w czasach młodzieńczych. W swych wyobrażeniach to właśnie na Wschód kierował króla-zdobywcę Henryka I i walecznych rycerzy zakonu, którym wyznaczył honorowe miejsce w rytuale SS. Wschód kojarzył mu się także z urodzajną ziemią, gdzie zapanują szlachetni Germanie, obdarzeni mocą, która uratuje zepsuty i chylący się ku upadkowi świat" (str. 91). Henryk I to oczywiście Henryk Ptasznik, którego cel – skolonizowanie wschodnich połaci Rzeszy i wybicie do nogi zamieszkałych tam plemion słowiańskich – uznał Himmler za własny. "Wyrwie wschód Europy z rąk Słowian i skolonizuje go krwią niemiecką" (str. 67), przysięgał 2 lipca 1936 roku na uroczystych obchodach tysięcznej rocznicy śmierci średniowiecznego władcy.

Takie brednie przyniosły śmierć milionom ludzi! Zwolennicy społecznej teorii dziejów ludzkości uważają, że najbardziej liczą się w niej masy. Ja sądzę odwrotnie, to jednostki tworzą historię, a tragicznym jest - choć to często tragifarsa – jak są to jednostki nikczemne, ograniczone, tępe, tchórzliwe i złe.

Ach, jak to dobrze, że Koty są inne!

Miesiąc temu obchodziliśmy rocznicę zakończenia wojny radziecko-afgańskiej, dwa tygodnie temu, dokładnie 2 marca – rocznicę rozpoczęcia konfliktu o Naddniestrze w 1992 roku, który w czasie półrocznych działań wojennych przyniósł po obu stronach krwawe żniwo tysiąca ofiar śmiertelnych, czterysta spośród nich stanowili cywile.

Bakcyl dżumy nigdy nie umiera, twierdził dr Rieux. A bakcyl wojny? Dla nas między Niemcami a Rosją to ważne pytanie.

Posłucham śpiewu Ptaków, nie trzeba być Ptasznikiem (a nawet Ptasznikiem, pamiętając o jego podwójnej dziejowej roli, się być w tej sytuacji nie godzi), by Ptaki kochać i cenić, ja cenię. Czy ich klucze będą nadlatywać znad Czarnego Morza, od strony Krymu, Odessy, od Tyraspola? Ex Oriente lux, ale jakie to światło, czego błyski? Wiadomo, Pan Bóg kule nosi, ale ktoś przecież strzela... Nie dziś, ale ... 31 sierpnia 39 też jeszcze niewiele można było przewidzieć. Myślę, co się zdarzy. Jak daleko, jak blisko? Blisko.

Strasznie jestem już utrudzony myśleniem, lepiej posłucham wiosennych Ptaków niebieskich, ja, Niebieski Kot Tabby, miau......Może to ostatni moment, by być Kotem, by być Ptakiem....

 

 


 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości