W zeszłym tygodniu miasto oplakatowano informacjami o Dniu Transportu Publicznego i o sobotniej imprezie w zajezdni. Mało kto z warszawiaków pamięta, że poprzednio święto to nazywano Dniem bez Samochodu. Wtedy też odważniejsi dziennikarze towarzyszyli w drodze do pracy wojewodzie i prezydentowi- za ich służbowymi samochodami. Dzisiaj nie ma już nic z atmosfery pozbywania się drogowych trollów z: jezdni, rond, torów tramwajowych, chodników itp., bo samochód dla władz i dorobionych dziennikarzy jest świętością. Nie trzeba daleko szukać: wystarczy spojrzeć z daleka na plac wewnętrz Zajezdni tramwajowej na ul. Młynarskiej, gdzie parkują dziesiątki (?) samochodów „tramwajarzy zza biurka”. Pewnie transport publiczny popierają, ale tylko od 8.00 do 16.00, a potem korkują nasze miasto. Nawet w oficjalnych pismach urzędowych Zarządu Dróg Miejskich podaje się, że priorytetem dla władz jest zwiększenie ilości miejsc parkingowych, a nie udrożenienie chodników dla mieszkańców centrum Warszawy. Zgodnie z tą polityką za niedługo urzędasy zafundują sobie i nam Dzień bez Pieszego lub Dzień bez Pasażera.
Dla mnie obchody transportu publicznego rozpoczęły się już tydzień temu- w środę 16.09, gdy na ul. Emilii Plater wsiadłem do autobusu nr 504. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem za kółkiem kobietę, ponoć łagodzą one obyczaje, a obyczaje kierowców wszelkiej maści są raczej furmańskie. Ponieważ wsiadałem na pętli, prowadzącą miała przerwę i mogła odbyć jakże pouczającą rozmowę telefoniczną. Cieszę się szczelnością kabiny kierowcy, bo tylko mnie z pasażerów dobiegł fragment rozmowy: „Ale numer odjebał!”.
Po tym antrakcie mogłem już świętować przewagę transportu publicznego nad prywatnym, jednak stanowczo obalam tezę o łagodzeniu przez kobiety obyczajów, a stawiam własną: o schłopieniu wszystkich kobiet wykonujących męskie zawody. Jestem zatem przeciwnikiem sadzania kobiet w autobusach, a mężczyzn w tramwajach.
Samorządowi warszawskiemu należą się specjalne podziękowania za wspieranie ZMP-owskich ideałów.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo