Scena z życia wzięta: zapraszamy znajomych weganów na kolację, a oni nic nie tkną. Nawet wina, bo podobno wino również musi być wegańskie. O pizzy, tej z pieczarkami i mozarellą, nie wspomnę…
Druga scena: znajoma „Julka” na osiemnastkę zamiast tortu robi wegański tofurnik (tort z tofu), tym razem jednak popity wódką z wegańskiego ziemniaka.
Scena trzecia, głowa rodu dokonuje coming-outu na święta i stwierdza: „jestem wegetarianinem”. Nie "Polakiem” albo „legionistą” albo „gejem” :) No ale kaczkę zjeść trzeba, bo przecież by się zmarnowała.
Żarty na bok…
Adios masełko, adios parówko, adios szproteczko. A teraz wcinamy ciecioreczkę, tofu, ryż i znowu ciecioreczkę, glona i ziemniaka i witaminkę i żelazo i suplemencik i trawkę i sianko i papier.
Na zdrowie!