Tak mię myśl naszła, że my Polacy to mamy pecha do trybunów ludowych. Czyli postaci, które tak właściwie bez partyjnego zaplecza najpierw urastają do roli symboli w walce z establishmentem, osiągają szczyt znaczenia i popularności, by potem zaliczyć twarde lądowanie gdzieś na peryferiach życia publicznego.
Albo i gorzej.
Jest źle, a tak właściwie coraz gorzej. Bo jeśli ktoś parę, paręnaście lat pomyślałby głośno, że polską politykę może spotkać coś gorszego, niż śp. Andrzej Lepper to w try miga zostałby skierowany do Tworek albo innego Kobierzyna...
A tak mamy to, co mamy.
Czy to wina coraz gorszego materiału genetycznego? A może tego, że przyzwoici i w miarę normalni ludzie wolą trzymać się od polskiej polityki z daleka. Pójść na wybory i owszem. Ale na tym koniec.
Aż boję się pomyśleć, kto przyjdzie po Lempart, gdy trafi ją polityczny niebyt. Bo to, że spotka ją los Palikota czy Kijowskiego to pewne jak amen w pacierzu...
Inne tematy w dziale Polityka