W referendum wyznaczonym na dzień 6 września b.r. odpowiemy na pytanie, czy w wyborach do Sejmu chcemy JOW-ów, czy też może wolimy zachować aktualny system. Tym samym, osoby głosujące na opcję „NIE”, jak również te, które zostaną tego dnia w domu, ustawią się – chcąc, nie chcąc – w pozycji zwolenników obecnej ordynacji wyborczej.
Podstawowe pytanie, jakie można zadać przeciwnikom JOW-ów, jest więc następujące: „Jak nie JOW-y, to co w zamian?”
Moim zdaniem, opcja status quo nie wchodzi w grę, gdyż nasza obecna ordynacja wyborcza do Sejmu jest jedną z najgorszych. Jeśli ktoś sądzi inaczej i w zamian JOW-ów proponuje obecny system, to mam dalsze pytania:
1. Czy obecna ordynacja faktycznie jest proporcjonalna?
Głównymi zarzutami wobec JOW-ów jest to, iż liczba mandatów uzyskanych przez partie nie odpowiada poparciu, jakim cieszą się one wśród wyborców. Ponadto, spora grupa wyborców w ogóle nie ma swojego reprezentanta w parlamencie. Jak to się jednak ma do:
a) instytucji tzw. progów wyborczych, które również pozbawiają część wyborców reprezentacji a niemałą część zmuszają do głosowania strategicznego – tj. na partię, którą nie do końca się popiera, ale która prawie na pewno przekroczy próg?
W wyborach do Sejmu z roku 1993 SLD uzyskało 20,4 % głosów a PSL 15,4 % głosów. Na skutek 5 % progu wyborczego oraz znacznego rozproszenia prawicowych głosów, partie, które dostały się do Sejmu, reprezentowały jedynie 65 % wyborców, co oznacza, że 1/3 wyborców wybrała partie, które nie weszły do Sejmu a ich glosy zostały zmarnowane. W rezultacie, 1/3 wyborców nie miała swojego posła w Sejmie.
W roku 1993 koalicja SLD i PSL miała 303 posłów (przypominam: przy 36 % poparcia w skali kraju); w Senacie zaś – 73 senatorów. I to właśnie tak wybrany parlament przegłosował naszą obecną Konstytucję. Całkowicie nieproporcjonalny parlament zaordynował nam proporcjonalną ordynację wyborczą, którą w referendum w dniu 25 maja 1997 r. poparło zaledwie 22,58 % uprawnionych (tj. 52,7 % „ZA” przy frekwencji 42,86 %). Słysząc głosy o „niekonstytucyjności” referendum z 6 września b.r. albo też zapowiedzi niskiej frekwencji, warto pamiętać o okolicznościach, w jakich powstała Konstytucja, z którą wszystko ma być dziś zgodne.A propos progów: Co by się stało, gdyby – na skutek totalnego rozproszenia głosów – tylko jedna partia przekroczyła próg, uzyskując np. 5,5 % głosów? Albo jeszcze lepiej: Co by było, gdyby żadna partia nie przekroczyła progu?
b) sposobu przeliczania głosów (metodami d’Hondta, Sainte-Lague zmodyfikowaną i niezmodyfikowaną itp.). Zastosowanie zmodyfikowanej metody Sainte-Lague w wyborach w 2001 r. pozbawiło SLD możliwości samodzielnych rządów, którą by miało, gdyby głosy przeliczano metodą d’Hondta. Jaka była w takim razie wola wyborców, którą należało proporcjonalnie przełożyć na mandaty? Samodzielne rządy SLD czy też koalicja z PSL?
Oczywiście można powiedzieć, że proporcjonalność proporcjonalnością, ale stabilną większość stworzyć trzeba. Takie częściowe odpuszczenie tak rzekomo cenionej proporcjonalności można skomentować następująco: cnota stracona, a rubelek niezarobiony. Jeśli ktoś mówi o tym, jak ważne jest wierne oddanie poglądów wyborców, a następnie proponuje system zakładający konieczność głosowania taktycznego, to – mam wrażenie – nie wie, o czym mówi.
2. Kto mnie tak naprawdę reprezentuje?
W ordynacji proporcjonalnej z listami partyjnymi głosuje się na ogólne idee, programy czy zbiory poglądów, reprezentowane przez całe środowiska (np. w sprawach gospodarki czy polityki zagranicznej). Problem jest tylko taki, że idee, programy czy zbiory poglądów są bytami bezcielesnymi – nie pójdą same do Sejmu i nie zaczną głosować zgodnie z oczekiwaniami wyborców, którzy te poglądy zaakceptowali. Idee te muszą realizować w Sejmie konkretni ludzie. Tyle tylko: jacy ludzie? Problem ten jest skutkiem usunięcia więzi pomiędzy wyborcą a posłem. Założeniem ordynacji proporcjonalnej z listami partyjnymi jest bowiem to, że wszyscy kandydaci na liście danej partii, myślą dokładnie tak, jak partia. Założenie to jest oczywiście błędne i nie pomaga tutaj możliwość oddania głosu na konkretnego kandydata z tzw. listy otwartej. A oto szczegółowe problemy:
- Na moim głosie do Sejmu dostają się także osoby, na które nie głosowałem. Jest to konsekwencją tego, że głos na kandydata jest powiązany z głosem na całą listę (coś jak obowiązkowa kawa i wuzetka do każdego dania z „Misia”). Oddając głos na kandydata X z partii ABC, pomagam dostać się do Sejmu nie tylko kandydatowi X, ale także np. kandydatowi Y, którego szczerze nie znoszę. Kto mnie w takim razie reprezentuje w Sejmie? X czy Y? A jeśli mnie reprezentuje X, to kogo reprezentuje Y?
- Najmniejszą liczbą głosów, z jaką można zostać posłem, jest… 0 głosów. Jest to konsekwencją poprzedniej wady. Wyobraźmy sobie bowiem, że partii X w okręgu nr 1 przypada 9 mandatów. Po przydzieleniu 8-miu mandatów okazuje się jednak, że na okręgowej liście partii X nie pozostał już żaden kandydat, który otrzymałby choć jeden głos. Co się wówczas dzieje? Dziewiąty mandat pozostaje nieobsadzony? Dziewiąty mandat otrzyma ten z pozostałych, niewybranych dotychczas kandydatów, który jest najwyżej na liście. I tyle. Kogo reprezentuje taki poseł? Oczywiście w praktyce tak się raczej nigdy nie zdarzy, ale moim zdaniem, dobry system wyborczy powinien wykluczać nawet teoretyczne zaistnienie takiej sytuacji.
- Kogo reprezentuje poseł, który zmienił barwy partyjne w trakcie kadencji? Został wybrany dlatego, że znajdował się na liście partii obiecującej realizację idei X, a teraz przeszedł do partii realizującej ideę Y. Czy wyborcy, których głosami został wybrany, mają nadal swoją reprezentację?
- Jak ma się proporcjonalność do tzw. frakcji wewnątrz partii? Nawet, gdy głosuję na kandydata X z partii ABC, to jaką mam pewność, że na moim głosie nie wjedzie do Sejmu kandydat Y, który należy do innej frakcji w partii ABC i po cichu będzie realizował politykę, z którą się nie zgadzam, a po pewnym czasie przejdzie do partii DEF?
Weźmy na przykład słynną już frakcję konserwatywną w PO. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że wielu wyborców umyślnie głosowało na konserwatywnych kandydatów na listach PO i gdyby nie ci kandydaci, w ogóle nie zagłosowałoby na PO. Nie jestem taki pewien co do tej świadomości wyborców, na potwierdzenie czego podam następujący przykład:
Komentarze