Stanisław Heller Stanisław Heller
417
BLOG

Fizyczność, logiczność a cybernetyczność w kontekście pytania: C

Stanisław Heller Stanisław Heller Kultura Obserwuj notkę 14

Fizyczność, logiczność a cybernetyczność w kontekście pytania: Co to jest Jest*?

czyli

  

O epistemologicznej błędności Mechaniki Kwantowej i Teorii Względności .

 

Motto:

„…albo natura grawitacji jest taka, że daje się poprawnie

opisać w odniesieniu do punktu geometrycznego tylko, albo

wszechświat jest zupełnie inny, niż dotąd sobie go wyobrażamy…”

Albert Einstein

( z  „Ewolucja fizyki” Einsteina – Infelda)

  

1.

 

W rozważaniach ukazujących wieloaspektowość relacji „jest – Jest”, zwróciliśmy uwagę, że przeświadczenie obserwatora o obecności przedmiotu i o obecności samej powodowanej przez ten przedmiot, wyrażane są za pomocą tego samego orzecznika (jest).

 

W momencie, kiedy do rozważań nad relacją „jest – byt” wprowadzamy relację „jest obserwator – przedmiot obserwacji”, powołujemy „jest obserwatora”, „byt obserwatora”, „jest przedmiotu” i „byt przedmiotu”. 

Mógłby ktoś powiedzieć: problemu nie ma: byty obserwatora i przedmiotu są wcześniejsze i fundamentalniejsze, zaś „jest” polega na zwerbalizowaniu aktu  podpadnięcia przedmiotu pod uwagę obserwatora, który „jest” używa jako sygnał informujący o jego nakierowaniu uwagi na (coś), czyli na byt.

 

Rzecz jednak w tym, że aby obserwator mógł orzec, że „przedmiot jest” musi zajść uprzednie ujawnienie się przedmiotu ( także przedmiotowego wystąpienia obserwatora).Obserwator i przedmiot muszą najpierw stać się będącymi (czyli bytami).

 

Z momentem zwrócenia uwagi na bycie przedmiotów, natychmiast zauważamy to, że przedmioty są różne, czyli odmienne: zatem czego dotyczy  odmienność: Jest-estwa czy bytu?

 

Rozpatrując zagadnienie odmienności między elementami struktury przyrody, przywołujemy kosmologiczną aporię substancja – obiekt. Wynika to z konieczności ustalenia pochodzenia,  czyli z szukania odpowiedzi: z czego wszystko , co jest, powstało? I ten moment powstania z czegoś  nazywamy „ początkiem, powstaniem, wykształceniem, stworzeniem, ewolucją” a ostatnio „wielkim wybuchem”.

 

Stanu początkowego, jako istnienia czegoś z czego wszystko, co jednostkowe powstaje, nie można uznać za nic, ponieważ byłaby to zgoda na to, że jest możliwe powstanie zawartości z niczego. W sensie teologicznym jest to zaprzeczenie Bytu Sprawczego, a w sensie fizykalnym zaprzeczeniem wszystkim prawom zachowania.

 

Zatem rodzi się pytanie: czy w próbie dociekania początku rzeczy, tworząc aporię obiekt –substancja, w uprawomocniony logicznie sposób, zakładane początkowe kosmologiczne „coś” poprawnie nazwaliśmy „substancją”?. I tak i nie. Zakładając za początek wszystkiego „coś” odróżniane od „nic”, dla tego odróżnienia pojęcie substancji jest prawomocne. Rzecz w tym, iż jednocześnie zachodzi pewien mankament, a mianowicie ten, że „nic” nie do końca zostało anulowane: powinno bowiem być tak, że wraz z uznaniem substancji jako koniecznej przedwstępności wszystkiego, „nic” nie powinno być za możliwe nawet wirtualnie, a więc także w postaci słowa (!).

 

Z uwagi właśnie na spostrzeżenie problemu  „nic”,

 należało się przyjrzeć językowej stronie związku między „jest  i  byt”. Założyliśmy więc, że z konieczności uznania zjawiska języka za jedną z różnorodności przyrody, język wykształca się także z początkowego kosmologicznie czegoś, a więc stając się bytem zjawiskowym, musi mieć uzgodniony swój byt z bytem nadrzędności kosmologicznej. I to mając na uwadze poddaliśmy badaniu  semantyczny i syntaktyczny związek między pojęciami „jest – być – byt”. Analizę  w tej sprawie Czytelnicy już znają. Jak już wiemy, okazało się, że jest i byt nie mają oddzielnych źródeł pochodzenia i stanowią odmienne co do formy odniesienia do siebie.

 

Dalsze badania pokazują, że analogiczny związek zachodzi z obiektami: obiekty także mają ów podwójny aspekt: jest i byt: każdy obiekt realizuje się jako zawartość i przez tą zawartość ma aspekt bytu. Ale, dla stania się jawnym, musi być zdolny do wyróżniania się, i w tej to zdolności ujawnia się aspektem jest.

 

Traktując elementy struktury przyrody jako powstałe, stwierdzamy je przez zasadę odmienności, a nie przez zasadę identyczności .Z tego względu o dwóch przedmiotach nie możemy powiedzieć, że są tym samym( uznajmy na tym etapie rozważań, że czymś różnym są zasada identyczności i zasada tożsamości, że o tej różnicy pamiętamy).Jeżeli indywidualność obiektu traktować jako jego swoistość, to jest jasne, że za pomocą tej swoistości nie możemy określać ani innego obiektu, ani tym bardziej tego, z czego wszystkie obiekty powstały. Wierutnymi bowiem bzdurami byłoby twierdzić np. żelazo jest drewnem , czy wszystko jest wodą. Zatem bycie obiektu (byt powstały) nie może być tym samym, co byt substancji początkowej, a co odwraca się na twierdzenie prostsze : spostrzeganej zawartości obiektu wyróżnionego nie możemy nazywać substancją  jednocześnie pojmując ją za substancję kosmologiczną , z której biorą początek wszelkie obiekty. Stąd to jest obiektu i jest dającego początek strukturze przyrody należy precyzyjnie odróżniać.(jest) obiektów należy przeto uznawać obecnościami, zaś jest kosmologicznej przyczynowości  uznawać istnieniem. Wyodrębniając znaczeniowo jest obecności i jest istnienia w sposób właściwy określamy kosmologiczną aporię jako jest obecności i jest istnienia. Uznać przeto należy za adekwatną postać zapisu tej aporii jako „ jest – Jest*”.   

Kiedy zaczynaliśmy pisanie niniejszych rozważań, to my wiedzę o tym, co do tej pory wyraziliśmy, mieliśmy na wstępie, a więc to, dlaczego należy dokonać analizy relacji „jest – Jest*”, zaś  z konieczności rzeczy Czytelnicy zostali postawieni w odwróconej sytuacji: oto swoiście kuriozalnie ktoś kroi elaborat o „jest”, traktując je jako przedmiot i jakby na pogardę wszelkiej uczoności, gościu zapomina, że sens wypowiedzi wszelkiej realizuje się w mowie o czymś, choćby o zeszłorocznej zimie. My zaś zamierzyliśmy zobrazować, że ludzka wiedza jest dziś już nie do ogarnięcia zbiorem milionów pojęć – nazw, związanych

pojedynczym słowo-orzecznikiem „jest”, używanym do wyrażania przeświadczeń psychicznych, logicznych, empirycznych i matematycznych i używanym do wymuszania pewności u innych przez pewność jeszcze innych…

2. Własności uranu, a jest substancjalności fizycznej – historiozoficzne ujęcie problemu.

 

Odkąd filozofowie starożytnej Grecji zajęli się rozważaniami o przyrodzie, swoistemu uwyraźnieniu uległo to, że jawność otaczającego nas świata wydaje się tak długo pewną, jak długo nie zastanawiamy się nad poszczególnymi rzeczami i zjawiskami. Stało się tradycją w naszej kulturze, zwanej śródziemnomorską, utożsamiać początek nauki z osobą Talesa z Miletu, przypisując mu postawienie pierwszego pytania o istotę przyrody w sposób naukowy. Tales ponoć był pierwszym, który zarzucił pytanie „Kto stworzył świat?”, a zapytał „Jak świat powstał?”. 

 

Kiedy jednak analizować pytanie Talesa z należytą dociekliwością, to zauważamy, że ten mędrzec nie usunął aktu stworzenia, jak w pojęciu „stworzyć” zawiera się sens „powstać”. W rzeczy samej Tales w swoim pytaniu osobę stwarzającą bierze po prostu w nawias. Przy takiej zmianie stanowiska epistemicznego, w badaniu przyrody na plan pierwszy wysuwa się sposób substancjalnego złożenia przyrody w akcie jej powstania. Czynnik logiczny ze Stwórcy zostaje przeniesiony w pewnym sensie na umysłową sprawność człowieka dociekającego, który teraz bada mechanizm powstania wszechświata w związku z substancją, a nie bada istotowości Stwórcy.

 

Ani Tales, ani nikt po nim,  nie zakwestionował samego faktu powstania przyrody i po dziś dzień pytanie „jak powstał” jest organizujące epistemiczną ciekawość człowieka: tak przeciętnego, jak i wyrafinowanego naukowca.

 

Problemu powstania i problemu stworzenia Wszechświata nie jest możliwe rozdzielić, jak „stworzenie” i „powstanie” są przechodnimi w siebie wizualizacjami myślowymi (zupełnie tak jak w relacji jest-być-byt). Kiedy Einstein i jego naśladowcy mówią o „zajrzeniu w plan Stwórcy”, to właśnie ujawnieniu ulega to, że mówić o sposobie powstania Wszechświata, to także mówić o akcie stworzenia. Stwórcy nie dało się zatem także pojęciowo zdeprecjonować, jak i nauki odizolować od religii(!).

 

Badanie „jak” nie jest możliwe do oderwania od badania „z czego” oraz badanie „prawidłowości” nie daje się rozdzielić od dociekania „logiczności”. Ponieważ wykształcanie się świadomości ludzkiej polegało na uprzytamnianiu związku między namysłem i skutkiem tego namysłu, człowiek wiążąc rozumienie przyrody z jej powstaniem, nie mógł uchylić się od postrzegania, że w powstaniu przyrody tkwi moment myślny, intelektualny, logiczny, celowy. Jeżeli bowiem doznajemy siebie jako bycie fizyczne i jako „byt” myślący, świat nas otaczający musi ujawniać się jako podlegający byciu obiektem myślenia. Stąd z faktu, że człowiek myśli o Wszechświecie wynika, że myślenie jest momentem właściwości tegoż Wszechświata. 

Przez sam fakt, że człowiek postrzegł myślenie jako nie dający się uchylić „obecny” proces w swoim osobowym ukonstytuowaniu, konieczność wiązania wszelkich dających się spostrzec i postrzec wyodrębnień (obiektów, zjawisk fizycznych, obiektów myślowych i doznań) musiała być wiązana z logicznością. Logika i logiczność są w takiej samej relacji jak fizyka i fizyczność. Od obiektu fizycznego, zdarzenia fizycznego domagamy się przeto namacalności spostrzeżeniowej, zaś od obiektu myślnego i relacji międzypojęciowej żądamy postrzegalności.

 

Jeżeli teraz badać historie nauki, uświadomiwszy sobie, że myślenie i działanie ludzkie, a więc i tworzenie zmian, a więc praktyka produktywna, działania na otoczenie w sposób zmyślny, nie dają się rozdzielić, to oznacza, że nie jest możliwe z naturalnego rozwoju językowego wydzielić język mający absolutność naukową. Zatem już na tym etapie naszych rozważań możemy stwierdzić, iż świadomość ludzka musiała zacząć się od zwerbalizowania doznawania jestestwa, czyli „jest” na poziomie pamięciowym. Bez tego nie byłoby możliwe pytające widzenie otoczenia i samego siebie, czyli nie mogłoby zaistnieć pytanie „Co-to-jest?...” Orzecznik „jest” w pytaniu konotuje akt ciekawości (zainteresowania) czymś, co podpada pod zmysły lub pod postrzeżenie myślowe.

 

Naoczność zmysłowa rzeczywistości przyrodniczej, w której jesteśmy wtopieni, ma to do siebie, że substancjalność zdaje się nam być najbardziej oczywistą w ciałach zwartych i ciężkich, zaś wszystko, co luźniejsze i rzadsze, zdaje się nam zawierać mniej substancji. Kiedy jednak tak postrzeganą rzeczywistość poddawać wtórnemu oglądowi myślowemu, to okazuje się, że z „jest” rzeczy i bytem tych rzeczy nie jest tak, jak sądzimy o wzroście konkretności przez wzrost ilości substancjalnej. Stąd wyrastają pytania o istotę substancji i o istotę złożoności, czyli o sposób powstania i elementarność substancjalności. Jeżeli powstała logika, to tylko dlatego, że w pewnym momencie koniecznością stało się uzgadnianie sposobu bycia rzeczy ze sposobem o nich dociekania. Z uwagi na sposób podejścia do zagadnienia „jestestwa” i „bytu” daje się wyróżnić w historii dociekań prawdy o przyrodzie tylko dwa stanowiska epistemiczno-ontologiczne. Stanowisko Parmenidesa, całkowicie jednoosobowe, zaczęte i zakończone w wymiarze jednego myśliciela i stanowisko reprezentowane przez wszystkich pozostałych filozofów, teologów i uczonych, choć tak sobie odmiennych jak Platon i Demokryt, Arystoteles i Plotyn, Ptolemeusz i Kopernik, czy Leibniz i Russell B.

 

Niezwykłością Parmenidesa było właśnie to, że jako jedyny wskazał, że nie da się oddzielić „bytu” od „jest”, a co zawarł w niezwykle prostej formule: z konieczności byt musi być ciągły, nie może mieć przerwy.

 

Jednoznaczność twierdzenia Parmenidesa nie ma sobie równych, a logiczną spójność jego argumentów cechuje doskonała ścisłość. Stąd nie bez przypadku na fakt ten wskazuje W. Heisenberg w swoich wykładach „Fizyka a filozofia” (!). Potomni uznawali, że teorię Parmenidesa cechuje jednak to, że nie można z niej wywieść nic, co uzasadniałoby odmienność poszczególnych rzeczy.

 

W odróżnieniu od Parmenidesa, Demokryt wystąpił z najbardziej wrogą logicznie antyteorią parmenidejską, jak wystąpił on z przeświadczeniem, że natura bytu polega na mnogości cząsteczek (atomów). Demokrytejskie rozumienie substancji polega więc na ujmowaniu substancjalnego bytu jako „znajdującego się w…”, czyli w przestrzeni próżnej. I w tym podejściu do substancjalności przyrody jako zawierania się „jest substancji w…” zgodni byli ze sobą wszyscy i swoiście są aż po ten dzień (!). To zaś, że nie wszyscy zgadzali się na istnienie atomów, jest tylko zgrubną odmiennością, jak zakładanie materii (substancji) jako całościowego, pojedynczego tworzywa, samoistnego w przestrzeni, czy będącego w dyspozycji Stwórcy… jest tylko innym sposobem atomizowania: sensem atomizowania jest bowiem zakładanie obecności w (przestrzeni realnej, ideowej, czy boskiej). 

Granice między materializmem a idealizmem wydzielają odmienne nastawienia epistemologiczne, ale nie wykraczają one poza atomizm. Tym, co cechuje odmienności między materializmami i idealizmami jest to, że racjonalizm uzyskuje się albo kosztem empiryzmu, albo kosztem logicyzmu, gdzie zawsze w cenie tych wyborów mieści się powstanie negatywnej jednostronności epistemiczno-ontologicznej. Dla idealistów źródło logiczności lokowane bywa w oddzielnych bytach (boskość, matematyczność), zaś dla materialistów logiczność jest najczęściej subtelną własnością materii ze szczególnym uwydatnieniem się w człowieku. Smutnymi skutkami tego powyższego podziału są ateizm i teizm wojujące ze sobą na płaszczyznach emocjonalnych.

 

Rzeczą znamienną zaś jest to, iż historycy filozofii i przyrodoznawcy ceniący sobie filozofię przyrody, nie zdołali zauważyć, że oryginalność Parmenidesa tkwi także w tym, iż z jego poglądów nie ma ścieżki ani do materializmu, ani do idealizmu. Dlaczego?! Parmenides był tym, który podświadomie wyczuwał, że między byciem poszczególnych niejednorodności (rzeczy jako odmiennych bytów postaciowych) musi występować związanie, a więc coś, co obecnie można by przyrównać do ośrodka.  Parmenides uznał więc, że w istocie bytu musi tkwić spójność nie rozrywająca „jest” od „istnienia”. Umysł tego Wielkiego Greka domagał się, aby „jest” nie dawało przyzwolenia na uznanie o nim, że „nie jest. Dla Parmenidesa przerwa w jest, oznaczała niebyt (nic), a więc nie tylko pustą przestrzeń, ale i totalną niemożliwość spostrzeżenia i postrzeżenia. Stąd powiedział: niebytu nie ma i nawet  nie można  o nim pomyśleć.

 

Rozumowanie parmenidejskie utknęło w „punkcie wyjścia”, a jednocześnie na swoiście najwyższym poziomie logicznym. Parmenidesowi zabrakło sposobu na stworzenie dopytania, któreby mogło z ciągłości bytu pozwolić tłumaczyć różnorodność świata (wszechświata). Pytanie pomocnicze winno zatem brzmieć: jaką jeszcze cechę poza ciągłością musi mieć byt, aby był zdolny do różnorodności, a więc do „powoływania” struktur: struktur rzeczy, oddziaływań, a więc mnogości postaci i ruchu? Parmenides jako człowiek i jako myśliciel umarł bezpotomnie: ludzkość przez 2500 lat nie zdołała pojąć parmenidejskiego twierdzenia, że byt jest absolutnie ciągły. 

Wszystko, co człowiek intelektualnie wytworzył po Parmenidesie, z opisanych powyżej względów, daje się pomieścić w jedną epokę, którą nazwać można poparmenidejską, jak mimo ogromu wysiłków jednolitego opisania człowieka we Wszechświecie, umysł ludzki nie zdołał przebić epistemicznego, ontologicznego i fizykalnego pancerza atomizmu, dzielącego świat ostateczności na materię, przestrzeń i logikę.

 

Wszystko, co powyżej opisaliśmy jako atomizm pojęciowo-fizykalny runęło jak domek z kart tego jednego dnia, kiedy trzeba było uznać, że atomy uranu ulegają rozpadowi w pewnym stałym tempie. Czas połowicznego rozpadania się uranu „wyliczono” na około 3 miliardy lat. 

3. Rozpad uranu: w czym rzecz?!

 

 Wykazaliśmy, że mimo różnicy znaczeniowej między pojmowaniem przyrody jako powstanim takiej a nie innej jej struktury, a tej przyrody stworzeniem, w obu przypadkach zakładamy powstanie jako wyłonienie z czegoś. Czy Stwórca użył do stworzenia człowieka gliny i tchnął w niego życie jako rodzaj ruchu, czy zakładamy powstanie rzeczy z materii, to w obu przypadkach u początku zakładamy materiał jako tworzywo i ruch jako przydany swoiście z zewnątrz substancji pierwotnej. Także koncepcja wielkiego wybuchu (i eksperyment LHC), to szukanie jasności początku, a więc uzasadnienia stanu aktualnego ze stanu początkowego. Fizykalne rozstrzygnięcie istotowości przyrody rozumiemy więc jako uchwycenie początkowego związku między istotnością substancjalną a istotnością dynamiczną. 

Rozpatrując początkową sytuacyjność powstania lub stworzenia wszechświata, badamy nie tylko uwarunkowania określone fizykalnie, ale nadto badamy poprawność powoływanych sądów. I od dawna myśliciele znają logiczne zjawisko tautologii. Polega ono na zauważeniu, że nie zachodzi rozumienie czegoś przez owo coś (np. jabłko jest to jabłko). Zatem wyjście z tautologii wymaga złamania symetrii znaczeniowej. Kiedy więc powiemy, że jabłko jest owocem, uciekliśmy się z pułapki „jabłko jest jabłkiem” (jabłko=jabłko) na rzecz jabłko „jest owocem”, gdzie jabłko ≠ owoc, choć do klasy należy. Ponieważ w definiowaniu dokonuje się proces przechodzenia rozumowania w rozumienie, jawi się pytanie: czy akt zrozumienia, to zaistnienie tautologii, czy zanik tejże. Czy wyartykułowanie istoty bycia jabłkiem wolno ująć równością jabłko = definicja (teoria) jabłka? Czy wolno „to” jabłka i rozumienie „to” jabłka uznać za symetryczne tak, aby zapisać „j. p. d. o”  i  „j. p. o” mają się do siebie tak, jak „to = to”? Gdzie „j. p. d. o”, to tyle, co obiekt niezrozumiany i  „j. p. o”, to tyle, co obiekt zrozumiany. Stąd to wielu uczonych skłania się do przekonania, że wszelkie utknięcie teoretyczne jest popadnięciem w tautologię, a tylko nie udaje się tego postrzec. Z rozważań nad istotą tautologii wynikałoby, że ostatecznie doskonały dowód prawdy winien być złożeniem ujawniającym asymetrię między obecnością a istotnością, a nie ich zrównanie. 

W dociekaniach nad doskonałością logiczną równie doskonale znaną kwestią jest wymóg ścisłości. Ten zaś, jakby na przekór istoty tautologii, wprost domaga się, aby „to” było „to”, a nie jednocześnie „tamto”. Jest oczywiste, że teraz chodzi o tożsamość. Tożsamość dotyczy tego np. jabłka, które teraz widzę, a nie tego, które leży obok. Dwa jabłka identyczne (gdyby takie mogłyby być) nie posiadają jednej tożsamości, lecz każde własną. Świat realny ujawnia się na poziomie optycznym jako różnorodność tożsamości nieidentycznych. Świat zdefiniowanych pojęć domaga się zaś tego, aby np. tożsamości dwóch np. liczb o tym samym nominale były nie tylko tożsame, lecz absolutnie identyczne. Dotyczy to nie tylko obiektów matematycznych, ale i wszelkich, jeżeli mówimy o wielości tego samego pojęcia. Obrazowo mówiąc, nie może być tak, aby np. dwie liczby dwa (2, 2) oznaczały tak, iżby za treścią jednej kryło się „3”, a drugiej „2”, ponieważ bezsens powstałby przy sumowaniu 2+2=4.

 

I choć wyłonienie się matematyki wynikło w następstwie zauważania, że specyficzność rzeczy naturalnych jest i przemijająca i w ogromie wypadków nie dająca się uwspólniać (kozy i wołu nie daje się uwspólnić do „kozowołu”), to uzyskanie na tej drodze prawd ponadczasowych (na wzór takiej jak np., że prawdą zawsze będzie 2+2=4, niezależnie od tego czy koza i wół pasą się, czy też zostały zjedzone) było o tyle ograniczone, o ile tożsamości tych samych co do znaczenia liczb muszą być identyczne. 

Do ostatnich lat XIX wieku przyrodoznawstwo rozwijało się obciążone przeświadczeniem, że w sensie substancjalnym przyroda ma ewidentne jest, a dobrym pojęciom opisującym winna odpowiadać głęboka jednoznaczność. Sądzono, że odkrycie fundamentalnie elementarnego obiektu i opisanie sposobu jego bycia ujawni przyrodę w jej najgłębszej istotowości. Zawzięcie miano nadzieję, że materia na poziomie kosmicznie fundamentalnym, a więc na poziomie głęboko mikrokosmicznym okaże się odpowiadać doskonałości matematycznej: obiekty elementarne fizycznie będą na równi tożsame i identyczne. Stąd pierwiastek chemiczny rozumiano jako zbiór identycznych atomów. Uznawano, że „jest istotowe” i „jest ilościowe” dwóch atomów danego pierwiastka są identycznościami o dwóch różnych miejscach w przestrzeni mikrokosmicznej. I to przeświadczenie okazało się być całkowicie błędne, i to w największym z możliwych zakresów, a co ujawniło  przypadkowe odkrycie własności uranu. Była to całkowita zapaść atomizmu filozoficzno-fizykalnego, a jednocześnie katastrofa intelektualno-teoretyczna, jak nie spodziewały się jej najtęższe umysły. To, co ujawnił sobą uran, było aż do bólu jawne i proste, zaś logicznie pojawieniem się eksplodującej czarnej dziury w obszarze świadomości ludzkiej o właściwościach fundamentalnych przyrody. 

4. Finał

Zbadanie własności promieniotwórczych uranu wymusiło przekonanie, że uran jako pierwiastek chemiczny, a zarazem substancja prosta, rozpada się w ten sposób, iż w ciągu ok. 3 miliardów lat rozpada się połowa atomów, z których się składa, przechodząc stopniowo tak właśnie w bycie innym pierwiastkiem, w tym przypadku ołowiem. Tyle i aż tyle. W tym tak prostym mechanistycznie zjawisku zawiera się także aż do bólu prosta przyczyna do zapytania: jak wytłumaczyć więc to, że atomy uranu rozpadają się w różnym czasie: jeden w tym momencie, a któryś inny dopiero za 100, a jeszcze inny za 3 mld lat, a jeszcze inny za 9 mld lat? Możnaby także zapytać, jak opisać ten rozpad dla próbki złożonej np. z trzech atomów? 

Z zasady identyczności wynika nieubłagany fakt, że zachowania identycznych obiektów  muszą być identyczne, a co na identyczność atomów uranu przekłada się tak, iż jeżeli rozpad jest następstwem  ich własności, zjawisko różnego czasu rozpadu atomów uranu nie powinno mieć miejsca. Innych wniosków w tej sprawie nie ma i być nie może, a przeto tym, który pozostaje jako jedyny i słuszny, to zgoda co do tego, że atomy uranu są nieidentyczne. Ta i taka prawda ukazała się przed fizykami skutkiem zupełnie przypadkowego odkrycia przez Bequerella soli uranowych, które swym promieniowaniem naświetliły opakowane położone w pobliżu klisze fotograficzne.

 

Dlaczego w takim razie świat nauki nie przyjął i nie uznał tej najsilniejszej i najprostszej konkluzji, że oto różny czas rozpadu atomów uranu ujawnia, że atomy te nie są identyczne?! Powód był dramatyczny: z przyjęcia za prawdę nieidentyczności atomów uranu w jednej, mniejszej od sekundy ,chwili… atomizm filozoficzno fizykalny przestaje być ważny w całości. W całości dlatego, że „jest” atomu x uranu przestaje być równe y atomu tegoż pierwiastka. Zatem (jest1 U)≠(jest2 U). To dokładnie tak samo, jakby rozbierając 2 na 1I i 1II,. napisać 1I≠1II , a więc, że 1+1≠2.

 

5. Podsumowanie

 

 Ucieszyłoby nas bardzo, gdyby Czytelnicy właśnie teraz zdołali sobie uprzytomnić, dlaczego w naszych rozważaniach do tego stopnia położyliśmy nacisk na dylemat „jest” i „Jest”. Oto bowiem teraz możemy wskazać, że rozpad atomów uranu ujawnił niezgodność między tożsamością obiektu jako jego „jest” z uwagi na ten obiekt, a identycznością innego obiektu uznawanego za taki sam co do istoty pierwszego, a różny z uwagi na bycie drugim, trzecim,…. entym w zbiorze atomów uranu. Rozpad uranu ujawnił, że jest niemożliwa obecność dwóch obiektów różnych tożsamością,  mogących,    mieć identyczne własności. Brutalność logiczna i fizykalna twierdzenia o braku w przyrodzie identycznych choćby dwóch obiektów powoduje to, że natychmiast unieważnieniu ulega matematyczność oparta na przekonaniu możliwości istnienia jakichkolwiek dwóch obiektów ilościowych, będących względem siebie identycznymi (!). Zatem powiedzieć, że układ nieidentycznych obiektów tego samego rodzaju, to tyle, jakby powiedzieć, że takich obiektów nie da się opisać w ramach istniejącego konwencjonalizmu artykułującego rozumienie matematyczności. Rozpadowa własność uranu za „jednym zamachem” unieważniała fizykę klasyczną wraz z jej matematyczną oprawą. Tą i taką prawdę ujrzeli zarówno Bohr z Heisenbergiem jak i Albert Einstein. Udowodnić dzisiaj nie sposób, ilu jeszcze innych uczonych uświadamiało sobie w pełni wszystkie konsekwencje wynikające z odkrycia samorzutnego rozpadania się uranu. Mało tego: trudno nawet udowodnić to, w jakim stopniu funkcjonowała przytomność zjawiska rozpadowego u Bohra, Heisenberg i Einsteina, jak rozmyślania tych uczonych, zresztą jak i wszystkich innych, tylko częściowo przebiegały w ramach dyskusji, na spotkaniach, ale także w samotności, ale także prywatnie w wąskich gronach. Nie mogąc tego w pełni odtworzyć nie dowiemy się także i tego, w których momentach i w jakich okolicznościach Bohr lub Einstein świadomie zdecydowali się na to, aby brak teoretycznej umiejętności wyjaśnienia rozpadu promieniotwórczego zastąpić przytomnym zdecydowaniem się na rozwiązania siłowe, sztuczne, kłamliwie pozorujących trafność merytoryczno-logiczną. Jest sporo faktów, których analiza wskazuje, że twórcy QM świadomie zdecydowali się na zabieg obejścia w sposób sztuczny zjawiska promieniotwórczości (wiele można wyciągnąć wniosków, analizując przebieg przyjaźni Bohra i Heisenberga na tle okresu przedwojennego, wojennego i powojennego). 

 

Przed odkryciem rozpadania się uranu z efektem promieniotwórczym ukształtowała się w miarę powszechna zgodność poglądów co do tego, że substancjalną podstawą fizyczności przyrody jest materia jako wielobyt indywidualnie istniejących ziaren materii. Materia rozumiana jako pył składający się z mających własne byty (własne jest) cząstek substancjalnych, była traktowana już nie po demokrytejsku (czyli jako atomy jakości), ale matematycznie, czyli jako zbiory ilościowe, jednak także rodzajowe z uwagi na wielkość masy i rodzaj ładunku. Stąd wynikała nadzieja na to, że spełnienie się fizyki zajdzie jako udane zmatematyzowanie obiektu elementarnego w ruchu (!). Stąd materia była do czasu odkrycia uranu realnym substancjalnie przedmiotem fizyki. Fizyka w tym sensie była teorią wyraźnie semantyczną, a przez co wiązanie matematyczności z fizycznością polegało na semantyzowaniu pojęć i relacji matematycznych przez wiązanie ich z substancjalnością materii.

 

Ponieważ rozpad uranowy poddał w wątpliwość jawność losową pojedynczego atomu, przeto materia jako zbiorowisko obiektów o jawnych losach straciła całkowicie walor jako całość fizycznej substancji kosmologicznie pierwszej. QM i STW powstały jako dwa sposoby zmodyfikowania rozumienia przedmiotu fizyki tak, aby wyeliminować traconą jasność fizyczności kojarzonej z materią. Trapieni jedną i tą samą niemocą rozwikłania tajemnicy uranowej, nie mogąc sobie pozwolić na rezygnację z koncepcji cząstkowości atomistycznej materii całościowej, twórcy QM wyszli z koncepcją innego rozumienia obiektu fundamentalnie cząstkowego, zaś Albert Einstein za materię całościową, a więc za źródło różnorodności przyjął kontinuum, ale w miejsce substancji wstawił czasoprzestrzeń, a jej „ziarnem fundamentalnym” uznał zdarzenie fizyczne. 

Czy można było inaczej?! Odpowiedzi na to pytanie poświęcone będą nasze następne wykłady, planowane ilościowo na dwa.

 

Odkrycie rozpadania się promieniotwórczego uranu pragnęliśmy przybliżyć raz jeszcze, jak z tym odkryciem zaczęła się nowa epoka w dziejach ludzkich, a jednocześnie i wielki finał naszego przeznaczenia. Na tę chwilę właśnie w związku z odkryciem uranu stało się, że jako populacja dysponujemy w oparciu o badania tej samej przyrody środkami wystarczającymi tak do powszechnego szczęścia jak i powszechnej zagłady. Ten straszny dualizm naukowych możliwości musi zostać rozładowany za pomocą jednolitej teorii rozumienia fizyczności, logiczności… i ludzkiego szczęścia. 

O ile uwypuklenie najgłębszej istoty przypadkowego odkrycia promieniotwórczości uranowej wymagało tak obszernego przygotowania teoriopoznawczego i historiozoficznego, o tyle teraz możemy przejść do wykazania, że dla zunifikowania wiedzy o przyrodzie i człowieku niezbędnym jest dokonanie zbadania tego z rytmów przyrody, który znalazł niezwykłe zastosowania w rozwoju informatyki. To tu znajduje się jeszcze jedna odmiana dualizmu typu jest1-jest2. Właściwe przeprowadzenie analizy tego dualizmu dopiero dopełnia należyte rozumienie naczelnego dualizmu kosmicznego, którym jest aporia jest-Jest*. 

Ciąg dalszy niebawem.

Stanisław Heller

www.sheller.pl

   

Literatura:

1. „Model sposobu istnienia Wszechświata-modelem elementarności logicznej i fizycznej wszelkich zjawisk przyrody” (w zbiorach: PAN, Biblioteka Narodowa, UJ)-autor Stanisław Heller, styczeń 1995, Sierczynek

2. „Informatyczność substratowa wzorem elementarności fizycznej i logicznej rzeczywistości- czyli logika Wszechświata”, Stanisław Heller (rok 1992 w zbiorach autora. Nin. Opracowanie było plagiatowane)

3. Stanisław Heller- „O Wszechświecie, nieskończoności i wielkiej unifikacji”, Sierczynek 2001, vide www.sheller.pl

4. Stanisław Heller- „Cybernetyczny sens logiki i fizyki sposobu istnienia Wszechświata”, Sierczynek 2007 (w bibliotekach wszystkich uniwersytetów w Polsce, także Instytut M. Planca Hanower i innych instytucjach zagranicznych). Także vide www.sheller.pl

5. Wykłady interdyscyplinarne: Stanisław Heller 2007, vide www.sheller.pl

6. Wykłady szczegółowe: Stanisław Heller 2007, vide www.sheller.pl

 

Informacja dodatkowa:

Obie książki autora z możliwością pobrania za pomocą PDF, ryciny animowane, całość na podkładzie muzycznym.

 

Sądzę,że akurat w moim przypadku mam wszystkie cechy zodiakalnej Wagi.Jednak z małym wyjątkiem: nie znoszę stanów chwiejnych, ani w nauce, ani w przyjaźni. Mój blog uzupełniający:"Między Bogiem a prawdą".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura