speedy gonzales speedy gonzales
154
BLOG

Quo Vadis Europo?

speedy gonzales speedy gonzales Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

Kryzys odczuło wiele osób, wiele branży. Jednak kryzys ma wymiar nie tylko ekonomiczny, również polityczny. Osłabia wyraźnie Unię Europejską jako całość. Każda sytuacja, podobna do tej w Grecji jest małym, ale jednak zagrożeniem dla kondycji Unii. I nie jest to kwestia tylko Grecji. Media w Polsce wyjątkowo oszczędnie podchodzą do wydarzeń w Irlandii. Z kolei w Brukseli jest to aktualnie jeden z głównych tematów. Na niedawnym spotkaniu ministrów strefy euro dyskutowano nad koncepcją planu pomocowego dla Irlandii, mimo iż ona sama twierdzi, że jest w stanie sfinansować swój dług. Rząd deklaruje stabilność ekonomii przynajmniej do połowy przyszłego roku. Z ostatnich informacji wynika jednak, że Brian Cowen zdecydował się na skorzystanie z pomocy. No, ale może nie jest to dobra reklama dla pilnego wprowadzania euro więc i informacji mało. W tym sensie, biorąc pod uwagę działania polskiego rządu pod kątem budżetu państwa może miał rację premier mówiąc o drugiej Irlandii. Ewidentnie atmosfera powodowana wysokim poziomem stóp procentowych euro przypominała balową euforię i kiedyś musiało się to skończyć bolesnym uderzeniem o rzeczywistość.

Efektem tych perturbacji niektórych krajów jest, przynajmniej w wymiarze pozaeuropejskim zmniejszenie roli Unii Europejskiej. Jednak Europa to cały czas największa ekonomia na świecie, a więc kondycja ekonomiczna krajów unijnych wpływa również na sytuację finansową poza Europą. Teoretycznie powinno więc wszystkim zależeć na umocnieniu roli Unii oraz na jej płynnym rozwoju. Czy jednak ten kierunek nie jest opozycją do niektórych osobistych ambicji? Czy jego waga nie jest przy realizacji tych osobistych ambicji pomijana? Wreszcie, czy struktury, którym te zadania powierzono mają odpowiednie prerogatywy, czy są zbyt tłumione przez przywódców krajów członkowskich?

To właśnie owi przywódcy toczą spór o wizję przyszłej Europy. Niemcy w odniesieniu do planu pomocowego dla Grecji postulują wprowadzenie sankcji dla krajów niespełniających norm ekonomicznych. Angela Merkel chciałaby wprowadzenia zmian w Traktacie Lizbońskim, skonstruowania trwałego mechanizmu kryzysowego aktywowanego w sytuacji zagrożenia stabilności europejskiej waluty. Szef Rady Europy Herman Van Rompuy zadeklarował przygotowanie propozycji potrzebnych zmian w Traktacie i wprowadzenie ich pod obrady na grudniowym szczycie UE. Jednak propozycja Berlina aby państwa, które nie stosują się do wymogów ekonomicznych zawieszać w prawach głosu nie spotkała się z pozytywnym odbiorem. Z kolei Francja idzie jeszcze dalej. Chciała dać pierwszeństwo instytucjom unijnym do oceny budżetów krajów członkowskich. To byłaby już naprawdę duża ingerencja. Miała również koncepcję powołania komórki koordynującej politykę ekonomiczną krajów strefy euro.

Różnice są znaczne i świadczą o tym, iż nie ma jednej wizji przyszłej Europy. Podnoszone koncepcje różnią się przede wszystkim poziomem integracji. Europa narodów, czy Europa jako federacja? Jaki może być kompromis między tymi strategiami?

Różnice kulturowe, językowe są niemożliwe do zmarginalizowania. Aspekty historyczne pomiędzy krajami członkowskimi również nie zawsze były łagodne. To wszystko tworzy tło, przy którym niemożliwe jest powstanie układu federacyjnego na wzór USA. To jest oczywiste. Oczywiste jest też to, iż nie ma chyba kraju europejskiego, który by do formy zacierającej wymiar kulturowo – narodowy dążył. A więc aspekt narodowościowy musi pozostać. Grupa państw tworzących Unię musi gwarantować sobie nawzajem pełną swobodę kulturową. Statut Unii nie może również abstrahować, do czego dążyły niektóre środowiska od swojej historii i tradycji. Natomiast z drugiej strony jest wyraźna potrzeba wzmocnienia roli UE w wymiarze światowym. Przy takich potencjalnych rynkach jak Indie, czy Chiny Europa będzie w stanie utrzymać swoją pozycję tylko przy bardziej jednolitej linii politycznej i przy silniejszych, bardziej kompetentnych strukturach.

Czy taki jest więc kierunek rozwoju? Czy ta wyraźna potrzeba zacieśnienia integracji, z pełnym poszanowaniem odrębności narodowościowych jest dostrzegana? Ta potrzeba, sama w sobie wymaga wspólnych chęci, a na poziomie liderów państw członkowskich nie zawsze taka zgodność celów występuje. Widoczny jest tutaj pewien dualizm.  Z jednej strony mówi się o rozwoju struktur, o unifikacji takich sektorów jak polityka zagraniczna, wspiera się współpracę na poziomie roboczym, eksperckim, czy ministerialnym. Jednocześnie ewidentne są tarcia wywołane przez mocną konkurencję między państwami i energiczne działania ich liderów na rzecz powiększenia wpływów w ciągle rozwijającej się polityce europejskiej. To ewidentny hamulec, potęgowany przez fakt, iż z perspektywy owych liderów rozwój polityki europejskiej zawsze będzie bardziej odległy niż potencjalna możliwość wzrostu wpływów danego kraju.

Unijna polityka to oczywiście również aspekt bezpieczeństwa. Wspólnej polityki krajów unijnych w tej kwestii nie ma. Można wiązać co prawda pewne nadzieje z Europejską Polityką Bezpieczeństwa i Obrony do której tak entuzjastycznie podchodzi MON. Można, ale tylko przy zachowaniu odpowiedniej formy tej organizacji. Nie może być tutaj efektu dublowania wobec NATO, ani konkurencji. Musi być dobra współpraca i podział kompetencji. Wobec braku jednoznacznej, wewnątrz europejskiej polityki obronności struktury bezpieczeństwa w UE to NATO, a zatem Unia powinna być poniekąd zdana na bardzo bliską współpracę w zakresie bezpieczeństwa z USA, faktycznym liderem struktur organizacji.  Jednak Stany zmieniły znacząco sposób prowadzenia polityki w tej dziedzinie od czasów G.W. Busha. Informacje z portalu WikiLeaks potwierdziły między innymi oczywisty wpływ Rosji na rezygnację USA z programu tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Faktycznych decydentów w tej kwestii i ich intencje można było przecież poznać po jakże symbolicznej dacie ogłoszenia owej rezygnacji, aczkolwiek Stany oczywiście dementowały wszelkie podejrzenia o jakąkolwiek nieprzypadkowość. W tym kontekscie nasuwa się wiele pytań, jak chociażby powód braku przekazania Polsce zdjęć satelitarnych lotniska w Smoleńsku z dnia katastrofy. Kierunek tych zmian wyraźnie zarysowywał się w Lizbonie. Poprzedzając ten szczyt stały reprezentant Rosji przy NATO, pan Rogozin anonsował przedstawienie przez Rosję wielu koncepcji ukierunkowania polityki Paktu. W naszych mediach mocno podkreślano szczególny status nowej ery współpracy NATO – Rosja, mimo, iż media europejskie bardziej koncentrowały się na deklaracjach dotyczących Afganistanu. Pomijając jednak aspekt medialny trzeba stwierdzić, iż aktualna polityka NATO jest specyficzna.  Anders Fogh Rasmussen bardzo starannie przygotowywał się do lizbońskiego szczytu wielokrotnie zabiegając o obecność Miedwiediewa. Proporcje tej szczególnej dyplomacji są tutaj wyraźne. NATO było stroną proszącą, a Rosja z politycznym chłodem patrzyła na te zaloty. Na drugim końcu skali, biorąc pod uwagę energiczność działań szefa NATO jest współpraca z Gruzją i Ukrainą pod kątem ewentualnego rozszerzenia. Mówiąc prezydentowi Saakaszwili, iż nadzieja Gruzji leży w zacieśnieniu współpracy NATO – Rosja chyba przekroczył wszelkie granice. Tak ekstremalna jednokierunkowość polityki jest bezprecedensowa w historii Paktu.

USA natomiast mogą być bardziej lub mniej zainteresowane współpracą z Europą w zakresie bezpieczeństwa. Są, pomimo kryzysu mocarstwem. Natomiast krajom europejskim powinno bardzo zależeć na weryfikacji aktualnej polityki bezpieczeństwa USA, na ustaleniu czy jest to właściwy kierunek. Okazuje się jednak, że i w Europie ta kierunkowość jest często podobna. Wielokrotnie dał temu dowód Nicolas Sarkozy. Pomimo ostrych wypowiedzi w kampanii prezydenckiej o konieczności wymuszenia na Rosji innego podejścia do praw człowieka po objęciu urzędu zmienił zupełnie zdanie o polityce Rosji, argumentując, iż wcześniej prezydentem był Putin, a teraz jest Miedwiediew. Prorosyjskość polskiej władzy jest na pewno nie mniej jaskrawa. Chociażby w kwestii śledztwa, ale również w odniesieniu do NATO. Polska opowiadała się przecież przeciw komisji NATO – Gruzja i NATO – Ukraina. To w zasadzie przekreśla dyplomację poprzedniego prezydenta w tym zakresie i jest  po prostu obroną interesów Rosji, a nie NATO, czy Polski. Czy to właśnie nie podejście do polityki wschodniej poprzedniego prezydenta nie było podstawowym powodem wściekłości mediów? Czy nie taki był zakamuflowany warunek przedstawiony Jarosławowi Kaczyńskiemu przez jego byłą szefową sztabu. W trakcie kampanii – wszystko tylko nie katastrofa smoleńska, po kampanii – jak będzie podnoszona ta retoryka to rozwalimy PiS. Takie są przynajmniej działania skoro w trakcie ciszy wyborczej decyduje się o ogłoszeniu odejścia z PiS, a przecież po czynach ich poznacie. Generalnie działania polskich władz w tym kierunku usprawiedliwiane są dzięki możliwościom mediów monotonnym hasłem ocieplenia, które biorąc pod uwagę fakty jest co najmniej nadużyciem. Fakty takie jak niekorzystna umowa gazowa (w porównaniu z innymi odbiorcami europejskimi) uniemożliwiająca w najbliższej przyszłości dywersyfikację zaopatrzenia w gaz i to przy wiedzy o korzystnym rozwoju prac nad gazem łupkowym, czy rozmowy na temat uzależnienia Grupy Lotos od Rosji przekreślają sens hasła ocieplenia poprzez niewystępowanie dwustronności w tych relacjach. Przekreślają przy okazji niezależność energetyczną Polski bez żadnych widocznych argumentów zmuszających do takiego działania. Jest to o tyle bulwersujące, iż aktualnie energetyka jest jednym z podstawowych atrybutów suwerenności. Takie działania mają podobny związek z dbałością o interesy własnego kraju co na przykład program Start, tak konsekwentnie lansowany przez prezydenta Obamę.

Czy zbieżność merytoryczna i czasowa prorosyjskości USA, Francji i Polski jest przypadkowa? Jak mają się te działania do kampanii ocieplania wizerunku Rosji? Eksperci, na których zawsze można liczyć przekonują, iż teraz Roja jest zupełnie inna, iż polityka imperializmu to historyczny stereotyp. Nie ma już Rosja ekspansywnych ambicji co do Europy środkowo – wschodniej, jest sprzymierzeńcem Unii Europejskiej i NATO, a jedynym jej problemem międzynarodowym są niesnaski terytorialne z Japonią, chociaż sama Moskwa otwarcie przyznaje się do chęci zajęcia Gruzji.

Krytyka ta nie ma nic wspólnego z jakże popularnym hasłem rusofobii. Można by o niej mówić gdyby była jakaś wyraźna niechęć w stosunku do Rosjan, a jestem przekonany, iż przeważnie w Polsce takiej niechęci nie ma. Uważam też, że podobnie jest w odwrotnym kierunku, w stosunku do Polaków. Jest to zatem krytyka administracji i nie można tym hasłem zamiatać jej pod dywan. Na pewno nie ulega wątpliwości, że Europa funkcjonuje aktualnie w specyficznych warunkach polityczno - dyplomatycznych. Może jednak gospodarka, nauka, kultura okażą się w Europie na tyle mocnymi filarami, iż pomimo niektórych negatywnych warunków jej rozwój będzie stabilny.

PS.  Żeby się nie okazało, że ta ich Japonia jest pod Paryżem. 

PS 2. Kontekst bieżący. Dyplomacja to jak wiadomo w dużej mierze symbolika. Symbolika, która najczęściej jest celowa, a nie przypadkowa. W tym sensie można uznać wizytę Miedwiediewa w Warszawie oraz Komorowskiego w Waszyngtonie za swego rodzaju manifest. Manifest przychylności, niemalże bezwarunkowej dla jednej strony i co najmniej niechęci do drugiej strony. Media również w tym wypadku działają jako rzecznik organów rządzących podkreślając ostrą retorykę rozmowy z Barackiem Obamą. Biorąc pod uwagę argumentację stosowaną przez polityków PO kiedy byli oni w opozycji jest to zupełnie nielogiczne. Przecież właśnie rzekoma agresja, brak otwartości, czy zaściankowość były podstawowymi elementami krytyki w stosunku do polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego. Jeżeli wtedy nie było można, a teraz tak to nasuwa się wniosek, iż wbrew retoryce nie chodziło wcale o taki sposób prowadzenia dyplomacji tylko o jej kierunek. Pozostaje tylko pytanie o celowość bo jest ona niezbyt jasna. Nie trzeba być przecież wcale amerykanofilem, żeby zdawać sobie sprawę, iż przez ostatnie dwadzieścia lat Stany Zjednoczone i NATO były gwarantem stabilizacji naszej strefy geograficznej. Dlatego też tak ważna była aktywna polityka wschodnia Polski w stosunku do Ukrainy i Gruzji. Dzisiaj mamy zupełne zaprzeczenie tej linii co ani nie może być przypadkowe, ani nie jest czytelne w sensie dalszej perspektywy i celowości. Bo jak należałoby odczytywać chociażby diametralną różnicę w sposobie rozmowy,w atmosferze spotkania z Miedwieiewem i z Obamą. To oczywiście tylko fakty tak zwane miękkie, chociaż bynajmniej nie bez znaczenia. Są też inne, chyba nie mniej kuriozalne jak sugestia pana Rogozina, aby NATO dało sobie spokój z zajmowaniem się Polską. Owa sugestia chyba w pełni streszcza problematykę tego tekstu. Pomimo, że nie miała prawa paść, padła. Pomimo, że Rosja sama siebie do tej pory deklarowała wrogiem NATO nie ma aktualnie oporów przed tak niewybrednym narzucaniem swoich inicjatyw politycznych. Jeśli się prowadzi tak otwartą dyplomację, o takiej retoryce to znaczy, że jest się świadomym zakresu własnych wpływów. W tym sensie jest to swoisty pokaz siły. Mamy przecież jedną manifestację za drugą. Od spotkania minister Ławrow – ambasadorowie, poprzez szczyt NATO ze specyficznym dialogiem, charakter dyplomacji polskich władz, po sugestie pana Rogozina. No, ale pokaz siły wpisuje się przecież w tę tożsamość historyczną, z której najwyraźniej ta administracja czerpie.

 

"Od tej pory książka moja wybitnie zyskała na treściach ogólnych" Jan Kobuszewski, kabaret Dudek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka